Karawana

77 6 2
                                    

Powoli oddalałem się od lasu elfów. Jechałem w stronę zgliszcz mojej rodzinnej wioski na moim drugim demonie który miał postać konia. Był to kary, szybki ogier. Jako że był demonem to w ogóle się nie męczył.
Był to duży plus jeżeli chodzi o zrobienie mojej misji.
Jak ja mam zabić Morgana? Gdzie ja go niby znajdę? Pamiętam tylko że jego wojsko zniszczyło mi dom. Nawet nie wiem jak on wygląda! Mam go znaleźć na jakimś balu maskowym. Ale kiedy on jest? Ale jestem niedoinformowany. Muszę popytać tu i tam. Po chwili ujrzałem przed sobą karawanę. Krasnoludów. Co oni tutaj robią? Przecież niedaleko jest terytorium elfów a z tego co wiem są w stanie wojny. Czy oni zwariowali? Czemu stoją w miejscu?
Może pójdę im pomóc. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Jeden z krasnoludów klął pod nosem. Mam wrażenie że to przywódca.
- Co się stało? - zapytałem uprzejmie.
- Ślepy jesteś? Koło się złamało.
- Może mogę jakoś pomóc?
- Jak jesteś dobrym rzemieślnikiem to proszę bardzo ale nie wyglądasz na takowego.
Zbliżyłem się do pękniętego koła i spróbowałem przypomnieć sobie zaklęcie naprawy.
- Co tak stoisz? Sama twoja obecność nie pomoże.
- Zakład o 100 srebrników że naprawię koło nie dotykając go żadną częścią ciała?
- Zgoda. - powiedział przywódca z uśmiechem. Chyba był pewien wygranej.
Spojrzałem na resztki koła i zanuciłem pod nosem zaklęcie.
Zaskoczeni krasnoludzi cofnęli się bo koło zaczęło się samo składać.
- Nie spodziewałem się że jesteś magiem. Wygrałeś. - powiedział zniesmaczony przegraną.
Odebrałem od niego woreczek. I wrzuciłem do torby z magicznie zwiększoną pojemnością.
- Gdzie się zamierzacie udać?
Dostarczamy jedzenie na Bal Maskowy w Gorsvellen. Niedaleko Vellen jakbyś chciał wiedzieć.
- Dużo osób tam będzie?
- Tak. Głównie szlachta.
- Dziękuję za informację.
- Nie wiem z czego się tak cieszysz. Ludzi z niższych warstw nie przyjmują.
Ale mam szczęście!
- Mogę jechać z wami?
- Jak chcesz. Jedna osoba więcej nie sprawi nam problemu.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
Karawana wznowiła podróż. Droga ciągnęła się bardzo długo.
- Za ile tam będziemy?
- Mniej więcej dwa dni.
Byłem usatysfakcjonowany tą informacją. W sumie to mógłbym pojechać na moim demonie ale do jego kontroli potrzebuję energii czego obecnie nie mam. Jestem dosłownie wyczerpany tym wszystkim. Powieki zaczęły mi opadać a ja się temu nie sprzeciwiałem. Mogę zrobić sobie krótką drzemkę.

                              ***
Wstawaj leniuchu! - obudził mnie szorstki, męski głos. - Przespałeś cały dzień!
Przynajmniej odpocząłem.
- Co się dzieje? Czemu stoicie?! - ryknął dowódca.
- Duża grupa uzbrojonych ludzi przed nami!
Spojrzałem przed siebie i ujrzałem około dwudziestu zbrojnych. Byli cali ubrani na czarno. Tylko nie to. Znowu Nieśmiertelni? Co oni tu właściwie robią?
- Broń w gotowości! - zakomenderował dowódca.
Wszyscy posłuchali się rozkazu. Ja również wyjąłem swoją szablę. Karawana składa się z piętnastu ludzi.  Nieśmiertelni mają przewagę. Ale za to karawana ma mnie. Przeciwnicy rzucili się do ataku. Odpowiedziałem im falą telekinetyczną. Pięciu z nich zostało wyrzuconych w powietrze. Rozpoczęła się walka. Ja tez się do niej dołączyłem. Ciąłem pierwszego przeciwnika w brzuch. Wyszarpnąłem miecz i od razu zaatakowałem kolejnego. Silnym uderzeniem odrąbałem mu głowę. Bryznęła posoka. Usłyszałem wrzask. Jeden z krasnoludów stracił rękę. Zamiast niej miał tylko krwawiący kikut. Wycofałem się i uderzyłem we wrogów kulą ognia. Pięciu stało w płomieniach i krzyczało w niebogłosy. Dwóch krasnoludów zabrało kalekiego. Zapewne sanitariusze. A więc w walce jest nas siedemnastu a ich ośmiu. Nie mają szans. Przeciwnicy pewnie pomyśleli to samo i zaczęli się wycofywać. Żeby ich pogonić puściłem w ich stronę kolejną kulę ognia. Kolejnych dwóch spaliło się żywcem. Jeszcze tylko sześciu. Jeden z krasnoludów rzucił  jednemu z uciekinierów toporem w plecy. Muszę wybić resztę. A z resztą. Co oni mogą mi teraz zrobić?
W głowie pojawiła mi się wątpliwość. Jeżeli wysłał w naszą stronę oddział to znaczy że wiedział że dołączyłem się do karawany. Inaczej by jej nie zaatakowano. Może dlatego krasnoludzi wyszli prawie bez strat dlatego że przeciwnicy skupili się na mnie? Z zamyślenia wyrwał mnie głos jednego z członków karawany.
- Nasz przyjaciel umiera. Stracił już dużo krwi. Czy jesteś w stanie coś na to poradzić?
Bez słowa skierowałem się w stronę rannego. Jego ręką wyglądała paskudnie.
Skupiłem się i zacząłem cytować zaklęcie leczące. Ręką rannego poczęła się zrastać. A ja traciłem energię. Po chwili która wydawała mi się być wiecznością jego ręką była zdrowa. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Chyba zemdleję. Wyleczony krasnolud spojrzał na mnie z wdzięcznością a ja osunąłem się w ciemność.

                              

Gildia Magów  [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz