Kozie bobki

1K 35 15
                                    

Nikodem wysiadł z samochodu jako pierwszy. Rozejrzał się po podwórku. Ujrzał spacerującą na uwięzi kozę. Przez moment przyglądał jej się z uwagą.
Daniela wyciągnęła z auta blachę z szarlotką.
- Marcel, wysiadka - odezwała się do wciąż siedzącego w samochodzie syna.
- Poczekam na was tutaj - odparł.
- Nie ma mowy. Wysiadaj z auta.
Marcel odpiął pasy. Niechętnie otworzył samochodowe drzwi. Wyszedłszy z auta głośno trzasnął drzwiami.
- Przestaniesz się tak zachowywać?  - spytała.
- Tu śmierdzi - usłyszała w odpowiedzi.
- Oczywiście, że śmierdzi. Skoro są tu zwierzęta to musi śmierdzieć...
- Mój Misiu jakoś nie...
Wtem z domu wyszła gospodyni. Hania trzymała na rękach najmłodszego członka rodziny, małego Stasia.
- Dzień dobry - powiedziała.
- Dzień dobry... Nie zdążyłam zapukać, a pani już wyszła... Mam na imię Daniela...
- Hania... - przedstawiła się kobieta.
- Miło mi. Nikodemowi zależało, aby do was zajrzeć - powiedziała Daniela wskazując ręką na przyglądającego się kozie Nikodema.
- A Nikodem! - zawołała Hania. - Stęskniłeś się za nami?
Chłopiec odwrócił się w stronę kobiety, po szeroko się do niej uśmiechnął.
- Proszę, wejdźcie do środka - dodała wpuszczając gości do domu.
W mieszkaniu czuć było zapach stęchlizny. Marcel zacisnął palcami nos. Daniela szturchnęła go w ramię.
- Więc pani jest matką Nikodema? - spytała Hania.
Daniela kiwnęła głową. Patrzyła, jak gospodyni nalewa wodę do polewanego garnuszka.
- Pewnie bardzo się pani o niego martwiła, kiedy zniknął... Całe szczęście, że Bartek go znalazł. Leżało biedactwo pod drzwiami... Całe zmarznięte i przemoczone.
- Bardzo ci dziękuję za to, że się nim zaopiekowałaś... Przywiozłam szarlotkę.
Wtem do kuchni weszła Magdalena, śliczna dziewczynka o jasnych włosach splecionych w dwa krótkie warkoczyki. Trzymała w ręce szmacianą lalkę.
Czterolatka podeszła do mamy. Szepnęła jej do ucha krótkie zdanie.
- Magdalena, wiesz przecież, gdzie jest kran i gdzie kubki. Jesteś już na tyle duża, że możesz sama sobie nalać wody... - odezwała się Hania.
- Ale ja się wstydzę pani - szepnęła dziewczynka spoglądając na Danielę.
Hania podniosła się z krzesła. Posadziła Stasia na podłodze, po czym nalała córce kubek wody z kranu. Dziewczynka z wdzięcznością uśmiechnęła się do mamy.
- Ma pani śliczną córeczkę - odezwała się Daniela.
Hania zabrała się za krojenie placka. Przetarła stół mokrą ściereczką, po czym postawiła na nim cukiernicę, sosjerkę pełną mleka oraz talerzyki.
Po chwili schyliła się do dolnej szafki w poszukiwaniu dużego talerza. Wyłożyła ciasto.
Magda chwyciła w obydwie ręce po kawałku placka.
- A ty co? Po jednym kawałku się je - powiedziała Hania.
- Jeden dam Bartusiowi - odparła dziewczynka biegnąc w stronę pokoju.
Również mały Stasio wyciągnął rączki w stronę stołu. Hania włożyła mu do ust kawałek kruszonki.
- Woda się gotuje... Zrobię kawę. A ty, co będziesz pił? - zwróciła się do Marcela.
- Nic - odparł.
- Zrobię ci herbatkę.
- Nie!
- Marcel...
- No co? Nie chce mi się pić. Mogę wyjść na dwór... Tu nie ma czym oddychać...
- Idź... - westchnęła Daniela.
Chłopiec prędko podniósł się z krzesła. Wybiegł na podwórko. Rozejrzał się.
Jego uwagę przykuła blaszana szopa. Postanowił zajrzeć do środka.
- Nie wierzę... Po prostu nie wierzę...
