22. Rachunek

124 20 10
                                    

Zdaję sobie sprawę z tego jak długa była moja przerwa od robienia czegokolwiek z tą książką i jak trudno może być wam teraz wrócić na odpowiednie tory, ale ufam NAPRAWDĘ UFAM, że chociaż odrobineczkę nadążacie ❤️

Nie mogłem liczyć na nikogo poza sobą. Przestałem wierzyć Ethanowi, Margo, nawet Elizabeth. Ta cała sprawa śmierdziała gorzej niż mój były kolega z celi, który odmawiał więziennego spryskiwacza, jakby obawiał się, że zamiast wodą zostanie oblany kwasem. Mimo wszystko uważałem, że Elizabeth zasłużyła na poznanie prawdy i zamierzałem ją dla niej odkryć. Musiałem tylko mieć jakiś plan.

Póki co nic nie przychodziło mi do głowy. Było wczesne rano, przespałem się kilka godzin, więc energii miałem wystarczająco na myślenie. To co działo się naokoło było dla mnie niczym surrealistyczny sen, który na dodatek, znając moje szczęście, śniłem w więzieniu. Zaraz się obudzę i klawisze wypieprzą nas na spacerniak.

To już drugi raz, kiedy tego rana wróciłem myślami do celi. Może coś w tym było. Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się porządnie, nie dbając o fakt, że zaraz zadymię cały pokój. Nauczyłem się już oddychać w takich warunkach. Każdy wprawiony palacz chcąc nie chcąc tę umiejętność nabywał. Myślałem intensywnie, nie odrywając wzroku od książek upchniętych na mały, regale w rogu.

Książka. Przypomniał mi się nasz więzienny diler. Podczas mojego stosunkowo długiego pobytu w tamtych stronach dowiedziałem się, że każdy zakład karny ma przynajmniej jednego takiego. Sprowadza towar do wewnątrz i potem handluje nim za różne przysługi. W pierdlu krąży powszechne przekonanie (może i słuszne), że łatwiej coś do więzienia wnieść niż coś z niego wynieść. Żaden z doświadczonych służbistów nie zwracał uwagi na przewożone w paczkach dla więźniów gąbki kąpielowe (zwykle w nich znajdowały się strzykawki), a nawet jeśli zauważali, przymykali na to oko wychodząc z założenia, że jak się chłopcy naćpają, to może co najwyżej dłużej posiedzą wieczorem i pośpiewają bełkotliwe piosenki, ale nie będą wszczynali awantur. W każdym razie diler był.

I musiał gdzieś notować komu ile dał i co za to chce. Z tego co słyszałem, rzeźbił sobie na ścianach jakieś kreski i kropki, czego oczywiście nikt z klawiszy nie rozumiał i nie potrafił rozszyfrować. Zakładali raczej, że koleś ma nierówno i dawali mu spokój.

Poszedłem się ubrać. Umyłem zęby gumą do żucia, wypiłem zimną kawę, którą zrobiłem zanim zawiesiłem się w miejscu na pół godziny rozmyślań i nie zamykając na klucz drzwi, wyszedłem z mieszkania. Czemu nie pofatygowałem się o zwykłe przekręcenie klucza w zamku? Bo nawet nie wiedziałem, czy po tym co zamierzałem zrobić, będzie mi dane tu wrócić.

Wyszedłem na zewnątrz, a podmuch wiatru wyrwał mi spomiędzy warg papierosa. Uniosłem brwi, ale kolejnego nie zapaliłem. Raptem dziesięć kolejnych sekund zajęło mi zlokalizowanie znajomego czarnego auta. Kutas na bocznych drzwiach ułatwił zadanie.

– Wieź do szefa – wydałem krótkie polecenie, siadając na miejscu pasażera.

– Czy ja ci wyglądam na szofera?

Wolno posunąłem wzrokiem po jego sylwetce.

– Siedzisz przy kierownicy, to chyba wystarczająco...

– Wypieprzaj stąd – skwitował i odpalił papierosa.

– Mam się poskarżyć? – Uniosłem brew.

– Podwożenie cię nie należy do moich obowiązków.

– Do twoich obowiązków należy śledzenie mnie po dróżce z wypalonych petów, a to problematyczna sprawa, duży wiatr jest, zgubisz trop, piesku.

Terapia Elizabeth Snow [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz