10. Niedobór empatii

194 33 102
                                    

Byleby do piątku, potem z górki

– Czyli podsumowując – poważnie skinęła głową – udało ci się zrobić w tym tygodniu coś dobrego, ale zajęcia dalej sobie nie znalazłeś?

– Dokładnie tak – odparłem. – Jak już wspomniałem, tygodnia daję dzieciakowi ze slumsów, jednocześnie mojemu sąsiadowi, dwa dolce dziennie. Jego matka ćpa, dzieciak nie ma nawet na ubrania.

– Rozumiem.

Elizabeth zgarnęła na plecy czarne włosy i wpatrywała się we mnie uważnie. Trochę zbyt uważnie.

– Coś jeszcze? – Uśmiechnąłem się promiennie acz sztucznie.

– Pozostaje kwestia twojej niebywałej umiejętności pchania się w grząskie bagno.

To powiedziawszy, bez skrupułów zlustrowała moją schowaną w bucie stopę. Złudne nadzieje, że nie widziała jak utykałem.

– Co zrobiłeś z nogą? – Spodziewałem się tego pytania.

– Wykręciłem – odparłem krótko.

– Mam nadzieję, że to był wypadek.

– Oczywiście – zapewniłem.

W końcu nie moja wina, że znów gonił mnie sąsiad z wiatrówką i sturlałem się po schodach na parter. Vivian powiedziała, że koleś jest niestabilny, ale niczym się nie mam przejmować. Trudno się nie przejąć, kiedy facet grozi ci rozstrzeleniem. Na szczęście tym razem skończyło się zwykłym utykaniem.

– Lubisz działać impulsywnie – stwierdziła.

– Co racja to racja.

– I na pewno to był wypadek?

– Akurat tym razem tak – potwierdziłem z pełnym przekonaniem.

Przez ostatni tydzień nie robiłem sobie okazji do bójek. Głównie siedziałem w domu i starałem się doprowadzić je do stanu użytkowego. Zajęło mi to maksymalnie kilka godzin, nie byłem zbyt skory do sprzątania. Powiedzmy, że względnie ogarnąłem przestrzeń. Skupiłem się raczej na wymianie kilku kabli i instalacji, z tym było więcej roboty, ale wolałem nie ryzykować pożarem mieszkania przez jeden nieszczelny przewód, na który coś kapnęło.

Kątem oka zauważyłem, że Elizabeth jakoś dziwnie się we mnie wpatrywała. Momentalnie zwróciłem się wprost ku niej i na moment nasze spojrzenia się spotkały. Ona jednak równie szybko spuściła oczy. Może nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt, że pracowała przecież w psychologii. Powinna nawiązywać kontakt wzrokowy, a nie go unikać. Zostawiłem tę kwestię bez komentarza, zakładając, że pewnie byłem zbyt podejrzliwy.

– Coś jeszcze? – spytałem, przerywając trwającą zbyt długo ciszę.

– To zależy – odparła. – Masz jeszcze jakiś problem lub traumę, o której chciałbyś porozmawiać?

– Jak byłem smrodem, mama zabroniła mi jeść pestki arbuza, powiedziała, że w brzuchu wyrośnie mi drzewo – odpowiedziałem z pełną powagą.

– Słucham? – Zdziwienie na jej twarzy bezcenne.

– Nieważne.

– Jasne... – Odgarnęła za ucho kosmyk czarnych włosów. Swoją drogą bardzo ładnych włosów.

Dzisiejsze spotkanie nie należało do udanych. Oprócz kilku pytań i spojrzeń, nie wydarzyło się nic, co miałoby wpłynąć na moje poczucie komfortu psychicznego. Wciąż czułem w sobie jakiś ciężar, miałem wrażenie, że poruszałem się w dziwnej szklanej kuli i byłem kompletnie odcięty od świata. Spędziłem na wolności dostatecznie długo, żeby nadrobić specyfikacje nowych iPhone'ów, ale nie na tyle długo, żeby na powrót stać się częścią tej rzeczywistości. Spotkania z Elizabeth miały to ułatwić, a miałem wrażenie, że ciągle stoimy w miejscu.

Terapia Elizabeth Snow [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz