7.

61 8 0
                                    

 Życie Maysona się sypało. Wiedział o tym już dawno. Ale dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Nienawidził się nad sobą użalać. A od dłuższego czasu nie robił nic innego. Powoli zaczynało być to jego normą.

Myślał, że to wszystko przyniesie mu zapomnienie. Nowa szkoła. Nowi znajomi. Co on gadał... Jacy znajomi...

Fanki miał wszędzie. Piszczały na jego widok i nie widziały nic poza jego urodą i postawą złego chłopca. Podniecone nim małolaty, nie mające za wiele do zaoferowania. Zaczęłyby się tylko nad nim litować, gdyby dowiedziały się prawdy.

Nawet kumplom z zespołu do końca nie ufał. Rhett był niesamowicie towarzyski i wiedział jak rozładować napięcie jednym głupawym żartem. Ale tak naprawdę był jeszcze dzieciakiem. Zachowywał się nieodpowiedzialnie, a w głowie miał tylko zabawy. Cameron wydawał się być jego najlepszym przyjacielem, ale czy do ów przyjaciela ma się tak bardzo ograniczone zaufanie? Mayson po prostu mu nie wierzył. Za dobrze go znał.

Pozostawała mu Victoria. Ale on sam nie brał jej poważnie. Teraz śmiało mógł nazwać się dupkiem bawiącym się uczuciami innych, tak jak określiła to kiedyś Rose. Na początku nawet myślał czy by się z nią nie związać. Było to zaraz po "zerwaniu" z Rose. Teraz jak na to patrzył, to po prostu wtedy chciał mieć dziewczynę na pocieszenie. I zapędził się zdecydowanie za daleko.

Gdy pomyślał o Rose, to stwierdził, że dziewczyna po prostu miała rację. We wszystkim. Zastanawiał się, dlaczego ją tak potraktował. Była w końcu z nim szczera. Chciała tylko dowiedzieć się co z jego rodziną. Przecież mógł skłamać. Powiedzieć, że często wyjeżdżają. Ale on starał się ją po prostu odsunąć ze swojego życia, gdy zaczynała się robić zbyt ciekawska. I potraktował ją w najgorszy możliwy sposób. Próbował się usprawiedliwiać. Zrobił to, bo nie chciał już nigdy więcej skrzywdzić nikogo mu bliskiego. Sam nie wierzył w to, co sobie wmawiał.

Ale wtedy na koncercie, wszystko potoczyło się nie tak jak chciał.

Zaraz po ostatniej piosence zamierzał wymknąć się wcześniej razem z Rose. Nie pamiętał już w tej chwili co planował. Ale za kulisy przyszła Victoria. Poprosił Camerona, by stał przy wejściu i pilnował, by nikt nie przeszedł dalej. Zamierzał wyjaśnić z nią pewne sprawy. Powiedzieć, żeby dała mu spokój. Nie wiedział, gdzie popełnił błąd, że skończył z jej językiem w swoim gardle.

Chyba powinien przeprosić Rose...

Głupia myśl. Przecież ona nawet nie chciała na niego spojrzeć. I jej się nie dziwił. Sam nie mógł patrzeć na siebie w lustrze.

Dzisiaj przez dobre dziesięć minut wpatrywał się w swoje ubrania, prawie zapominając, że przecież musi wyjść do szkoły.

Jest już zdecydowanie za późno, żeby kogokolwiek przepraszać.

Przyłapał się na tym, że nosi cały czas te same książki. Wszystko pisał w jednym zeszycie.

Siedział teraz kompletnie znudzony na lekcji chemii. Nauczycielka tłumaczyła coś, co zapisała na tablicy. On natomiast zastanawiał się, po co tu jest.

Obecność siedzącej przed nim dziewczyny niczego nie ułatwiała.

Długie i ciemne włosy Rose pachniały delikatnym aromatem kwiatów. To o wiele lepsze niż ten dym papierosowy do którego się przyzwyczaił. Chciał ich dotknąć. Znowu poczuć je pod swoimi palcami.

Pokręcił głową, by odgonić natrętne myśli.

- Mayson! - Usłyszał ten sam irytujący kobiecy głos. Spojrzał na tablicę. - Skup się!