W szopie była istna rupieciarnia. Znajdował się tam stary materac, kilka połamanych krzeseł, siatki, liny, powrozy, gumy, sprężyny, druty i kable.
W kącie stała duża spawarka. Marcel obejrzał ją z każdej strony. Był podekscytowany.
- A ty czego tu? - usłyszał nagle nieznajomy głos.
Prędko odwrócił się w stronę drzwi. Ujrzawszy starszego od siebie chłopca, nieco się speszył.
- Siema - rzekł Marcel.
- Siema... Czego tu szukasz?
- Fajnych narzędzi do zabawy w tortury - westchnął.
- Co? - zdziwił się Bartosz. - To nie plac zabaw tylko mój warsztat. Zmiataj stąd!
Marcel spuścił lekko głowę, po czym ruszył w stronę wyjścia. Szedł bardzo wolno, a idąc rozglądał się na boki.
Bartosz zdecydował przyśpieszyć ruchy młodego.
Chwycił leżący pod żelaznym regałem gruby metrowy kabel, po czym ruszył za Marcelem. Ten, bezzwłocznie przyśpieszył kroku.
- Co za debil - westchnął Marcel opierając się plecami o maskę auta.
Oddychał głęboko. Zmęczył go dwuminutowy sprint.
Dopiero po chwili dziesięciolatek dostrzegł Nikodema rozmawiającego pod drzewem z miłym z wyglądu chłopcem. Postanowił do nich dołączyć.
- Siema - rzekł wpatrując się w jasnowłosego chłopca.
- Siema.
- To mój brat, Marcel - rzekł Nikodem.
Marcel poczuł się w tym momencie niezwykle wyróżniony. Nikodem nigdy nie przedstawiał go nikomu w ten sposób.
- A ja jestem Aleks - rzekł chłopiec.
- Masz dużo szop? - odezwał się Marcel.
Nikodem puknął się ręką w czoło.
- Znowu ci odbija? - spytał wpatrując się błękitnymi oczami w roześmianą twarz brata.
Marcel postanowił zignorować to pytanie. Uśmiechnął się do Aleksa.
- Bawiłeś się kiedyś w tortury? - spytał.
- Nie, a co?
- A to, że możemy się w to pobawić... Pokażesz nam tamtą szopę?
- Jasne...
Aleks zaprowadził chłopaków do rozwalającej się, przechylonej stodoły. To, co znajdowało się w środku wielkiej szopy, przeszło najśmielsze oczekiwania Marcela. Dwa pługi, sieczkarka, śrutownik, sadzarka do ziemniaków... Masywne maszyny wykorzystywane w rolnictwie. Marcel nie mógł się powstrzymać, by dotknąć każdej z nich.
- Ja tu zostaję! - zawołał. - Nie dziwię ci się, Niko, że uciekłeś tutaj! Tu jest po prostu mega zarąbiście!
Zarówno Aleks jak i Nikodem spojrzeli na siebie pytającym wzrokiem. Nie rozumieli, co tak bardzo ujęło Marcela w starych, wymagających remontu maszynach.
- Tu bym przywiązał... - szepnął chłopiec. - Tu ręce a tu nogi...
- Aleks! - rozległ się głos Bartosza. - Czy tata pozwala ci oprowadzać gości po szopach?
Aleks zawahał się. Nie wiedział, co odpowiedzieć starszemu od siebie bratu.
- Zmiatajcie stąd, wszyscy trzej! - zawołał Bartosz stanowczo.
Chłopcy ruszyli w stronę wyjścia. Marcel czuł, że przez owego piętnastolatka omija go świetna zabawa. Postanowił się zbuntować.
Zaraz po wyjściu ze stodoły zabrał się za realizację swojego planu.
- A może by tak zrobić temu chłopakowi psikusa? Trochę za mądry jest, co nie?
- Marcel, jakiego znowu psikusa? - spytał Nikodem. - Ty i te twoje pomysły...
- W trzech byśmy dali radę go związać... Na przykład moglibyśmy przywiązać go do którejś maszyny... Potem dalibyśmy mu do wąchania kozie bobki. Albo nawet włożylibyśmy mu je do buzi, a co?
- Jesteś nienormalny - rzekł Nikodem.
- On żartuje... Nie mówi serio - odezwał się Aleks.
- Właśnie, że mówię serio... Powinien dostać nauczkę... To co? Wchodzicie w to? - spytał Marcel.
- Oczywiście, że nie - odezwał się Aleks. - Chciałbyś, żeby to ciebie ktoś przywiązał do maszyny i zmuszał cię do jedzenia kozich bobków?
