Słowa Camerona głęboko utkwiły w umyśle Maysona. Wżerały się w niego i zdawało mu się, że czuje ten wyimaginowany ból. Był dla niego potworny. Echo i wyrzuty sumienia doprowadzały go do szału. Nie mógł się ich pozbyć. To się powtarzało jak zapętlona w kółko taśma...
"Jestem jego starszym bratem..."
Niedługo go odwiedzę. Powtarzał sobie.
Ale czy naprawdę miał taki zamiar? Czy miał tyle odwagi?
Nie chciał pamiętać. Nie chciał o tym myśleć. Nie po to się przeprowadzał. Nowe miejsce. Nowe życie. Chciał zostawić to wszystko za sobą. Zacząć od nowa.
Próbował nabazgrać kilka słów na kartce. Napisać nowy tekst piosenki. Niedługo w parku miał się odbyć koncert charytatywny i Boys of Death mieli wystąpić jako zespół otwierający. Cameron nie był z tego zbytnio zadowolony, bo nie lubił niczego robić za darmo i bezinteresownie. Potrzebne mu były pieniądze. Mieszkał w niewielkiej kawalerce z ogromnym psem i miał kiepską pracę. W dodatku to Rhett ich w to wkręcił. Co jeszcze bardziej denerwowało Cama.
Niestety nie mógł się skupić. Zdenerwowany zaczął kreślić długopisem po kartce, którą potem zmiął i rzucił przed siebie. Nigdy nie miał takiego braku weny twórczej. A może po prostu brakowało mu muzy? Inspiracji? Tej jedynej?
Nie. Nie będzie o niej myślał. To zamknięty rozdział. Zbyt krótki, ledwo rozpoczęty.
Wiedział, że spieprzył. Po całości. Powiedział o kilka słów za dużo. Po raz kolejny dał się ponieść emocjom. Nie panował nad swoim gniewem. Miał problemy z agresją. Niestety czasu nie można cofnąć. Choćby bardzo chciał. Pewnie zrobiłby to niejeden raz w swoim życiu.
Mówią, że człowiek uczy się na błędach. On jednak nie posiadł tej wyjątkowej zdolności i popełniał je na okrągło. Tylko z coraz gorszym skutkiem.
Westchnął. Nie wiedział, co miał robić. Był zdany kompletnie sam na siebie. Samotny. W tym cholernym pustym domu. Zbyt dużym na niego jednego. Po co mu była taka wielka chata?
Powinien się cieszyć, że jest samodzielny. Może robić co tylko chce. Nikt mu nie truje, nie mówi co ma robić i jak robić. Ale może właśnie tego potrzebował? Kogoś, kto mu powie jak żyć?
Kto by się spodziewał, że to on będzie to wszystko tak przeżywał?
Podniósł się i skierował po zmięty kawałek papieru. Otworzył go. Jeszcze raz zerknął okiem na to, co napisał.
To koszmar, czy sen?
Chyba oszalałem.
Próbowałem uciekać.
Chciałbym, żeby ktoś mi pomógł.
Ale nikogo przy mnie nie ma.
Jakie to prawdziwe. Tekst był bardzo w jego stylu. Tylko, że... Był przesiąknięty czymś... bardziej mrocznym niż zwykle. Nie nadawał się na koncert charytatywny. Tekst powinien motywować i mieć w sobie energię. A ten tu chyba umarł.
Mayson stwierdził, że potrzebuje świeżego powietrza. Musiał przewietrzyć swój umysł. Może wtedy coś się w nim odblokuje.
Założył swoją sfatygowaną skórzaną kurtkę, przesiąkniętą na stałe zapachem dymu papierosowego. W kieszeni miał jeszcze jedną paczkę. Nie obchodziło go zabójcze działanie papierosów. W końcu, na coś trzeba umrzeć.
Wyszedł z domu, uprzednio zamykając drzwi na klucz. Zresztą, nawet gdyby tam się ktoś włamał, nie miał co kraść. Nawet w lodówce nie miał zbyt wielu rarytasów. Jakiś jogurt, mrożona pizza i parę innych rzeczy, których termin przydatności do spożycia już pewnie minął.
Kończyła się jesień. Niebo było zasnute szarymi chmurami. Zimny wiatr wiał mocno, a jego głośne wycie zagłuszało myśli chłopaka. Na chodniku pojawiły się kałuże. W nocy musiało padać.
Mayson schował ręce w kieszeniach kurtki. Jego palce zacisnęły się na paczce. Nie palił już od tygodnia. Ale nie czuł na razie takiej potrzeby. Być może niedługo to rzuci w cholerę?
Nie miał najmniejszego pomysłu dokąd iść. A przecież niektóre odpowiedzi są tak oczywiste.
Włóczył się tak ulicami miasta. Patrzył na mijających go ludzi, ale nie wszystkim był w stanie spojrzeć w oczy. Skinął głową, gdy zobaczył nauczycielkę ze swojego nowego liceum. Trzy dziewczyny zaczepiły go, prosząc o autograf i wspólne zdjęcie. Udawanie szczęśliwego i flirtowanie przychodziło mu z nadzwyczajną łatwością. Był mistrzem w tej dziedzinie.
Pewna kobieta szła za rękę z małym chłopcem. Miał nie więcej niż osiem lat. Ubrany był w czerwoną bluzę i dżinsowe spodnie. Buty miał na rzepy co znaczyło, że być może nie potrafił wiązać sznurówek. Zupełnie jak...
Pokręcił głową. Nie.
Z daleka usłyszał warkot silnika. Zatrzymał się. Minął go rozpędzony srebrny kabriolet. Niestety jechał zbyt blisko krawężnika i opony spotkały się z ogromną kałużą, ochlapując całego chłopaka. Brudna woda spływała po jego ciele. Ubrania przykleiły się do jego ciała. Po twarzy spływały ciemne krople. Otarł ją rękawem kurtki. Nawet końce jego włosów nie uchroniły się przed rozbryzgiem. Usłyszał śmiech i krzyki oddalających się Anthony'ego Bennetta i Landena Burnsa.
Jest cudownie. Życie jest piękne.
Jak on ich nienawidził. Myśleli, że jak mają pieniądze to mogą mieć wszystko. Ale Anthony miał coś, czego on nie miał. Miał Rose.
Dalej nie mógł zrozumieć, dlaczego ona z nim była.
Kolejny błąd w jego życiu.
Do niczego się nie nadawał.
Ale teraz musiał wrócić do domu, ściągnąć te przemoczone ubrania i się umyć. No ale przecież gorzej już być nie może.
W tym momencie nad jego głową rozbłysła błyskawica i zaraz po niej usłyszał głośny grzmot. Pierwsze krople ciężkiego deszczu spadły na jego twarz.
A jednak może być gorzej...
Och Mayson... Nie słyszałeś, że nieszczęścia parami chodzą?
CZYTASZ
Zbuntowany
Teen FictionBonus. Dodatek do "Muzyki Zbuntowanych". Życie gwiazdy rocka wydaje się być idealne. Tłumy fanów wykrzykujące twoje imię. Występy na scenie. Światła skierowane tylko na ciebie. Popularność. Fanki, które są w stanie zrobić wszystko dla swojego idola...