Kilka osób zerknęło w jego kierunku. W tym przyjaciółka Rose, siedząca obok. Spuścił wzrok i zaczął zapisywać coś w zeszycie.

Duch przeszłości przyszedł mnie dopaść.

Chce mnie zniszczyć.

Nie zniosę już więcej bólu.

Popatrzył na słowa, które napisał. Jak tak dalej będzie, to nigdy nie napisze dobrej piosenki. Ciągle coś mu nie pasowało lub nie wychodziło. To, co było na papierze, nie było godne nazwania tekstem do piosenki. Nawet nędzną jego namiastką.

- Mayson! - Nagle zorientował się, że kobieta stoi mu nad głową. Rozpoznał ją, po długim białym fartuchu laboratoryjnym sięgającym jej do kolan. Popatrzył na nią zdziwiony. Czuł się, jakby przebudził się dopiero ze snu. - Najpierw kompletnie mnie ignorujesz, a teraz piszesz sobie jakieś wierszyki w zeszycie?! Gdzie wszystkie wzory chemiczne? Gdzie równania reakcji?!

Wszyscy wpatrywali się w niego, łącznie z Rose, która zaciekawiona przekrzywiła głowę. Członkowie szkolnej drużyny mruczeli coś zadowoleni pod nosem. Nie takiej uwagi chciał.

- Może zechcesz iść do następnego zadania i je rozwiązać?! Skoro jesteś na tyle mądry żeby mnie ignorować, to na pewno szybko je zrobisz! - Nauczycielka złapała się pod boki. Patrzyła na niego groźnie.

- Dziękuję, nie skorzystam. - Odpyskował jej.

Był wściekły. Z trudem przyszło mu się opanować.

Zdziwienie na jej twarzy było bezcenne. W sali rozległy się szepty i tłumione chichoty. Oczy jej się rozszerzyły a widząc jakie wywołało to poruszenie, wkurzyła się jeszcze bardziej.

- Co ty powiedziałeś? - Nauczycielka nie mogła najwidoczniej uwierzyć własnym uszom.

Do tej pory była postrachem wszystkich. Każdy czuł do niej respekt i to dzięki jej rygorystycznym metodom uczniowie zdobywali najlepsze wyniki w nauce.

- Jestem na przeciwko pani. - Rozsiadł się wygodnie i skrzyżował ramiona. Wyprostował nogi pod ławką.

- Ty bezczelny gówniarzu! - Zaczęła mu grozić palcem. - Do dyrektora! Ale już!

- Nie szukam kolegów. - Odpowiedział z uśmiechem.

Chłopcy z drużyny zaczynali się rozkręcać i głośno pokrzykiwać. Czasami zachowywali się jak dzikie małpy wypuszczone z zoo.

- Mayson... - Powiedziała cicho Rose. To pierwszy raz jak odezwała się do niego od tamtego wydarzenia.

Spojrzał na nią zdziwiony, kompletnie zapominając o kłótni z nauczycielką chemii. Zaczął wszystko analizować. To, w jaki sposób wypowiedziała jego imię, z jaką intonacją, długość jej westchnienia. Wydawała się nim rozczarowana.

- Sam pójdziesz? Czy mam cię zaprowadzić? - Wtrąciła się kobieta.

- Jak chce się pani gdzieś, ze mną przejść to wystarczyło powiedzieć. - Puścił do niej oczko. - Znalazłbym czas na małą randkę.

- Stevens! - Warknęła i złapała go za poły kurtki, zmuszając do wstania. Chłopak w ostatniej chwili zdążył schować zeszyt do plecaka. Praktycznie siłą wyprowadziła go za drzwi i wlokła za sobą korytarzem, aż do gabinetu dyrektora.

Wkroczyła tam praktycznie bez pukania. Minęli sekretarkę, która wstała, gdy ich zobaczyła. Chciała coś powiedzieć ale w tym samym momencie zadzwonił telefon, który musiała odebrać.

- Panie dyrektorze – oznajmiła wchodząc do środka – mam tu delikwenta, któremu przyda się lekcja dobrego wychowania. I kara za bark manier.

ZbuntowanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz