11"Every his fucking wound is my fault!"

316 55 19
                                    

*Rye*

  Nie wiem ile, już godzin słuchałem wykładu o tym, jak geje mają źle w życiu i jak to ich inni krzywdzą. Jednak ich słowa nic nie zmieniły. Kiedy wypościli mnie na śniadanie, spotkałem tam Cody'ego.

-Rye? Co ty tu robisz?-przysiadł się do mnie i był widocznie bardzo, ale to bardzo zaskoczony.

-Zamknęli mnie tu. Dużo by opowiadać.- machnąłem dłonią.

-Nie wyglądasz najlepiej. Powiedz mi czy oni ci to zrobili?-wskazał na moją twarz.

-Nie.-mruknąłem, patrząc na talerz z jedzeniem.

-To, kto ci to zrobił?-zaciekawił się.

-Andy.-szepnąłem.

-Mogłem się domyślić.-prychnął.

-Co chcesz przez to powiedzieć?-zmarszczyłem brwi.

-Kochany to przez ten ośrodek. Spokojnie nie wiedział, że to ciebie krzywdzi.-poklepał mnie po ramieniu i upił soczku z kartonika.-Co ci już robili?-zmienił temat.

-Ktoś go tu skrzywdził?-chłopak przewrócił oczami.

-Kochanie zaraz się skończy przerwa. Nim zajmiesz się później, teraz mi powiedz, co oni ci zrobili.-opowiedziałem o ciągłych wykładach, których słuchałem przez paręnaście godzin bez przerwy.-Pytali cię o coś na końcu?-skupiłem sobie, by sobie przypomnieć.

-Tak. Pytali, czy patrząc na jakiegoś tam chłopak, jest mi niedobrze. Powiedziałem, że nie.-widziałem na twarzy Cody'ego załamanie.

-No to teraz się przygotuj. Będą ci pokazywać zdjęcia i wymuszać u ciebie wymioty przez taki specjalny dożylnie podawany płyn. W najgorszym wypadku dadzą ci dziwkę i będziesz musiał ja pieprzyć na ich oczach.-zadrżałem na jego słowa.

-Ja nie chcę.-powiedziałem łamiący się głosem.

-Bądź twardy, ale gdy będą pytać mów to, co chcą usłyszeć.-szepnął mi do ucha i wtedy sanitariusze weszli do sali i zaczęli oznajmiać koniec przerwy. Po mnie przyszło dwóch osiłków, zaprowadzili mnie, do jakiego pokoju przypięli, do krzesał.

Tak jak mówił Cody, podpięli do mnie kroplówkę i pokazywali na wyświetlaczu zdjęcia. Mężczyzn i chłopaków skąpo ubranych. Wymuszając na ich widok wymioty. Po długich męczarniach uznali, że to nie dla mnie i do pokoju weszła kobieta. Rozebrała się na moich oczach, następnie rozebrała mnie. Zawiązali mi usta, bym nie krzyczał.

Czułem się okropnie, to sprawiało mi ból psychiczny i fizyczny. Byłem wtedy taki brudny, nie chciałem tego, to było wbrew mojej woli.  

*Andy*

  Jednak z pracujących tam kobiet zaprowadziła mnie pod odpowiednie drzwi, po prostu mnie przed nimi zostawiła. Tak jak by tym chciała mi powiedzieć "możesz jeszcze uciec, ja cię tam nie wpycham". Ja jednak nie chciałem uciekać. Niepewnie zapukałem i po chwili nacisnąłem na klamkę. W pokoju panował pół mrok, wszystkie okna były zasłonięte niedopuszczający promieni słonecznych. Na łóżku spał skulony brunet.

Powoli wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Przekręciłem w nich zamek. Zawsze mnie dziwiło, dlaczego ten zamek jest od wewnętrznej strony, skoro to jest odwyk, powinni nas mieć pod kontrolą.

Podszedłem do łóżka i zobaczyłem jego spokojny wyraz twarzy utyty pod licznymi ranami i śliniakami. Wziąłem głęboki oddech i usiadłem obok niego. Niepewnie odgarnąłem kosmyk włosów z jego twarzy i zatrzymałem dłoń na jego policzku.

Znów zacząłem dostrzegać w jego twarzy to, co kiedyś. Niegdyś uśpione teraz budzi się i zaczyna działać na mnie. Usta rozdarte w kąciku, ale znów tak pociągające i proszące bym je pocałował, oczy spokojnie zamknięte skrywały pod powiekami swój największy skarb, błyszczące tęczówki, które nigdy nie powinny płakać.

Moja dolna warga zadrżała. Jego piękna, twarz jest teraz pod maską z licznych ran, którą sam mu nałożyłem. Łza spłynęła po moim policzku.

-Rye.-szepnąłem, gładząc go po włosach. Chłopak powoli otworzył oczy. Kiedy mnie zobaczył, nie przestraszył się ani nie był zaskoczony. Uśmiechnął się tylko, jednak ten stan był tak krótki i kruchy przełamały go gorzkie łzy, które zalały jego policzki.

-Andy zabierz mnie z tego miejsca.-wyszlochał. Szybko złapałem go w ramiona, tuląc do siebie.

-Cii wiem Rye wiem. Dlatego tu jestem. Zabiorę cię do domu.-gładziłem go po głowie.

-W nocy chcieli mnie zakatować.-wyszeptał drżącym głosem. Spojrzałem na jego twarz zaskoczony.

-Miałeś być tu rano.-chłopak uspokoił się i oblizał usta, na których były jego łzy.

-Przyjechali w nocy, nie dali mi się nawet ubrać. Zabrali mnie tu. Całą noc męczyli, zmuszali do słuchania jakichś bzdur o homoseksualizmie. Później Cody ze mną rozmawiał na śniadaniu. Ostrzegł mnie, ale to nic nie zmieniło. Zrobili dokładnie to, o czym mówił...-słuchałem go z przerażeniem.-Pokazywali zdjęcia chłopaków i coś mi podawali bym wymiotował. Później przyszła dziwka. Andy to było straszne.-zobaczyłem wtedy w nim małego chłopca, którego właśnie ktoś skrzywdził. Serce zakuło mnie boleśnie na ten widok.

-Zabiorę cię do domu tylko...nie wiem jak.-ten wstał i zachwiał się, przez co szybko go złapałem by nie upadł. Spojrzał na mnie wdzięcznie.

-Dzisiaj będę rozmawiał z psychiatrą. Oni mnie zamknął za próby samobójcze.-załapał mnie za koszulkę. Nagle ktoś szarpnął za klamkę.

-Panie Beaumont proszę otworzyć drzwi.-usłyszałem głos kobiety. Dziwnie znajomym. Posadziłem bruneta na łóżku i podszedłem do drzwi. Otworzyłem je, a za nimi zobaczyłem dobrze znaną mi twarz.-Andy a co ty tu robisz?-zapytała z uśmiechem.

-Raczej co ty tu robisz ciociu?-przeczesałem włosy dłonią z niedowierzaniem.

-No wiesz, w końcu jestem psychologiem, a ta pasja do gotowania to jest hobby, a nie praca.-poczułem ogromną ulgę. Spojrzałem przez ramie na zaskoczonego Ryana.-A tego młodzieńca to poznałam u ciebie. Beaumont?-zwróciła się do bruneta, a ten skinął głową. Weszła do pokoju i spojrzała na mnie.-Musisz opuścić pokoju na czas badania.-zrobiła smutną minę.

-Nie!-krzyknął od razu Rye.

-Możemy porozmawiać?-zagryzłem dolną wargę z nadzieją.

-Wiesz, że tobie nie odmówię.-zamknąłem drzwi na klucz i zaprowadziłem ją na krzesło, sam usiadłem obok Ryana.-Co się dokładnie dzieje?-zapytała ciocia Clara.

-Tylko nie mów mamie.-poprosiłem, zanim jeszcze zacząłem przechodzić do konkretów.

-Dobrze tylko powiedź wreszcie, o co chodzi.-widziałem zniecierpliwienie na jej twarzy.

-To tak zaczynając od początku. Jak poznałaś Ryana u mnie, to nie był mój kolega. Byliśmy razem.-spojrzałem na bruneta, ale on nie patrzył na mnie.-Ojczym się o nas dowiedział, do tego miałem problemy z narkotykami. Zamknął mnie tutaj...-ciocia mi się wtrąciła.

-Chwila. Ten skończony kretyn śmiał mojego bratanka zamknąć w tym ośrodku?-zrobiła duże oczy.-Gdzie byłą twoja matka?-zobaczyłem pogardę na jej twarzy.

-Ona nic nie mogła zrobić, on sterroryzował naszą rodzinę.-poczułem łzy w oczach, ale zdusiłem je w sobie.-Byłem na odwyku, ale nie wiedziałem, że on kazał mnie wyleczyć z bycia gejem.-ta prychnęła śmiechem.

-To tylko naciąganie ludzi na pieniądze. Homoseksualizm to nie choroba.-jej słowa dopiero uświadomiły mi, że chłopcy od początku mieli rację. Zrobiło mi się głupio, ale teraz nie chciałem o tym myśleć.

-Zniszczyli mnie tu psychicznie. A teraz robią to samo Ryanowi.-złapałem go za dłoń, a ten splótł nasze palce razem.

-Rye możesz na mnie spojrzeć?-zwróciła się do bruneta. Chłopak podniósł wzrok z podłogi na moją ciotkę.

-Ja nie jestem twoim psychiatrą. Twój psychiatra musiał wsiąść wolne i szczerze nie wiem, kiedy będziesz miał z nim sesje.-patrzyła mu prosto w oczy, a następnie spojrzała na mnie.-Andy ja nie będę mogła mu pomóc.-brunet ścisnął moją dłoń.

-Proszę, on nie może tu zostać.-walczyłem z jej wzrokiem.

-Andy po tym, co widziałam w jego karcie, czekają go teraz tylko zwykłe wykłady. Będziesz go odwiedzał, to da radę tu wytrzymać.-pokiwałem przecząco głowa i wstałem gwałtownie. Czułem, że wściekłość zaczyna opanowywać moje ciało.

-Tak się nie stanie.-powiedziałem drżącym głosem.

-Co się dzieje. On nie ma nic więcej zlecone.-zmarszczyłam brwi. Podszedłem prędko do Ryana i podciągnąłem jego rękaw, pokazując jego rany.

-To nie jego wina. On nie powinien za to siedzieć w jakimś pierdolonym psychiatryku. To wszystko moja wina. Każda ta jebana rana to moja wina!-patrzyłem jej w oczy, a moje ciało całe drżało.

-Andy uspokój się.-posadził mnie obok siebie Rye.-To nie twoja wina.-spojrzałem mu w oczy, poczułem się tak jak kiedyś, jak by nic wokół mnie się nie liczyło. Nagle głos ciotki Clary wykrawał mnie z transu.

-Chłopcy ja tu jestem tylko dla jednego chłopaka. Nie jest nim Rye.-wstała, najwidoczniej kończąc ten temat.

-Pomóż nam, błagam.-jęknąłem za nią. Ta zatrzymała się przy drzwiach.

-Zobaczę, co da się zrobić.-spojrzała na nas przez ramie i uśmiechała się blado. Opadłem plecami na łóżko i odetchnąłem z ulgą.

-Dlaczego to robisz?-zapytał po chwili ciszy brunet.

-Weście przejrzałem na oczy.-usiadłem i złapałem go za dłonie.-Przepraszam cię za wszystko a szczególnie za to, że cię pobiłem.-mierzyłem jego twarz wzrokiem, chcąc odczytać jak najwięcej, ale nie wyrażał żadnych emocji.

-Chcę wiedzieć tylko, czy to, co mówiłeś do mnie. Naprawdę uważasz, że jestem psycholem?-pokiwałem szybko przecząco głową.

-To nie...nie do ciebie...-wziąłem głęboki oddech.-Muszę ci chyba powiedzieć, co się tutaj wydarzyło.-chłopak poprawił się i zaczął mnie słuchać.-Byłem tu z takim jednym chłopakiem, nazywa się Ben. Pomimo tych wszystkich wykładów o tym, że bycie gejem to choroba on mnie jeszcze katował swoimi psychicznymi historyjkami. Molestował, robił mi zdjęcia...-łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Rye szybko je starł i zaczął głodzić mnie po policzku.-Najgorszą rzeczą było to, że na moich oczach zgwałcił metalowym prętem jednego z chłopaków. Nie mogłem nic zrobić, jestem taki słaby.-załkałem.

-Nie wiem co mam ci powiedzieć, jak cię pocieszyć.-zacisnął usta w cienką linię.

-Wystarczy mi to, że będziesz bezpieczny.-ucałowałem go w dłoń. Brunet wtulił się we mnie.

-Cieszę się, że znów stajesz się tym dawnym Andym.-wyszeptał. Nagle usłyszałem rozmowę na korytarzu. Niby nic zwykłego, gdyby nie to, że rozpoznałem jedne z głosów.

-Rye ja muszę już iść. Wrócę jutro, obiecuję.-ująłem jego twarz w dłonie. Chłopak patrzył mi w oczy z jarzącymi się iskierkami strachu i radości jednocześnie. Chciał mnie pocałować, jednak ja odwróciłem głowę, nie byłem gotowy posmakowania męskich ust. Wstałem z łóżka i ruszyłem do drzwi, otworzyłem je i nie myliłem się. Na korytarzu stał Ben. Rozmawiał z pielęgniarką, która właśnie wprowadzała go do pokoju.-Pa.-szepnąłem do bruneta i szybko wyszedłem z pokoju. Na korytarzu wpadłem na Cody'ego.

-Ooo dawno cię tu nie było.-zmierzył mnie wzrokiem.

-Cody dobrze, że cię widzę. Mam do ciebie prośbę.-złapałem go za ramiona.

-Nie mam nic ciekawego do roboty wiec czemu nie.-uśmiechnął się.

-Pilnuj, żeby Ben nie dobrał się do Ryana.-ten zmarszczył brwi.

-Ben wrócił?-skinąłem głową.-Postaram się, jak będę mógł go dopilnować.-dodał po chwili.

-Dziękuję.-przytuliłem go i pożegnałem się.

W drodze do domu opowiedziałem wszystko chłopakom. Byli naprawdę szczęśliwi, że jest nadzieja dla Ryana. Zatrzymaliśmy się pod domem bruneta.

-Zostajesz tu czy wracasz do matki?-zapytał Mikey.

-Zostaję tutaj.-uśmiechnąłem się blado. Wyszedłem z samochodu, a ten odjechał. Był już późny wieczór, wszedłem do pustego domu i ruszyłem od razu do łazienki, wziąłem prysznic i położyłem się spać. By jak najszybciej przetrwać noc i z samego rana wrócić do Ryana.  


Hej witajcie!

Dajcie znać w komentarzach jak wam się ten rozdział podobał

Dedykacja dla

TaInnaIna

Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę

It is not in me This is part of me-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz