(Prolog niekoniecznie może zachęcać, ale później jest już lepiej)Poniedziałek 01.09.1996
Draco Lucjusz Malfoy stał na peronie 9¾ w oczekiwaniu na swoich współdomowników. Tegoroczne rozpoczęcie roku nie należało do przyjemnych pod względem warunków atmosferycznych. Chłopak czuł się jak w środku zimy. Wiatr wiał jak oszalały, rozwiewając jego platynowe włosy na każdą stronę świata, przez co krew w jego żyłach zaczęła powoli się zagotowywać, pomimo panującej na zewnątrz temperatury. Palce coraz bardziej mu drętwiały, a w płaszczu zakupionym wczoraj nie było kieszeni. Oczywiście głównym powodem, dlaczego wybrał właśnie ten bez kieszeni, były walory estetyczne.
-Cholera jasna-syknął do siebie patrząc na zegar znajdujący się na peronie. Jego przyjaciele powinni zjawić się tu 15 minut temu, a nadal nie zapowiada się na ich przybycie. Tupnął więc nogą jak robił w młodości i z naburmuszoną miną zaczął rozglądać się po dworcu. Wszyscy ludzie chaotycznie przepychali się między sobą ciągnąć swoje ledwo upchane kufry z wymalowanym wysiłkiem na twarzy. Trochę dalej dzieci wyglądające jak pierwszoroczni ganiają za swoimi czapkami, które porywa wiatr. Jako Prefekt kojarzył praktycznie większość uczniów i z minimalnym wysiłkiem potrafił przypomnieć sobie znajome twarze. Jeszcze inni ludzi stoją przed pociągiem i machają z utęsknieniem do swoich dzieci pomimo, że odjazd jest dopiero za 20 minut. Patrząc w prawo zauważa chmarę ludzi zmierzającą w jego kierunku. Rzucił im przelotne spojrzenie i ani myślał przesunąć się nawet o minimetr. Słyszał tylko co chwilę krótkie ,,Przepraszam" bądź ,, Uważaj pod nogi szczylu". Prychnął z niesmakiem po czym został pociągnięty za płaszcz i upadł całą długością na beton.
-Naucz się chodzić idiotko!-wrzasknął w stronę dziewczyny leżącej obok niego. Ta spojrzała w jego stronę i wymownym ruchem głowy wskazała w stronę bliznowatego zbierającego swoje rzeczy z podłogi. I wszystko jasne. Ta cholerna sierota nawet nie potrafi poprawie chodzić po prostej drodze. Gdybym ja był rodzicem tej niedołęgi sam rzucił bym na siebie Avade ze świadomością, że przynajmniej po drugiej stronie nie będę musiał oglądać jego obrzydliwej gęby.
-Potter, matka nie nauczyła cię chodzić zanim zdechła? Widzę, że nawet te wielkie okulary nie pomagają ci w zobaczeniu czegokolwiek, założę się, że jeśli bym ci je połamał, to nie zobaczysz różnicy-mruknął z irytacja otrzepując się i podnosząc z podłogi.
-Odwal się od mojej matki tleniony idioto. Zgubiłeś swoich przyjaciół, czy wszyscy przejrzeli na oczy kim tak właściwie jesteś i zdecydowali się ewakuować?-warknął ze złością.
-Nikogo nie zgubłem, jak już, to oni sami się zgubili. Z resztą nie będę ci się tłumaczył. Gdzie twoja przyjaciółka Szlama i rudy Wiewiór? Chcieli sobie odpocząć od udawania najlepszych przyjaciół biednej sierotki Pottera?-uśmiechnął się złośliwie.
-Wingardium Leviosa-mruknął blondyn, machnął różdżką, a cała zawartość kufra Pottera wyleciała ku górze.
-Ty skończony idioto!-ryknął, wziął zamach i przywalił Ślizgonowi prosto z pięści w nos.
-Jesteś popieprzony!-syknął przykładając swoją śnieżnobiałą koszule do rozbitego nosa, co nie było najmądrzejszym i najambitniejszym pomysłem, na jaki mógł w tym momencie wpaść.
-Hermiona ma moją różdżkę, więc łaskawie zdejmij moje ubrania-powiedział spokojnie niechcąc bardziej pogarszać swojej sytuacji.
-POCIĄG DO HOGWARTU ODJEŻDŻA ZA MINUTĘ! PROSZĘ WSIADAĆ!-krzyknął konduktor całą swoją parą dzwoniąc przy tym dużym mosiężnym dzwonem zawieszonym przy drzwiach.
-Zapomnij Potter-uśmiechnął się pokazując rządek śnieżnobiałych zębów i wsiadł do pociągu pchając za sobą swój kufer. Zaraz za nim wleciał Potter ani bez kufra, ani bez swoich rzeczy. Poniekąd Draco był z siebie zadowolony, chodź ciągle miał świadomość, że w tym momencie wszyscy wychylają się z przedziałów i patrzą w ich stronę widząc pewnie uprzednie zajście z okiem pociągu. Podniósł głowę z wyższością nie zważając na to, że jest cały we krwi, a jego nos wygląda jak po walce z olbrzymem, a nie cherlawym Potterem, który o dziwo potrafi dobrze przyłożyć. Pomimo bólu wyszczerzył się w ironicznie i zaczął szukać swoich przyjaciół, których miał zamiar w trybie natychmiastowym zmieszać z błotem jak i własną krwią.Harry skrzywił się przekraczając próg właściwego wagonu. Wszystkie jego książki, ubrania i notatki przepadły jak mgła. Od razu po kolacji skontaktuje się z Syriuszem, aby przybył na peron, zebrał wszystkie jego rzeczy i przysłał sową. Pomimo wszystko, nie miał na co liczyć. Taka sowa uniesie może z 4 książki i 2 koszulki. Zanim wszystko dotrze najpewniej będzie wracał na święta do Syriusza i zabierze wszystko sam. Co ten Malfoy ma w głowie? Nie ma grama rozumu lub instynktu samozachowawczego. Jest bezczelny i uważa się za cholerny pępek świata.
Potter z zepsutym humorem odnalazł przedział, w którym siedziała zmartwiona Hermiona i jedzący w kącie kanapki swojek mamy Ronald.
-Hajy, ale mu dowalyles!-krzyknął chłopak z pełną buzią plując Hermionie na spódnice, ta tylko skrzywiła się i zrzuciła bliżej niezidentyfikowany kawałek kanapki z ubrania, kwitując to krótkim: ,,Jesteś obrzydliwy Ronaldzie".
-Oh Harry... Chciałam przyjść ci pomóc albo przynajmniej oddać różdżkę, ale ten wredny konduktor nie chciał mnie już wypuścić pod pretekstem, że już za późno i nie ma możliwości, abym wyszła z pociągu-powiedziała na jednym wdechu z przejętą miną.
-Eh, dziękuję za chęci... Malfoy to zwykły gnój i kiedyś zostanie ukarany za swoją arogancję-stwierdził czarnowłosy spokojnym jak na sytuację tonem.
-Z resztą, jego obita gębą pewnie przypomni mu o tym, że nie warto z tobą zadzierać-syknął Ron.
-Dobrze, zapomnijmy już o tym tlenionym dżentelmenie i porozmawiajmy o czymś ciekawym-oznajmił Harry, po czym jego towarzysze zaczęli opowiadać o swoich letnich wakacjach.-Masz świadomość, że dałeś obić się jak baba?-zagadnął Dracona Zabini.
-Nie odzywaj się. Umówiliśmy się na peronie, czekałem jak ostatni idiota, wyglądam jak idiota, zadaje się z idiotami i czuję się jak największy idiota, bo raz w życiu wam zaufałem i naprawdę myślałem, że przynajmniej zapamiętacie tak prostą rzecz jak przyjście w ustalone miejsce o ustalonej porze, ale widzę, że nawet czegoś tak prostego nie potraficie zrobić wy głupie, proste istoty-mruknął ponurym tonem patrząc na opuszczone głowy współdomowników. Wymaganie czegokolwiek od tej dwójki to coś porównywalnego do rozmowy ze ścianą, przekazanie jej swojego największego sekretu i czekanie, aż ta przekaże informacje innej ścianie i naraz wszyscy dowiedzą się, że lubujesz się w tańcu towarzyskim z osobami płci przeciwnej. Kompletnie bez sensu. Blondyn sięgnął do kieszeni spodni, wyjął z niej chusteczkę i przyłożył ją nosa odchylając głowę.
-Zapomnijmy o tym, co mówiłem wcześniej. Niech ten rok zacznie się przyjemnie. Jak minęły wam wakacje?-zagadnął ich mrużąc oczy.
-Ty się jeszcze pytasz? Przecież dobrze wiesz co się stało-warknął Zabini, zaciągając maksymalnie rękawy swojej koszuli. Pansy złożyła ręce na piersi i skuliła się w fotelu jeszcze bardziej.
-Nie chcę o tym rozmawiać-mruknęła odwracając się w stronę okna.Reszta drogi do Hogwartu minęła raczej spokojnie. Harry ciągle gdzieś z tyłu głowy miał delikatne poczucie winy. W końcu nie była to jaka straszna rzecz. Wszystkie książki i ubrania da się odzyskać, a ten chwilowy przejaw agresji był czymś normalnym. Pozornie normalnym. Sam sobie obiecał, że będzie się hamował i powstrzyma się od zaczepiania Ślizgona. Niestety coś poszło nie tak już pierwszego dnia.
•••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••••
Witam! Jest to prolog mojego nowego opowiadania i mam nadzieję, że nie pojawiło się tu zbyt dużo błędów różnej maści. Zmiana jaką wprowadziłam względem fabuły własnej, a oryginalnej jest to, iż na ten moment, czyli na szóstym roku Syriusz nadal żyje. Bardzo dziękuję za przeczytanie tego oto ów prologu i pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie!
CZYTASZ
Obserwator//Drarry
FanfictionCo może się wydarzyć, gdy pewien negatywnie nastawiony do społeczeństwa Ślizgon poprzez swoją głupotę i nieuwagę zacznie dostrzegać emocje, aury oraz myśli za pomocą zwykłego krótkiego spojrzenia? Będzie to jego nagroda od życia, czy raczej nieulecz...