16.

45 6 1
                                    

 Nie mógł się skupić na lekcjach. Ciągle rozpamiętywał wczorajszą kłótnię. Tkwiła w jego umyśle, dręcząc go przez całą noc i jeszcze przez dzisiejszy dzień. Był niewyspany, zmęczony i zdołowany. Każde słowo było jak nóż wbity głęboko w jego plecy. Swoją drogą ta szafka też boleśnie się wbiła...

Czy to naprawdę był koniec Boys Of Death? Teraz? W takim momencie? Gdy ich kariera mogła się tak bardzo rozwinąć? Może popełnił błąd... Cameron zrobił coś niesamowitego. Dzięki niemu mogli naprawdę zostać gwiazdami. I właśnie to bolało Maysona. Że nie on tego dokonał. Jako lider nie zrobił nic. Głupia urażona męska duma...

Właśnie spieprzył coś po raz kolejny. Przestało go to już dziwić.

No ale los nie byłby sobą, gdyby nie postanowił dokopać Maysonowi po raz kolejny. I to wcale nie w przenośni...

Właśnie skończyły się zajęcia. Chłopak miał zamiar wrócić do domu i... Nie wiedział co miał robić. Nie miał zespołu. Nie miał dziewczyny. Nie miał nikogo. Był kompletnie sam.

Wyszedł ze szkoły. Słońce ukryło się za drzewami. Przybrało ciemnopomarańczową barwę i niedługo miało zajść. Naprawdę się zasiedział. Parking był prawie pusty.

Poza nim byli tu tylko chyba członkowie drużyny, którzy kończyli swój trening. Dlatego nie zdziwił go widok Victorii opierającej się o główną bramę. Gdy go zobaczyła, dziwnie się uśmiechnęła i zaczęła pospiesznie oddalać. Zbytnio się tym nie przejął. A powinien.

Schylił się, żeby zawiązać sznurówkę w swoim bucie. Nagle zobaczył jak niedaleko niego pada czyjś długi cień. Nie zdążył nawet podnieść wzroku. Ktoś złapał go za poły kurtki i podniósł. Zrobił to tak szybko, że chłopak prawie stracił równowagę, a plecak zsunął mu się z ramienia i upadł na ziemię. Ta sama osoba kopnęła wspomniany plecak, przez co prawie wszystko się z niego wysypało. Nie mówiąc już o tym, że był ubrudzony.

Mayson spojrzał na swojego oprawcę. Landen Burns.

Przejechał dłonią po krótkich, brązowych włosach. W szarych oczach widoczny był niepohamowany gniew, oraz coś w rodzaju psychopatycznej satysfakcji. Był od niego wyższy, jak na koszykarza przystało. Miał na sobie taką samą kurtkę, jaką nosili wszyscy członkowie drużyny. Jej rękawy miał podwinięte aż do samych łokci.

Mayson nawet nie zdążył jakkolwiek zareagować.

Landen go zaatakował. Mayson poczuł silne uderzenie, które prawie ścięło go z nóg. Ziemia zachrzęściła mu pod stopami. Uniósł ręce, żeby zasłonić twarz. Pod wpływem kolejnego uderzenia jego mięśnie napięły się. Starał się utrzymać równowagę i się nie przewrócić, bo jak przewrócisz się w czasie walki, to już możesz zostać uznany za przegranego. Ból chwilowo ustąpił, ale tylko po to, by powrócić ze zdwojoną siłą.

Landen wziął zamach. Maysonowi udało się zablokować jego kolejny ruch, łapiąc go za rękę. Starał się wymierzyć cios w twarz, ale chybił. Chłopak zdążył wykonać unik. Wykorzystał to i uderzył rockmana prosto w nos. Krople krwi zaczęły spadać na ziemię. Jedyne co czuł, to ostry ból. Miał problemy z oddychaniem.

Mayson cofnął się do tyłu ale niefortunnie dostał jeszcze kolanem w brzuch. Powietrze uciekło mu z płuc a wszystkie wnętrzności doznały wstrząsu. Zatoczył się pod wpływem tego nagłego ataku. Obrzydliwy ból przeszył jego żołądek. Złapał się za brzuch. To wszystko co mógł zrobić.

