Dur brzuszny

1.6K 40 0
                                    

Marcel i Nikodem siedzieli przy kuchennym stole. Jedli śniadanie. Szymon brał poranny prysznic.
- Mamo, bezsensu, żeby chodzić do szkoły, skoro są już wystawione oceny - odezwał się Marcel.
- No właśnie! - przyłączył się Nikodem. - I tak nauczyciele nie robią nam już lekcji... Siedzimy w ławkach i się nudzimy... Jakaś masakra.
Daniela spojrzała na chłopaków z namysłem. Wypiła dwa łyki kawy.
- Powiedźcie to ojcu a nie mnie - odparła.
- Kiedy właśnie my specjalnie mówimy to tobie, mamuś... Tata jest ograniczony w tych sprawach... Ma klapy na oczach...
- Jak koń - zaśmiał się Marcel. - Mamo, powiedz mu, że nie idziemy dzisiaj do szkoły i tyle...
- Sami sobie z nim załatwiajcie takie sprawy... Ja się w to nie mieszkam...
- Wiesz co? Nie myślałem, że taka jesteś! - zawołał Marcel odsuwając od siebie talerz z płatkami. - Nie będę jadł...
- Ja też nie - rzekł Nikodem.
Daniela bez słowa wzruszyła ramionami. Spojrzała w kierunku wchodzącego do kuchni Szymona. Mężczyzna usiadł obok Nikodema. Wziął do ręki skibkę chleba ze smalcem.
- A wy dlaczego nie jecie? - zwrócił się do chłopców.
- Bolą nas brzuchy... - odparł Marcel przybierając smutny wyraz twarzy. - To chyba dur brzuszny - dodał z powagą.
Daniela, która akurat piła kawę, wybuchnęła śmiechem. Zachłysnęła się. Zaczęła się dusić. Szymon klepnął ją trzy razy w plecy.
- Przeszło ci? - spytał po chwili.
Danieli z oczu popłynęły łzy. Szybko je otarła.
- Tak... - szepnęła. - Dur brzuszny... Straszne... Trzeba z nimi jechać do szpitala - zaśmiała się.
Nikodem i Marcel spojrzeli na nią z powagą. Nie wiedzieli, co tak bardzo ją bawi.
- Chłopaki, za pięć minut chcę widzieć puste talerze! - odezwał się Szymon.
- Kiedy ja naprawdę... - szepnął Marcel.
- Bez dyskusji!
- Tato, to bezsensu - odezwał się Nikodem. - Oceny są już wystawione. Wytłumacz mi, po co mamy chodzić do szkoły.
- Dzieci, które nie ukończyły osiemnastego roku życia mają prawny obowiązek chodzić do szkoły. Wystarczająca odpowiedź? Za dziesięć minut wyjeżdżamy z domu. I nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Nikodem, weź się za jedzenie. Dobrze ci radzę!
Chłopiec wziął do ręki łyżkę. Zarówno on jak i Marcel zrozumieli, że nie ma co marzyć o przedłużonych wakacjach. Zjedli śniadanie do końca.
Była godzina wpół do ósmej, gdy chłopcy wbiegli na korytarz. Ubrali buty, po czym ruszyli w stronę drzwi.
- Marcel, plecak! - rzekł Szymon.
- Nie biorę plecaka. I tak nie mamy już lekcji - zakomunikował chłopiec.
Szymon spojrzał na malca. Zmarszczył brwi. Chwyciwszy Marcela za ramię spojrzał mu w oczy.
- Żebyś się nie musiał niepotrzebnie denerwować, powiem dzisiaj nauczycielom, że mają prowadzić z wami normalne lekcje aż do czwartku... A dzisiaj na matematyce będziecie rozwiązywać testy... Odpowiada ci to?
- Nie... - odparł Marcel.
- To ja już nie wiem, synu o co tobie chodzi...
- O nic... Jedźmy już do tej głupiej szkoły... - szepnął.
- Marsz po plecak!
Marcel pobiegł na piętro po tornister. Po chwili był już gotowy do wyjścia. Z nerwami wsiadł do auta. Szymon przekręcił kluczyk w stacyjce. Pojechali w stronę Torunia.

Ojczym od matematyki 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz