14

353 33 8
                                    

Kochani😘 Po przerwie (dość długiej) jestem tu z powrotem😉 jak wiecie miałam problemy z laptopem a kilka dni temu (jakbym pecha w życiu miała za mało) doszedł problem z internetem🤷 W każdym razie, wrzucam kolejny rozdział, jednak na wstępie zaznaczam iż nie jest on sprawdzony. Teraz wszystko robię na telefonie i nie jest to łatwe zadanie😥
Przepraszam za nieobecność i mam nadzieję że nie odeszliscie zbyt daleko
😉😘😘

Zapłaciwszy kierowcy za kurs, wysiadam chwiejnym krokiem z taksówki, po czym oblizując usta, wchodzę do klubu.

- Zaprowadź mnie do mojego gabinetu – bełkoczę do jednego z ochroniarzy, a on bez słowa chwyta mnie za przedramię, po czym prowadzi przez roztańczony na parkiecie tłum we wskazane miejsce.

Moje nogi jeszcze nie współpracują najlepiej ale umysł jak najbardziej jest trzeźwy. Doskonale wiem, co się wydarzyło nie dalej jak godzinę wcześniej… Mój mały chłopiec, w obawie o bezpieczeństwo swojej mamy i młodszej siostry bez wahania wymierzył do mnie z pistoletu…
Jak bardzo chujowym ojcem muszę być, skoro zaledwie dwunastoletni chłopak zmuszony był do tak drastycznego działania?

Czuję się jak gówno i pragnę jak najszybciej zapomnieć o wydarzeniach tego dnia… Nie kurwa. Pragnę zapomnieć o wszystkim tym, co zrobiłem swoim najbliższym w przeciągu cholernych trzech lat. Zniszczyłem im życie. Zgasiłem iskierki szczęścia tańczące w oczach mojej ukochanej żony. Wywołałem strach u dzieci, oraz sprawiłem że trójka najważniejszych memu sercu osób mnie teraz nienawidzi.
Spierdoliłem wszystko i nie mam już nadziei, na to, że to się jeszcze da naprawić…

- Potrzebujesz czegoś, szefie? – pyta John, na co machnięciem ręki odsyłam go do swoich obowiązków.

Kiedy znika za drzwiami, odsuwam szufladę, po czym wyciągam z niej woreczek z białym proszkiem. Chcę zniknąć… Chcę przestać istnieć. Przestać myśleć… Chcę przestać ranić i przestać żyć w tym moim popieprzonym świecie. I wiem, że tylko to gówno może mi dać, to czego w tej chwili pragnę.

Usypuję kreskę koki, po czym kartą kredytową dzielę ją na dwie mniejsze, idealnie równe. Zwijam studolarowy banknot i wzdychając ciężko, pochylam się do mojego wybawienia. Tylko w ten sposób przestanę się zadręczać.
Wciągam działkę jedną po drugiej po czym z założonymi na piersiach rękoma, odchylam się w skórzanym fotelu. Zamykam oczy i wzdychając po raz kolejny, czekam na ukojenie…

- Szefie – słysząc niewyraźny głos jednego z moich pracowników, otwieram powoli ciężkie powieki i mrucząc pod nosem, staram się unieść głowę – List do szefa – mówi spokojnie, po czym słyszę jak podchodzi o mojego biurka.

Widok mnie spizganego w cztery dupy nie jest dla nich niczym nowym, więc już dawno przestali się przejmować moim stanem. Po prostu nie zwracają na to uwagi, choć przyznam szczerze, choć raz chciałbym żeby ktoś wziął mnie za fraki i porządnie przetrzepał mi skórę. Być może wtedy w końcu ocknąłbym się z tego gówna…

- Potrzebujesz czegoś, szefie?
- Nie – mówię niewyraźnie – Połóż to na biurku i zostaw mnie w spokoju – dodaję, na co mężczyzna bez słowa wykonuje moje polecenie.
Podnoszę się niespiesznie i wykrzywiając usta w grymasie, wpatruję się w białą kopertę leżącą po środku stołu. Doskonale wiem co to jest. Dobrze mi znana, lekko pochylona  czcionka z moim imieniem podpowiada mi, że to kolejne zdjęcia od moich przyjaciół. Nie mam ochoty widzieć ich uśmiechniętych, pełnych szczęścia twarzy, ale mimo wszystko, biorę przesyłkę między palce, po czym jednym, sprawnym ruchem rozdzieram papier.

Wyciągam z koperty plik zdjęć ukazujących ich szczęśliwe życie, a kiedy dochodzę do obrazka na którym są wszyscy których kocham całym swoim sercem, zagryzam wargę i zaciskając mocno powieki, płaczę jak idiota.

Zrobiliśmy to zdjęcie dokładnie dwa i pół roku temu, kiedy dostaliśmy pozwolenie na odwiedziny przyjaciół. Spakowaliśmy dzieciaki i całą czwórka pojechaliśmy na krótkie wakacje do Austrii. Mel była jeszcze taka mała, a twarz Martina wykrzywiała się w nieschodzącym z ust uśmiechu. Moja piękna żona była szczęśliwa, mimo tego, że dzień wcześniej zrobiłem jej awanturę bóg wie o co… Była szczęśliwa, bo jeszcze wtedy wierzyła we mnie. Wierzyła w to, że się poprawię, że zrobię wszystko by było dobrze… Dokładnie tak jak to zawsze jej obiecywałem. Nigdy jednak nie dotrzymałem słowa…

To wspomnienie rozdziera moje serce. Odrzucam zdjęcia na bok, przez co spadają w nieładzie na podłogę. Unoszę dłonie i wplatając palce we włosy, krzyczę na całe gardło z pieprzonej frustracji i niemocy…

Nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić. Nic co teraz zrobię nie będzie wystarczające. Marge przestała pokładać we mnie jakiekolwiek nadzieje, Martin zapewne nie chce mnie znać, a Mel… Mel jest jeszcze malutka, ale wiem, że przyjdzie dzień w którym i ona mnie znienawidzi.

Nie chcę tego…

Chciałbym my było jak dawniej, ale za cholerę nie wiem co powinienem zrobić…

- Wejść – wołam cicho, słysząc donośne pukanie do drzwi mojego gabinetu.
Ocieram szybko oznaki mojej słabości i chrząkając nabieram powietrza w płuca. Drzwi się uchylają a w progu niepewnie staje jedna z moich tancerek.

Mie zatrudniłem jako pierwszą. Była miła i bardzo ładna, ale nie zwracałem na nią większej uwagi. Byłem żonaty do cholery i nie interesowały mnie inne dziewczyny. Nie zauważałem ich. Mimo iż byłem świnią dla mojej żony, kochałem ją najbardziej na świecie i nie wyobrażałem sobie życia u boku innej

- Wszystko w porządku, szefie?  - spytała patrząc na mnie uważnie
- Ta – mruknąłem pod nosem i zaciskając powieki, policzyłem do dziesięciu, próbując się uspokoić.

Machnąłem ręką, zapraszając Mie do zajęcia miejsca, a kiedy to zrobiła, przeniosłem na nią swój zamglony wzrok

- Czego chcesz? – spytałem niemiło, na co się skrzywiła.
Pokręciła się niespokojnie na krześle i przełykając głośno ślinę, spuściła wzrok na swoje splecione na kolanach palce.

- Ymm potrzebuję… - zaczęła niepewnie. Przewróciłem oczami i wzdychając wymownie, spojrzałem na nią spod przymrużonych powiek. Sapnęła cicho po czym uśmiechając się słabo, znów rozchyliła usta – Czy mógłby szef mi wypłacić część z mojego wynagrodzenia już teraz? Potrzebuję pieniędzy. Moja córka się rozchorowała, a leki które przepisał nam lekarz nie są refundowane… Do końca miesiąca został tydzień, a ja nie mam już ani grosza – ponownie westchnęła cicho i patrząc na mnie ze wstydem, czekała na moją odpowiedź

Mia była samotną matką. Często przychodziła do mnie po pożyczkę, którą spłacała rzetelnie za każdym razem kiedy tylko wręczałem jej wynagrodzenie. Z nikąd nie miała pomocy. Jej córka była w wieku mojej Melanie, przez co dobrze rozumiałem jej potrzeby. Czterolatki rosły jak na drożdżach i często łapały różne choróbska, które pochłaniały naprawdę wiele cierpliwości jak i pieniędzy. Nigdy jej nie odmawiałem i dzisiaj, mimo mojego wątpliwego stanu, również nie miałem zamiaru odmówić.

Przysuwając się do biurka, sięgam do szuflady po czym wyciągam książeczkę czekową.

- Ile? – pytam krótko, a ona z lekkim uśmiechem na ustach, podaje kwotę.
Wypisuję czek i podpisując się w odpowiednim miejscu, podaję go dziewczynie, na co dziękuje cicho.
Machnięciem ręki proszę by opuściła mój gabinet, a kiedy wstaje ze swojego miejsca, ponownie zamykam oczy, odchylając się w swoim fotelu. Nie słyszę jednak by klamka ustąpiła pod naciskiem jej dłoni, rzez co wiem, że Mia jeszcze nie wyszła

- Jesteś dobrym człowiekiem, szefie… Tylko trochę pogubionym – mówi szczerze, na co otwierając jedno oko, mierzę ją spojrzeniem. Wpatruje się we mnie z politowaniem i kręcąc głową na boki, posyła mi smutny uśmiech
– Nie pozwól by to – mówi pocierając palcem wskazującym nos, co podpowiada mi że nie starłem do końca białego proszku znad górnej wargi – Zniszczyło ci życie…
- Co jeśli już jest ono zniszczone? – pytam prychając drwiąco.
Mia przechyla głowę i nie spuszczając ze mnie swojego wnikliwego wzroku, wzdycha ciężko

- Tak ci się tylko wydaje… Masz cudowną żonę, która kocha cię całym sercem i wybaczy ci każde przewinienie – zapewnia.
Nie wierząc w jej słowa oblizuję usta, po czym kiwam głową na boki

Miałem cudowną żonę…
Teraz – przez swoją głupotę – nie mam zupełnie nic…

- Musisz tylko zawalczyć o siebie i swoje szczęście. Weź się w garść, bo nikt tego za ciebie nie zrobi… Jesteś panem swego losu, Hombre. Nie myśl że jest inaczej. Tyko ty możesz naprawić to, co spieprzyłeś – z tymi słowami zostawia mnie w osłupieniu.

Jako moja podwładna, nie ma prawa mówić do mnie w ten sposób, jednak wiem, że ma cholerną rację. Wiem też, że spieprzyłem swoje życie definitywnie i choćbym stanął na głowie, nic nie jest w stanie tego zmienić.
Ale mimo wszystko, chciałem walczyć…

Nim moje oczy wykręcają się do tyłu, a głowa opada bezwładnie na oparcie fotele, sięgam po telefon komórkowy, po czym wykręcam numer, który od dawna zalegał w moich kontaktach
Mimo iż nie mam wiary w siebie, chcę zawalczyć… Dla Marge, dla dzieciaków. Dla swojej rodziny bez której nie znaczę zupełnie nic

Forever?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz