25. Zdjęcie

92 20 27
                                    

I jeb maraton trzech ostatnich rozdziałów

Silnik nie wytrzymał. Margo nie oszczędzała go przez ostatnią godzinę, na drugi plan zwaliła wszystko, co nie wiązało się z przyspieszeniem tego cacka do horrendalnej prędkości, olała więc biegi, sprzęgło, wszystko, co dało się olać. Nie sądziłem, że w takim tempie można zniszczyć całkiem sprawne auto. Spod maski zaczęło się dymić.

– Super. Rozpieprzyłaś samochód, brawo.

– Jeszcze masz pretensje do mnie? – fuknęła.

– Ja rozumiem, spierdalanie spierdalaniem, ale właśnie straciliśmy środek transportu i nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, a Ethan zapewne już siedzi nam na dupie i co zamierzasz?

– Na ogonie.

– Hm?

– Na ogonie się mówi.

Westchnąłem ciężko.

– Dać kobiecie kurna prowadzić – jęknąłem pod nosem.

– Odezwał się kurwa rajdowiec i seksista!

Zamilkłem. Głównie dlatego, że momentalnie pojawiła się w mojej głowie twarz Katelyn.

– Co teraz? – spytałem, tępo obserwując przednią szybę.

– Spierdalamy dalej, ale z buta – rzuciła, opuszczając pojazd. – Nie mamy wyboru.

Zostawiliśmy auto na samym środku pustej ulicy i szybkim krokiem ruszyliśmy chodnikiem. Ani ja, ani ona nie poznawaliśmy okolicy, ale nie miało to większego znaczenia. Ważne było, żeby zgubili trop, choć nie wiem, czy w ogóle za nami podążali.

– Kurna, co teraz? – spytała, kiedy samochód zostawiliśmy już daleko w tyle.

– A ja wiem? Jeszcze nie do końca ogarnąłem, co w ogóle stało się przez ostatnią godzinę, do jasnej cholery.

– Witaj w klubie – mruknęła i wepchnęła ręce w kieszenie. – Ray... mam nadzieję, że nie myślisz, że ona mogłaby to zrobić, nie?

– W sensie Riley? Nie, chyba nie – odparłem cierpko. Skłamałem. – Ale na tym etapie jestem skłonny uwierzyć we wszystko.

Szliśmy szybko, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałem nawet, czy zmierzamy w konkretnym celu. Przeszedł mnie zimny dreszcz. To już któryś raz w ciągu kilku godzin. Miałem nadzieję, że to tylko adrenalina, a nie uszkodzenie jakiegoś nerwu powodującego te drgawki. A może to złe przeczucie?

– Raymond – zaczęła – Elizabeth naprawdę o niczym nie wiedziała?

– Wiesz, z tego co mówiła, mieli mocno średni kontakt. Sam nie wiem, czy w ogóle mogłaby powiedzieć o nim parę zdań.

Skinęła pomału głową. Nagle jej dłoń wylądowała na moim przedramieniu. Po chwili wsunęła mi rękę do kieszeni i splotła moje palce ze swoimi.

– Co ty robisz? – spytałem spokojnie.

– Chyba zaczynam czuć, że mogę ci ufać – mruknęła obojętnie. – Ten świat jest cholernie zakłamany. Wiesz, cieszę się chyba, że Elizabeth ma ciebie. Chcesz jej pomóc, nawet jeśli nic z tego nie będziesz mieć.

– Nie no, od razu nic. – Uśmiechnąłem się pod nosem. – Może da zaprosić się na kawę.

Parsknęła i lekko trąciła mnie łokciem w bok. Nastąpiło rozprężenie. Nie myśleliśmy już o tym, co może się z nami stać, jeśli nas znajdą. Cieszyliśmy się dniem jak stare dobre małżeństwo, które akurat wyszło na popołudniowy spacer. Niestety obydwoje wiedzieliśmy, że ten spokój nie może trwać. Nie długo.

Terapia Elizabeth Snow [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz