Rozdział 5 O Boże...

972 92 11
                                    

 ----- TIME SKIP -----

Od wizyty na policji minęło pół roku. Pół roku... a tak wiele się zdarzyło. Marcus wywalczył, że kradzieże i morderstwa dotyczące androidów, będą traktowane tak samo jak u ludzi, bez względu, na to, czy to android popełnił przestępstwo, czy padł jego ofiarą. Zmieniłam kolor włosów na czarno. Zrezygnowałam z dawnego stylu życia, czyli z ciągłych podróży i wynajęłam mieszkanie, tym razem na stałe. Sama długo nie mieszkałam, bo po miesiącu z Tajlandii przyjechał Mark i stwierdził, że będzie mnie pilnował. Nie byłoby źle, gdyby nie był darmozjadem i dopłacał się do mieszkania. Co prawda pracuje, ale tylko w weekendy i zaraz po otrzymaniu wypłaty wydaje ją na bzdury, zamiast zaoszczędzić chociaż na ewentualną wymianę biokomponentów. Powinien zdawać sobie sprawę w jak niebezpiecznym świecie żyjemy. Egzystowaliśmy sobie względnie spokojnie, jeśli nie liczyć docinek i okazjonalnych kłótni, aż do czasu pewnego wydarzenia, a dokładniej dzisiejszego wydarzenia... byłam za miastem w celach służbowych. Widziałam tam coś czego nigdy, przenigdy nikt widzieć nie powinien... Podsłuchałam i widziałam grupkę dwunastu mężczyzn, na czele których stała blondynka. Mieli diody. Zabijali swoich... Byłam przerażona, ten obraz, aż do wyłączenia, zostanie mi w pamięci, a kto wie, może i dłużej. Nie zapomnę jak blond-włosy, umięśniony mężczyzna strzela do przerażonego defekta błagającego o litość i do tego strzelił w pompę, by ofiara męczyła się i przez pięć minut czekała na śmierć, pełni świadoma tego co ją czeka. Ta sama w sobie makabryczna scena działa się, na tle zmasakrowanych ciał. Wszędzie była niebieska krew. Gdy młody android przestał działać, oprawca odwrócił się i... zobaczył mnie. Nie myśląc długo zaczęłam uciekać. Byłam naprawdę szybka. Biegł za mną, strzelał i groził mi. Przebiegłam kilka zakrętów, zdjęłam kurtkę, zmieniłam kolor włosów z powrotem na biały i weszłam do sklepu, chwyciłam pierwszą lepszą rzecz w dziale kurtek i szybko kupiłam... czarno czerwone ponczo z frędzlami, o dziwo miało kaptur, który narzuciłam na siebie i wyszłam powolnym krokiem nie wzbudzając podejrzeń i przede wszystkim nie wyrażając żadnych emocji, chociaż w środku szalały i przytłaczały mnie. Uświadomiłam sobie coś. Ten zabijany... ja... ja go znałam. Zmierzałam na posterunek. Podróż zajęłam mi łącznie: jedenaście minut pieszo i dwadzieścia trzy autobusem, licząc trzy oczekiwania, aż przyjedzie. Weszłam do recepcji i podeszłam od razu do Klary.

- Cześć! Miło cię widzieć. Przyszłaś towarzysko, czy masz jakąś sprawę? - zapytała z uśmiechem

- Przyszłam złożyć zawiadomienie o popełnionym przestępstwie - powiedziałam chłodno z kamienną miną. Na szczęście brązowowłosa zrozumiała, że zależy mi na czasie i nic ze mnie nie wyciągnie... a przynajmniej na razie. 

- Możesz wejść. Idź do porucznika Andersona, lub Connora. Wolniejszy dzień ma też Gavin, ale jego unikaj - przytaknęłam i poszłam w głąb budynku.

- Hej, zabłądziłaś plastikowa laluniu? - zawołał mnie chamsko jakiś brązowowłosy facet, zrobił na mnie złe wrażenie

- Szukam porucznika Andersona. Widział go pan? - skoro już się do mnie odezwał to trzeba być miłym, nawet jeśli chwilowo nie jestem w stanie wyrazić jakichkolwiek emocji, a moja twarz wygląda jak wykuta z kamienia

- Ten cholerny pijak, mogłem się spodziewać... - powiedział z pogardą. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale jakaś kobieta zawołała go i wręczyła mu papiery. Nazwała go "detektyw Gavin". Zgodnie z radą Klary przeszłam w tryb "Lara ewakuuj się jak najszybciej i bądź jak ninja, by cię nie zauważył" mój taktyczny odwrót nie powiódł się. Tuż przed moją twarzą znalazła się ręka Gavina, którą opierał o ścianę skutecznie zagradzając mi drogę ucieczki. Odwróciłam się w jego stronę.

- Dokąd to się wybieramy puszeczko - cofnęłam się o krok i dotknęłam plecami ściany - Nie pozwoliłem ci odejść, a plastiki powinny słuchać rozkazów ludzi. Po to was stworzyliśmy, a teraz pierwsza w prawo jest stołówka. Idź i zrób mi kawę - z oddali dostrzegłam Connora i Hanka, którzy pospiesznie szli w moją stronę... no dobra tylko brunecik się spieszył, ale przez to poczułam się pewniej i skrzyżowałam ręce patrząc dumnie na tą kanalię

- Przykro mi, ale nie przyjmuję od pana rozkazów - Gavin zamachnął się, by mnie uderzyć w twarz. Zamknęłam oczy, nic nie mogę na to poradzić... zepsuje mnie... i to po tym wszystkim, co dzisiaj przeżyłam... nie mam szczęścia... Nie czując nadlatującego ciosu uchyliłam lekko powieki. Zobaczyłam pięść kilka centymetrów, od mojego prawego oka i rękę zaciskającą się na jej nadgarstku i to dość mocno, ponieważ dłoń Govina zaczęła drżeć. Puścili się gdy Hank kazał im się uspokoić. Mój napastnik zaczął pocierać miejsce, gdzie już zaczął się formować spory siniak o kształcie ręki androida. Connor mi pomógł... znowu... i jak ja mu się teraz odwdzięczę?

- Jebany andek Andersona. Na taśmie produkcyjnej cię nie nauczyli, że nie przerywa się rozmowy wyższego rangą?

- Co ci znowu od jebało Reed? I co ona tu robi? - dlaczego Hank mówi jakby mnie tu nie było? Nie rozumiem jeszcze całkowicie zachowań ludzi

- Jebane maszyny, które nie zostały wezwane, lub tu nie pracują nie mają wstępu, a ja postanowiłem uprzejmie poinformować tą plastikową laleczkę - mina elegancika z nie wyrażającej uczuć zmieniła się na nerwową, ale po ułamku sekundy opanował się - że nie jest tu mile widziana 

- Zamknij się Reed. Jak tylko otworzysz gębę to zaczyna nakurwiać mi łeb. A teraz idź już wykonywać swoje obowiązki, bo złoże powiadomienie, że napadłeś tą androidkę, a uwierz, że nie chce dokładać sobie papierkowej roboty - ten kanalia poszedł rzucając wiązankę bardzo niemiłych słów w naszym kierunku

- Co tu robisz? - zapytał brunecik

- W recepcji polecono mi poszukać porucznika Andersona

- Więc znalazłaś, mała... to co ode mnie chcesz? 

- Możemy porozmawiać w bardziej ustronnym miejscu? - lekko załamał mi się głos

- Connor, chodźmy z nią do pokoju przesłuchań - android skinął głową i zaprowadził mnie tam. Całą drogę szłam tuż za nim ze spuszczoną głową

Sala przesłuchań... Hank zamknął drzwi do sali obok, przez które mogli nas zobaczyć. Lustro weneckie i tak dalej... Pomieszczenie w którym się znajdowałam miało tylko stół i dwa krzesła, Hank zajął jedno, elegancik stał, a ja postanowiłam usiąść... na podłodze z podkulonymi nogami

- Możesz usiąść na krześle... - zaczął android, ale weszłam mu w słowo

- Ja... ja... - zaczęłam się trząść, coś we mnie pękło, Connor wydawał się zmartwiony i kucnął przede mną. Mina staruszka wyrażała zdezorientowanie i coś na kształt "ach te baby, same z nimi problemy..."

- Wszystko w porządku? - brunecik dotknął mojego ramienia. Nie odpowiedziałam, tylko kontynuowałam to po co przyszłam

- Wszędzie było... tyrium - z oczu zaczęły lecieć mi łzy, a głos cały czas mi się załamywał. Od zdarzenia nie pokazywałam emocji, ale teraz dopadły mnie ze zdwojoną siłą - zmasakrowane szczątki dwudziestu dwóch defektów, dwudziesty trzeci zabijany na moich oczach... oni... oni go postrzelili w pompę... najbardziej brutalna śmierć... męczył się przez pięć minut... pięć minut był świadomy nadchodzącej śmierci... egzekutor zauważył mnie i wiem, że zdążył przeskanować... groził, że mnie znajdzie i zabije... nie żartował... on... on... - poczułam, na sobie silne ramiona androida. Przytulił mnie i powtarzał:

- Ciii... Już w porządku... spokojnie... nie płacz... dorwiemy drania

- nie drania... a drani. Dwunastu mężczyzn, pod przewodnictwem kobiety... wszyscy mieli diody... - Connor lekko, ale gwałtownie się ode mnie odsunął zaskoczony. A staruszka nie widziałam, bo oczy mi zaparowały od płaczu.

- Mówisz, że... defekty zabijają... defekty? - czułam szok w głosie Hanka, zamruczałam w odpowiedzi.


Android Też Człowiek - Detroit Become HumanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz