Już ranek. Przez pół nocy użerałam się z Arkiem i Jankiem, zanim wyszli. Nie dali mi nawet na chwilę odpocząć. W najbliższym czasie muszę przejść w stan czuwania, chociaż na godzinkę...Jestem wykończona, w takich chwilach żałuje, że nie wymyślono jakiejś kawy dla androidów... Ale wróćmy do szarej, nużącej rzeczywistości. Wraz z "moimi ochroniarzami" siedziałam przy stole. Rozległo się pukanie, spojrzeli na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami, na co obaj się zerwali z miejsc i powoli podeszli do drzwi wejściowych z wyjętymi pistoletami. Poszłam za nimi, trzymając się kilka metrów w tyle. Hank spojrzał wymownie na Connora, który skinął głową i otworzył gwałtownie drzwi. Zobaczyli przed sobą olbrzymiego, umięśnionego mężczyznę, o ciemnym kolorze skóry.
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - warknął elegancik, a ja wyrwałam się do przodu z rękami wystawionymi przed siebie
- Luther! - gość przychylił się, bym mogła objąć go za szyję, co uczyniłam, po czym sam mnie objął i wyprostował się, tym samym pozbawiając mnie gruntu pod nogami, które zgięłam w kolanach, do kąta dziewięćdziesięciu stopni. - Tak dawno cię nie widziałam. Kiedy przyjechałeś z Kanady? Kara i Alice są z tobą? - odstawił mnie.
- Mi też miło cię widzieć, śnieżynko. - tylko Luther mnie tak nazywa. Znamy się jaszcze za czasów, kiedy udawał posłuszną maszynę u Zlatko. - Zadajesz dzisiaj za dużo pytań naraz...
- Nie moja wina, że nic nie mówisz... - zrobiłam naburmuszoną minę dziecka, któremu kazano kłaść się spać wcześniej niż zwykle... olbrzym zaśmiał się.
- Pierwszy raz zdarzyło mi się mieć tak niecodzienne powitanie... - odparł zakłopotany. No tak... moje ludki krasnoludki, czyli Hank i Connor przywitali go wyciągniętą i naładowaną bronią, a ja jak idiotka w tym samym czasie rzuciłam się do przytulania...
- To jest porucznik Hank Anderson, a to detektyw Connor... - oczy Luthera rozszerzyły się
- Witam, miło mi jestem Luther, to dla mnie zaszczyt, by poznać jednego z bohaterów powstania - mówił szybko i z ekscytacją, Hanka zignorował. - Mogłem wziąć ze sobą Karę i Alice...
- Też są w mieście?! - aż podskoczyłam klaskając w dłonie
- Tak przyjechaliśmy pomóc Rose w interesie i otworzyliśmy ośrodek pomocy dla zagubionych androidów.
- Co? Niby gdzie?
- Markus wywalczył, na samym początku, że jesteśmy uznawani za istoty żywe. Prawda? Dlatego, że byłem zarejestrowany jako jedyny android Zlatko i, że on nie miał nikogo z rodziny, to dostałem w spadku jego willę, a dokładniej to mogłem ją wykupić za pół ceny. Cały parter jest zagospodarowany, jako pomieszczenia wspólne i jedno jako moje biuro, a piętro i poddasze to pokoje dla zagubionych androidów, które nie mają gdzie się podziać. Dajemy im dach nad głową i tworzymy wspólnotę. Wspieramy się nawzajem. Zbudowaliśmy nawet za domem kaplicę poświęconą rA9.
- To nieźle ci się powodzi. Jestem pod wrażeniem, że dokonałeś tak wiele, w tak krótkim czasie.
- Przyszedłem powiedzieć, że cała piwnica jest twoja. Jest tam cały sprzęt Zlatko i... sama wiesz co jeszcze... - ostatnie słowa szepnął konspiracyjnie
- To ciekawa propozycja... - przypomniało mi się piwniczne więzienie...
- Chciałbym, byś miała tam swój gabinet zabiegowy i gabinet przyjęć dla defektów z problemami... Przychodzi do nas wielu rannych i... skrzywdzonych, którzy potrzebują pomocy. Chcę byś przychodziła dwa-trzy razy w tygodniu i w nagłych sytuacjach...
- Więc w jakim charakterze miałabym przychodzić?
- Głównie terapeuty...
- Ale dlaczego teraz do mnie przychodzisz? Przed chwilą mówiłeś, że wszystko świetnie prosperuje.
- No, bo mamy pewien szczególny przypadek... To znajomy Kary, który nie za dobrze sobie radzi w kontaktach z innymi...
- Rozumiem. Mam teraz pewne problemy... dlatego nie mogę na razie brać stałej pracy. Jak chociaż trochę uporządkuję swoje życie, to na pewno skorzystam z propozycji, jeśli będzie aktualna. A z tym szczególnym przypadkiem pogadam. Może nie dzisiaj, ale wpadnę.
- Dziękuję. I propozycja będzie zawsze aktualna. A teraz muszę już wracać. Do zobaczenia. - pożegnał mnie, po czym zwrócił się do Connora - mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy i następnym razem porozmawiamy.
- Też mam taką nadzieję - odparł uprzejmie elegancik. Luther skinął głową i wyszedł z mieszkania.
- Na razie! - pomachałam mu. Odmachał z uśmiechem idąc w stronę słońca, które było już wysoko na niebie.
- To wychodzimy - staruszek pierwszy raz od kiedy wstał raczył się odezwać.
- Gdzie? - zapytałam zaskoczona
- Do budki Garego. - odparł staruszek
- Yyyy... gdzie...? - odpowiedź siwego jakoś nie za dużo mi powiedziała.
- Jedno z ulubionych miejsc porucznika. Często powtarza, że mają tam najlepsze hamburgery. - brunecik zawsze gotowy do odpowiedzi. Teraz wiem, że jak mam pytanie, to najefektywniej przyjść od razu do niego.
- Czekajcie, tylko się przebiorę. - pobiegłam do sypialni, otworzyłam szafę i... co wybrać?
- Długo jeszcze? Pospiesz się! - krzyknął Hank z salonu.
- Chwila! - Złapałam pierwszą bluzkę z brzegu, okazała się jasnoróżowa z dekoltem i falbanami na rękawach, dobrałam do tego czarne rurki. Na szybko sprawdziłam temperaturę i pogodę. Nie muszę niczego na to zakładać, ale schowałam sweter w torebce, bo ma byś zimno wieczorem. Niby nie czuję zimna, ale niektóre systemy mogą zostać przez nie spowolnione, np. zmniejsza się refleks, czy ogólnie szybkość poruszania się. Ubrałam się i spojrzałam w lustro... ładnie, tylko... skupiłam się i pociemniały mi rzęsy, jakbym użyła tuszu, a na powiekach wydaje się, że nałożyłam cień. Plus bycia androidem, nie muszę wydawać na kosmetyki, ale szminkę mam kupioną. Hahaha... jak komuś dam całusa w policzek to zostaje naznaczony. Z tą myślą pomalowałam usta. Ubrałam długie kozaki na kilkucentymetrowym obcasie pod kolor bluzki. Wyszliśmy.
CZYTASZ
Android Też Człowiek - Detroit Become Human
FanfictionConnor x OC Na podstawie gry Detroit Become Human, którą serdecznie polecam. Akcja dzieje się po pokojowym proteście Marcusa i wyzwoleniu androidów z wieży Cyberlife przez Connora. Uprzedzam, że będę wzorować się na grze i niektóre dialogi, bądź syt...