Andy siłą zaciągnął mnie na stołówkę. Jednak ja tylko przewracałem widelcem warzywa, nawet nie podkładając ich do ust. Kątem oka zauważyłem Bena, patrzył na nas z wyższością. Jednak musiał zobaczyć, że na niego patrzę. Nabił na widelec parówkę i zaczął ją ssać, robił to tak obrzydliwie, że pomimo tego, że nic nie zjadłem, zrobiło mi się niedobrze. Kiedy zobaczył, że zaczynam się rozglądać ostatni raz, gdy złapałem z nim kontakt wzrokowy, gwałtownie oderwał zębami część parówki i wypluł ją. Uśmiechnął się i wskazał na mnie i blondyna siedzącego do niego tyłem. Pokiwałem głową z niedowierzaniem i wstałem gwałtownie, co zakończyło się nieprzyjemnym bólem zrobionego odbytu.
-Rye...?-blondyn zmierzył mnie wzrokiem. Zignorowałem Andy'ego i szybko wyszedłem ze stołówki, w połowie drogi do mojego pokoju ktoś mocno złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, a następnie zamknął a mocnym uścisku. Mniejszy chłopak mocno mnie tulił, chowając głowę w zagięcie mojej szyi.
Na moment znalazłem się w innym świecie, takim bez problemów bólu i strachu. Jego dłonie mocno trzymały moją koszulkę, bym mu nie uciekł, jego ciepły oddech łaskotał moją szyję. Czułem, jak wyciągam dłoń po zakazany owoc i chcę go złapać i trzymać już do końca. Pragnąłem już nigdy więcej go nie wypuszczać z moich ramion, być z nim każdego dnia, mieć go tylko dla siebie. Jadnak szybko oprzytomniałem i odsunąłem do siebie blondyna.-Andy idź do domu.-powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy.
-Rye powiedz mi proszę, co się dzieje. Martwię się o ciebie.-pogładził mnie po policzku. Nagle za nim zobaczyłem, jak ze stołówki wychodzi Ben. Nie wiele myśląc, wepchnąłem blondyna do drzwi prowadzących w stronę wyjścia.
-Idź i nie wracaj tu więcej.-powiedziałem twardo i szybko wróciłem na korytarz.
-Ryana co cię napadło?!-usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i widziałem, jak całej sytuacji przygląda się Ben.
-Przepraszam Andy...-szepnąłem niesłyszalnie.-Niech go ktoś zabierze! Nie chcę go tutaj!-niezrozumienie na twarzy blondyna bolało tak mocno, że parę łez spłynęło po moich policzkach. Po chwili przybiegli ochroniarze, wykręcili ręce starszego chłopak i wyprowadzili go, nie pozwolili mu nawet dojść do słowa. Kiedy zobaczyłem przez szklane drzwi, jak wyprowadzają go na zewnątrz, wadziłem, jak się szarpał, kopał i starł się wrócić.
Oparłem się o ścianę i zacząłem płakać, zakrywając usta dłońmi, by nie wydać z siebie żadnego szlochu. Nagle Ben stanął naprzeciw mnie i pogładził po policzku, następnie składając na nim pocałunek.
-Dobry chłopczyk.-wyszeptał i odszedł. Czułem się tak okropnie. Pragnąłem znów poczuć ramiona Andy'ego jak mnie obejmuje i tuli.*Andy*
Zaskoczony zachowaniem Ryana wróciłem do mojego domu rodzinnego. Musiałem porozmawiać z mamą. Niepewnie wszedłem do środka i zobaczyłem od razu w salonie śpiącego na kanapie mojego ojczyma. Cicho wszedłem do kuchni i zobaczyłem moją matkę. Siedział do mnie tyłem, a nad nią unosił się dym tytoniowy.
-Od kiedy palisz?-szepnąłem. Moja rodzicielka podskoczyła na krześle i spojrzał na mnie zaskoczona.
-Andy gdzieś ty się podziewał?-podeszła prędko do mnie i przytuliła.
-Możemy porozmawiać?-kiedy mnie uścisnęła, poczułem, że powoli pękam.
-Jasne synku tylko może wyjdziemy z domu.-złapała mnie za dłoń i wyprowadziła z domu. Zaczęliśmy powoli iść wzdłuż drogi.-No to opowiadaj. Dajesz radę z Ryanem w jednym domu? Ja wiem, że to był najgorszy pomysł, ale jedyny...-przerwałem jej.
-Zabrali go.-powiedziałem szybko.
-Gdzie?-spojrzałem na nią.
-Do tego ośrodka co mnie wysłaliście.-spuściłem wzrok na ziemię.
-Jak to się stało?-zatrzymałem się, nie mogąc powstrzymać łez. Ponownie świadomość o tym, że to wszystko moja wina niszczyła mnie. Pociągnąłem nosem i spojrzałem na nią.
-Ta terapia...ja powiedziałem Ryanowi, że nie jestem gejem i nie chcę już z nim być...-drżące powietrze wypuszczałem ustami.-On się z tym pogodził...ale ja nie. Kiedy do niego dzwoniłaś. Pytałaś, co się dzieje. Ja wtedy chciałem znów to zrobić...-starłem dłonią łzy, zagryzając dolną wargę.-On tam jest przeze mnie. Zostawiłem go tam...ja go pobiłem.-moja rodzicielka patrzyła na mnie zszokowana, ale również ze współczuciem.-Powiedz coś.-powiedziałem błagalnie po długiej chwili ciszy.
-Synku Ryan wyjdzie z tego ośrodka i nic się nie zmieni, zobaczysz.-pogładził mnie po policzku.
-Wiesz co, w tym wszystkim jest najgorsze?-spojrzałem na nią, pociągając nosem. Ona pokiwała, głową przecząc.-To, że nie wrócę już nigdy do domu.-oblizałem usta i spojrzałem za siebie.
-Nie mów tak, przecież możesz z nami mieszkać.-prychnąłem na jej słowa.
-Bycie gejem to nie choroba. Mamo ja, nie jestem wyleczony z czegoś, czego nie da się wyleczyć. To nie jest we mnie. To jest część mnie.-uderzyłem dłonią w moją pierś parę razy.
-Synku ja nie chcę, żebyś się zmieniał. Daj mi parę tygodni, a jak wrócisz od domu, nikt cię nie będzie obwiniał o to, kim naprawdę jesteś.-zapewniła mnie i przytuliła.
-Dziękuje mamo.-wyszeptałem, mocno ją przytulając. Po chwili się od niej oderwałem i zobaczyłem, że za nią stoją chłopcy.
-Andy możemy przyjechać do Ryana!-wykrzyczał radośnie blondynek i rzucił mi się na szyję. Zaskoczony po chwili go objąłem.
-Synku ja muszę wracać do domu. Zobaczysz, wszystko się ułoży.-pożegnała się ze mną i chłopakami moja rodzicielka i odeszła w kierunku domu.
-Jak się dowiedziałeś, że możesz do niego jechać?-zapytałem i spojrzałem na Brooka.
-Zadzwonili do mnie.-spojrzał na resztę.
-Andy! Brook! Mikey! Jack!-nagle usłyszałem dziecięcy głos za sobą. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem za sobą braci Ryana.
-Sammie, Shawn. Co wy tu robicie?-zapytałem i przytuliłem ich.
-Wyszliśmy z na spacer i z nami jest Rob. Gdzie Rye?-na ich słowa pobladłem. Może powiedzieć im prawdę. Spojrzałem na chłopaków. Zaczęli kiwać głową, nie zgadzając się, tak jak by mi czytali w myślach.
-Rye...Rye jest w domu.-starałem się brzmieć wiarygodnie.
-Hej gdzie mój brachol?-przywitał się z nami jego trzeci brat.
-W domu.-powiedział prędko Jack.
-Coś domu nie odwiedza. Powiedźcie mu, że mama chciałaby go zobaczyć.-uśmiechnął się do nas.
-Jasne powiemy mu. Wpadnie tam za niedługo.-spojrzałem na Mikeya, który z maską kłamstwa na twarzy zwrócił się do braci Ryana.
-Skoro już się spotkaliśmy. Rye dużo mi o was opowiadał. Może wyskoczymy na jakieś piwko?-spojrzeliśmy na siebie.
-W sumie czemu nie. Chodźmy.-uśmiechnąłem się i ruszyliśmy do pobliskiego baru.
Po paru piwach rozmawia, coraz lepiej nam się kleiła. Dowiedzieliśmy się, że Rob pracował z ojcem Ryana na budowach w Hiszpanii, ale gdy zeszliśmy na temat tego kraju i bruneta, chłopak posmutniał.
-Wiecie co? Pewnego dnia przyszedł do nas Rye. Czułem, że chciał mi coś powiedzieć. Przerwali, nam rodzicie. Do dzisiaj żałuje, że go nie zatrzymałem. On chyba potrzebował mojej pomocy.-powiedział i wziął dużego łyka alkoholu.
-A domyślasz się, co mógł próbować ci powiedzieć?-drążyłem temat i widziałem za chłopakiem, jak reszta bawi się z bliźniakami, więc Rob nie będzie musiał się martwić, że jego młodsi bracia mogą się dowiedzieć czegoś niestosownego o Ryanie.
-Boje się, że on nie jest hetero.-powiedział po chwili zastanowienia. Spojrzałem na niego szybko zaciekawiony.
-A jeśli by nie był to co?-palnąłem bez namysłu.
-Ojciec by go znienawidził.-westchnął i upił kolejnego łyka.-Może przed Hiszpanią...-urwał nagle.
-Co takiego wydarzyło się w Hiszpanii?-zapytałem niepewnie.
-Na naszych oczach zamordowali parę gejów. Ojciec dowiedział się później, że byli homo. Nasz pracodawca polecił mu, żeby nas pilnował, bo już nie raz był świadkiem takiego zdarzenia. On się o nas boi to tyle, nie jest chorym homofobem.-jego ręką drżała, gdy chciał ponownie przyłożyć butelkę do ust. Sprawnie go zatrzymałem.
-Tobie już wystarczy.-uśmiechnąłem się blado.
-Andy powiedz mi. Czy Rye jest gejem.-palnął nagle łapiąc mnie za przedramię. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Rob...ja tego nie wiem.-spojrzałem mu w oczy.
-Jest, widzę, że kłamiesz.-puścił prędko moją dłoń.-Nie, nie, nie chcę stracić brata.-przeczesał nerwowo włosy.
-Nie stracisz...przecież ci mówię, że nie wiem. ALE...jeśli by był, to nie możesz doprowadzić do tego, by wasz ojciec miał mu to za złe.-mówiłem do niego stanowczo.
-On go wydziedziczy.-mruknął i wstał od baru, po chwili wychodząc wraz z bliźniakami.
-Andy o czy wy rozmawialiście?-zapytał od razu Jack.
-O...jego sytuacji w rodzinie.-ruszyłem do wyjścia, nie patrząc na nich. Jadnak przy drzwiach ktoś mocno złapał mnie za dłoń.
-Czyli?-spojrzałem na blondynka, który trzymał mnie za rękę.
-To, że jak jego ojciec się dowie, że jest gejem, to go wydziedziczy.-powiedziałem, unosząc się, przez co parę osób w barze na mnie spojrzało, jednak się nimi nie przejąłem. Wyszarpałem rękę i wyszedłem, trzaskając drzwiami i ruszyłem szybko w stronę parku. Po chwili chłopcy podbiegli do mnie, zatrzymując, zabiegając mi drogę, jednak zanim Mikey zaczął na mnie wrzeszczeć, ktoś mu się w trącił.
-Jak to moja syn gejem!?-spojrzałem szybko za siebie przerażony. Ojciec Ryana stał za mną i wskazywał na mnie palcem.
Hej witajcie!
Dajcie znać w komentarzach, jak wam się ten rozdział podobał.Dedykacja dla:
Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę
CZYTASZ
It is not in me This is part of me-*Randy*
Teen FictionCzwarta część książki "Painkiller" Niby zwykły ośrodek do leczenia uzależnień, ale za dodatkową opłatą można się tam pozbyć również innego problemu. Dla jednych problemu, a dla drugich po prostu normalnego życia. Jak człowiek czuje się po takiej te...