Pół roku później...
Kiedy kilka miesięcy temu lekarz prowadzący Hombre poinformował mnie o tym iż mój mąż podjął leczenie swojego uzależnienia, ucieszyłam się cholernie bardzo. To był wielki krok ku lepszemu, tym bardziej, że Hombre z własnej, nieprzymuszonej woli postanowił się leczyć. Miałam nadzieję, że w końcu się opamiętał i wziął się za siebie, ale prawda jest taka, że w rzeczywistości nie mam bladego pojęcia, jak to wszystko się skończyło.
Z Hombre nie mam żadnego kontaktu. Nie dzwoni, nie pisze. Nie wiem, czy skończył leczenie, przerwał je, czy może w dalszym ciągu uczęszcza na terapię. Nie mam nawet pojęcia, czy mój mąż jeszcze żyje. Możliwe, że – jeśli leczenie nie wypaliło, bądź zrezygnował z niego – zapił się, albo zaćpał. Nie wiem. Naprawdę. Choć domyślam się, że gdyby zszedł z tego świata, ktoś zapewne by mnie o tym poinformował...
Dlatego właśnie, mam jeszcze nadzieję. Nie wiem właściwie na co, ale jeszcze tli się we mnie ta mała iskierka na lepsze jutro dla naszej rodziny.
Sześć długich miesięcy minęło jak z bicza strzelił. Praktycznie cały swój czas poświęcałam moim dzieciom i ich problemom. Z Melanie było w wszystko w jak najlepszym porządku, ale jeśli chodzi o Martina, mój syn potrzebował nieco więcej uwagi niż jego młodsza siostra.
Po wydarzeniach z tamtego dnia, kiedy to po raz ostatni widziałam swojego męża, zapisałam Martina do psychologa. Chodziliśmy tam co drugi dzień, każdego tygodnia. Początkowo mój syn był bardzo oporny i za nic nie chciał współpracować, przez co całą trójką – ja, Martin i pani psycholog – byliśmy sfrustrowani. Nie wiedzieliśmy jak mu pomóc. Silvia próbowała różnych metod, ale moje dziecko zamknęło się na wszelkie próby dotarcia do niego. Nie odzywał się, wiecznie był smutny, przez co pękało mi serce. Nie chciałam widzieć go takiego. Chciałam aby wróciła jego dziecięca radość i beztroska. Chciałam aby znów był tym samym Martinem co jeszcze jakiś czas temu. Chciałam moje dziecko z powrotem, dlatego też robiłam dosłownie wszystko, by mu pomóc.
Na dzień dzisiejszy, Martin mówi pełnymi zdaniami – nie tylko półsłówkami – coraz częściej bawi się z siostrą, a nawet, od czasu do czasu spotyka się z kolegami z drużyny footbolowej, którą siłą rzeczy musiał opuścić na pewien czas.
Mogłabym winić za to wszystko mojego męża, ale chyba dojrzałam do myśli iż niepowodzenie w naszym życiu nie było wyłącznie jego winą. Było winą nas obojga...
Nie mam pojęcia co popchnęło Hombre do picia alkoholu, czy brania narkotyków. Być może, miał jakieś problemy w swoim wymarzonym klubie, których ja nie zauważałam bądź, nie chciałam zauważać. Może nie poświęcałam mu zbyt wiele uwagi, nie interesowałam się tym co go gnębiło przez długi czas. Najpewniej nie wspierałam go na tyle, na ile tego potrzebował, dlatego właśnie uciekał się do używek. Może w ten sposób chciał się odstresować, a może chciał zwrócić na siebie uwagę... Może to miało być jednorazowe, a niestety – jak to zazwyczaj bywa – potem przyszedł drugi raz, a potem kilka kolejnych, przez co przestał nad tym panować. Najwyraźniej już na samym początku Hombre potrzebował pomocy, a ja – żyjąc jak w bańce mydlanej – nie dostrzegałam tego, że coś było nie tak. Byłam zupełnie nieświadoma, a później było już za późno. Straciłam go, ale mimo wszystko... Mimo tego ile wycierpiałam przez jego chorobę, ile wycierpiały moje dzieci, wierzę w to, że któregoś dnia Hombre stanie w progu drzwi, rozłoży swoje ramiona i przytulając mnie mocno do swojego ciepłego ciała, wyszepcze do mojego ucha:
- Już wszystko dobrze, kochanie. Wróciłem... Już wszystko jest dobrze
Przyjmę go wtedy z otwartymi ramionami, bo mimo iż mam do niego żal, moje serce w dalszym ciągu bije dla niego. I wiem, że to się nigdy nie zmieni... Tym bardziej teraz, kiedy wiem, że o siebie zawalczył.
CZYTASZ
Forever?
Fanfiction'Forever?' to dodatek do King Of Cocaine i Queen Of Cocaine. Krótkie opowiadanie o losach Margaret i Hombre Aby przeczytać tę część, nie musisz czytać poprzednich.