Z ledwością trzymał się na nogach i ciągle powtarzał sobie, żeby nie upaść. Przez chwilę nawet myślał o tym, żeby się poddać i pozwolić aby ból całkowicie ogarnął jego ciało. Czuł, że nie miał innego wyjścia.

Został popchnięty.

- To za moją kochaną Victorię! - Szum w jego uszach zagłuszał to co powiedział koszykarz. Chwilę po tym osunął się na ziemię i zaczął przyjmować na siebie kolejne kopnięcia i uderzenia.

Zaczął kasłać krwią i powoli tracił siły żeby się zasłaniać.

Nagle usłyszał jak ktoś nadbiega.

Odetchnął z ulgą, gdy ktoś odciągnął od niego Landena.

- Oszalałeś?! - Mayson rozpoznawał czyjś głos.

Z trudem uniósł głowę. Nie spodziewał się zobaczyć nad sobą kapitana szkolnej drużyny, Anthony'ego Bennetta.

Trzymał Landena za ramię.

- Wiesz co myślę o takim zachowaniu?! - Wydarł się na niego. - Mam o tym donieść trenerowi?! Chcesz przesiedzieć następny mecz na trybunach?!

- Nie obchodzi mnie, co myślisz. - Prychnął Landen wyrywając się.

Mayson podniósł się na drżących nogach. Nie był w stanie się jednak wyprostować. Stał zgięty wpół, trzymając się za brzuch i walcząc o każdy oddech.

Landen podszedł do niego.

- Jeśli moja dziewczyna jeszcze raz przez ciebie zapłacze... - Zaczął mu grozić.

- Dosyć Landen. - Warknął Anthony.

- Masz szczęście. - Szepnął chłopak. - Następnym razem nie będę taki miły.

Odsunął się od Maysona i bez słowa minął Anthony'ego. Wbił ręce w kieszenie swojej kurtki i odszedł spokojnie, jakby nic się nie stało. No bo przecież przed chwilą prawie wcale nie pobił kogoś na śmierć!

Mayson starał się za wszelką cenę zignorować ból, który obejmował już całe jego ciało. Spojrzał na stojącego przed nim kapitana drużyny. Ten zmierzył go wzrokiem, oceniając wszelkie obrażenia.Chciał się upewnić, że nic mu nie będzie. Milczał przez dłuższą chwilę. Wydał z siebie westchnięcie i pokręcił głową, po czym skierował się do swojego samochodu.

Mayson został sam. Zebrał szybko swoje rzeczy i założył plecak na ramię, które go aż paliło z bólu. Wykonał parę kroków. Ledwo trzymał się na nogach. Rozpaczliwie pragnął znaleźć choć odrobinę ulgi. Zaczął kuśtykać w stronę swojego domu. Nie obchodziło go jak teraz wyglądał i co mówili ludzie, których mijał.

Więc Victoria z zemsty nasłała na niego Landena. Ta dziewczyna była jeszcze gorsza niż myślał. Teraz jeszcze bardziej żałował, że rozpoczął z nią jakąkolwiek relację. Dlatego stała zadowolona przed bramą. Musiała widzieć nadchodzącego Landena. Mayson go nie zauważył a ona zmyła się, zanim cokolwiek się zadziało. Nie chciała być w cokolwiek zamieszana, chociaż Mayson podejrzewał, że widok jak dostaje przysłowiowy wpierdol, sprawiłby jej ogromną satysfakcję.

Swoją drogą, nie spodziewał się takiego zachowania po Anthonym. Naprawdę nie mógł uwierzyć w to, że on mu pomógł. Albo po prostu nie chciał, żeby członek jego drużyny wpadł w jakiekolwiek problemy. Przecież on też nienawidził Maysona.

Nieważne. Gdyby nie on, chłopak leżałby już w szpitalu na oddziale ratunkowym.

Zatrzymał się. Wziął głęboki oddech. Potem następny i następny. Bolały go płuca. Oby tylko nie miał popękanych żeber...

Ponownie ruszył przed siebie, starając się wszystko zignorować i jednocześnie zachować przytomność.

ZbuntowanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz