Wracamy wycieńczeni, jednak nie idziemy od razu do domu. Najpierw odwieszamy naszą ulubioną lodziarnię, która znajduje się parę przecznic dalej od naszych domów. Sprzedawca od razu gdy nas widzi uśmiecha się.
- Dawno was tu nie widziałem dzieciaki. - mówi czarnoskóry mężczyzna. - To co zawsze?
- To co zawsze. - Odpowiadam jak z najszczerszym uśmiechem.
Po chwili dostaję moje ulubione lody, jakimi są miętowo-czekoladowe. Jak nigdy nienawidziłam tego połączenia, to tak w tych lodach po prostu się zakochałam. Ten facet po prostu potrafi stworzyć kolejny cud świata. Oto te lody są najcudowniejszymi lodami na całej planecie jak i dalej. Nigdy nie jadłam nic lepszego. Każdy dostał swoją porcję i wyszliśmy wniebowzięci z lodziarni. Nikt się nie odzywał tylko każdy zatracał się w smaku tych cudownych lodów.
- To jest tak cholernie dobre. - jęknął Mike po jakimś czasie.
- Przepyszne, nigdy mi się nie znudzą. - i znowu liznęłam niebiańskiego smaku.
- Zwykłe lody. - mruknął Cameron i jadł dalej.
W trójkę zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na niego jak na kosmitę. Czy on jest zdrowy? Nic wielkiego? Oszalał?
- Człowieku, całe San Diego uważa, że to najlepsze lody na świecie. - sapnął Nathan.
- Nigdzie nie znajdziesz lepszych. - oburzyłam się.
- No spokojnie. - podniósł dłonie w geście obronnym. - To tylko lody.
- Nigdy. Nie. Mów. Że. To. Tylko. Lody. - wysyczał Alex i zrobił obrażoną minę, przez co wyglądał jak mała dziewczynka, której zabrano ulubioną lalkę. Momentalnie wybuchnęłam śmiechem, a za mną reszta, oprócz Camerona, który nie wiedział o co chodzi.