- Nie... Ale jemu można tak zrobić.
Wtem z ciemnego domu wyszły Hania i Daniela. Obydwie podeszły do samochodu. Rozmawiały jeszcze przez moment.
- Mam coś dla ciebie! - zawołał Nikodem. - Zapomniałem ci dać! Kto pierwszy przy aucie! - zawołał rzucając wyzwanie dwóm pozostałym chłopcom.
Wszyscy ruszyli niczym wystrzeleni z orbity. Walka była zawzięta. Dzieliło ich od auta zaledwie kilka kroków, gdy niespodziewanie Aleks zaczął wyprzedzać Marcela.
To był krytyczny moment. Marcel nie miał czasu na zastanowienie. Biegł, ile sił w nogach, ale Aleks był zdawał się być szybszym. Marcel podłożył Aleksowi nogę. Maksymalnie rozpędzony chłopiec upadł na ziemię z wielkim impetem. Marcel przeskoczył przez niego, po czym klepnął maskę auta.
- Pierwszy! - zawołał radosny.
Nikt mu nie gratulował. Nikt nie bił oklasków. Odwróciwszy się ujrzał leżącego na ziemi Aleksa... Chłopiec szybko oddychał.
- Aleś, możesz wstać? - spytała Hania wpatrując się w syna przerażonymi oczyma.
Chłopiec podniósł lekko głowę, z oczu potoczyły mu się łzy.
- Zawiozę go na pogotowie. Boże, Marcel! Coś ty zrobił?! - wrzasnęła Daniela.
- Nic mi nie jest... - szepnął Aleksander próbując się podnieść. Z obydwu kolan leciała mu krew. Miał też poranione dłonie.
- Najmocniej przepraszam w imieniu syna...
Aleks chwycił Hanię za rękę. Zakręciło mu się w głowie. Zaczął mrugać oczami.
- Zawiozę go na pogotowie - powiedziała Daniela jeszcze raz.
- Nie... Nic mi nie jest...
Aleksander powoli podniósł się z ziemi. Był blady jak ściana. Daniela i Hania przyprowadziły go pod dom. Usiadł na ławce.
Nikodem podszedł do auta. Otworzył bagażnik. Wyciągnął z niego butelkę mineralnej wody. Podał ją Aleksowi. Chłopiec uśmiechnął się. Napił się wody. Poczuł się o niebo lepiej.
- Aleks, przywiozłem dla ciebie trochę zabawek, którymi już się nie bawię - rzekł Nikodem niosąc tym razem karton pełen różności.
Aleksander zajrzał do środka. Gdy ujrzał metalowy samochodzik, rozpłakał się ze szczęścia.
- Jest świetny! Nigdy takiego nie miałem...
- Masz całą serię... - szepnął Nikodem.
- Jo?! Nie wierzę!
Gdy chłopiec oglądał kolejne autka, Nikodem przyniósł z bagażnika reklamówkę. Położył ją na ławce obok Aleksa.
- A gdzie Marcel? - odezwała się Daniela.
- Siedzi w samochodzie - odparł Nikodem.
Kobieta podeszła do auta. Otworzyła tylne drzwi.
- Proszę w tej chwili wysiąść z samochodu i przeprosić Aleksa że to, że podłożyłeś mu nogę?
- Że co? To był wypadek! - oburzył się Marcel.
- Nie będę z tobą dyskutować. Masz natychmiast wyjść i zrobić to, co ci każę.
- Spadaj - odparł Marcel bez namysłu.
Daniela wzruszyła ramionami, po czym podeszła do Hani. Jeszcze raz przyjrzała się Aleksandrowi.
- Będziemy się zbierać. Dziękuję za kawę i jeszcze raz przepraszam za Marcela... Jest mi naprawdę bardzo wstyd...
- To tylko dzieci... - szepnęła Hania. - Nie ma o czym mówić...
Nikodem i Aleksander uścisnęli sobie dłonie, po czym Niko wsiadł do auta.
Daniela przekręciła kluczyk w stacyjce. Wyjechała autem z podwórka sąsiadów.
- Marcel, jak mogłeś podłożyć Aleksowi nogę? - spytała.
Chłopiec milczał.
- No pytam się ciebie! - wrzasnęła.
- Daj mi spokój...
- Dam ci spokój... Dam ci spokój... Tylko wrócimy do domu...

Ojczym od matematyki 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz