10" Please, come back to us, come back to me"

298 55 17
                                    

Od Autorki: Tytuł trochę długi więc jest również tutaj:
"Please, come back to us, come back to me"

Info na dole rodziału


*Andy*

  -Andy co ty wyprawiasz, chcesz wrócić do ośrodka?!-na jego słowa zadrżałem, jednak nie wyrzuciłem strzykawki. Brunet wyciągnął komórkę z kieszeni.

Wiedziałem, co chce zrobić. Słyszałem, jak moja matka kazała od razu do niej dzwonić, domyśliłem się, że chodziło jej o to, że znów mógłbym, się nie opamiętać i zaczął ćpać.

-No dalej dzwoń!-zachęciłem go.

-Ja tego nie chcę. Opamiętaj się, błagam cię....-deszcz przybrał na sile, brzęcząc o metalowe tory.

-Dzwoń!-wrzasnąłem. Byłem przerażony, lecz nie chciałem odpuścić, coś mnie blokowało.

-Andy...czy ty tego nie rozumiesz. Nie chcę, byś cierpiał i...i nie chcę, byś znów mnie zostawił.-ostatnie słowa dodał ciszej.-Nie pozostawisz mi jednak innego wyjścia.-zaczął szukać kontaktu w komórce.

-Zadzwoń i wyślij mnie tam, a przynajmniej zaznam wreszcie spokoju.-przejechałem palcem po swojej szyi, tak jak bym podcinał sobie gardło. Błysk w oczach Ryana sprawił, że poczułem ścisk w dole brzucha. Już wiedziałem, że to na niego podziało.

-Andy...nie chcę cię stracić ponownie...-pokiwałem przecząco głową.

-Dzwoń.-powtórzyłem łamiącym się głosem.-No kurwa dzwoń!-podeszłam do niego wściekły.

-Andy ja cię kocham.-wyszeptał brunet. Moja dłoń zawisła w powietrzu gotowa go uderzyć w twarz. Jednak nie potrafiłem tego zrobić. Coś mnie blokowało. Strzykawka wypadła mi z dłoni.

-Nie mów tak.-spojrzałem mu w oczy, walcząc z jego wzrokiem. Jednak to było silniejsze ode mnie. Rzuciłem się na niego i zaczęłam okładać dłońmi po klatce piersiowej, przy tym wybuchając płaczem.-Tak bardzo chcę swojej śmierci...dlaczego tylko przez ciebie nie mogę zaznać spokoju?-

-Andy już spokojnie.-brunet złapał mnie za nadgarstki i spojrzał mi w oczy.

-Rye.-zmierzyłem go wzrokiem.-Puść mnie.-zacząłem się szarpać.

-Proszę, nie walcz ze mną, chcę, byś wrócił...-urwał na chwile.-Proszę, wróć do nas, wróć do mnie.-wyszeptał. Spojrzałem mu w oczy. Brunet się delikatnie do mnie uśmiechnął, poczułem, że poluźnia uścisk na moich nadgarstkach. Nagle jego komórka zaczęła dzwonić, cofnąłem się szybko. Chłopak odebrał.

-Tak pani Fowler?-zmierzyłem go wzrokiem.

-Tak jest ze mną...nie nic mu nie jest...czy coś brał...?-podniosłem prędko strzykawkę.-Andy nie.-powiedział szybko.

-Co tam się dzieje?-usłyszałem podniesiony głos mojej rodzicielki.

-Nic takiego.-zaśmiałem się i starłem dłonią łzy z moich policzków.-Nic nie brał, cały czas jest ze mną.-Rye pięknie kłamał. Oparłem się o mur i przyłożyłem strzykawkę do zagięcia w łokciu. Nagle brunet wytrącił mi strzykawkę z dłoni.-Pojebało cię?!-uniósł się, a w jego oczach widziałem szaleństwo.

-Co diler nie pozwala mi dać sobie w żyłę?-zrobiłem smutną minkę.

-Jaki diler. Ryana czy Andy coś brał?!-spojrzałem na komórkę i zaśmiałem się podirytowany. Brunet rzucił komórką w trawę i oparł dłonie na murze po obu stronach mojej głowy.

Przebłyski wspomnień jak byłem w podobnej sytuacji z Benem. Zacisnąłem dłonie w pięści.

-Co ty pierdolisz? Chcesz tam wrócić?-oprzytomniałem i spojrzałem na niego. To już nie był on, to był Ben. Szybko go odepchnąłem, a następnie przywaliłem mu pięścią w twarz, kiedy ustał na nogach, rzuciłem się na niego, okładając pięściami.

-Nie będę cię słuchał! Nie będziesz mieszał mi w głowie! Jesteś psycholem!-wrzeszczałem i nie przestawałem zadawać mu ciosy. Nagle błysk światła prosto w moją twarz. Spojrzałem w tamtym kierunku. Ktoś z latarką patrzył na nas. Oprzytomniałem i zobaczyłem, że siedzę na Ryanie, a jego twarz jest cała we krwi, oczy uciekają mu pod górną powiekę, podniósł trochę głowę i spluną krwią, przy okazji się nią krztusząc.-Rye ja przepraszam.-szybko z niego zszedłem.

-Co tu się dzieje?-zobaczyłem mężczyznę za źródłem światła. Niewiele myśląc, uciekłem jak najszybciej.

Dobiegłem na przystanek autobusowy i wsiadłem do busa, który akurat tam stał. Okazało się, że jedzie w kierunku domu Ryana. Usiadłem na miejscu i spojrzałem na swoje dłonie, całe we krwi drżały, schowałem je do kieszeni. Łzy pojawiły się w moich oczach. Ja go tam zostawiłem, uciekłem jak tchórz, zamiast stawić czoła temu, co sam zrobiłem.

Po dosyć długiej i okrężnej drodze wysiadłem z busa i ruszyłem do domu. Tam jednak czekali już na mnie Jack i Mikey.

-Powiesz nam, co się stało z Ryanem?-powiedział wściekły Mikey. Kiedy na mnie tak naskoczyli, poczułem dziwny przypływ pewności i chamstwa.

-A co nie dopilnowałeś swojego chłopaka?-wyminąłem ich.

-Andy co się z tobą dzieje?-przewróciłem oczami i ruszyłem po schodach na górę.

-No już dobrze. Spokojnie zaraz przestanie boleć.-usłyszałem głos Brooklyna. Zatrzymałem się na chwilę i przez uchylone drzwi do łazienki zobaczyłem Ryana siedzącego na wannie i blondynka stojącego przy nim i obmywającego jego rany. Chłopak miał całą poobijaną twarz i chyba płakał.

-Przez ciebie on idzie na odwyk.-spojrzałem zaskoczony w kierunku Jacka stojącego za mną.

-O czym ty mówisz?-zmarszczyłem brwi.

-Koleś, który go znalazł, już go tam zgłosił. Jutro jedzie.-pokiwałem z niedowierzaniem głową i wszedłem prędko do pokoju, wrzuciłem swoje ubrania do walizki i najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem do drzwi.

-Teraz uciekasz tak?-w drzwiach zatrzymał mnie Brook.

-Nie jestem gejem, więc ojczym nie będzie miał do mnie problemu.-złapałem za klamkę.

-Jak możesz, być taki nie czuły dla niego? On już nie wyjdzie z tego ośrodka.-zmarszczyłem brwi.

-Niby czemu ja po trzech miesiącach wyszedłem.-chłopak westchnął.

-Z tego ośrodka przeniosą go do psychiatryka.-puściłem klamkę.

-Dlaczego?-blondynek wszedł od kuchni, a ja ruszyłem za nim.-Powiedz mi, dlaczego zamknął go w jakimś wariatkowie.-zażądałem.

-Bo miał próby samobójcze.-zatrzymałem się gwałtownie. Brook, widząc moją reakcję, prychnął i zaśmiał się gorzko.-Myślisz, że z nudów się ciachał? Chłopaku, ogarnij się i przejrzyj na oczy, że on omal dla ciebie sobie życia nie odebrał. A ty tylko wmawiasz sobie te brednie.-widziałem, że zawiodłem jego, Ryana, wszystkich. Nie mogłem już wykrztusić z siebie ani słowa. Brooklyn odwrócił się do mnie tyłem, a ja wyszedłem prędko z domu.

Jak najszybciej znalazłem się w swoim domu rodzinnym. Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem moją matkę w kuchni.

-Andy.-podeszła do mnie zaskoczona.-Synku co ty tu robisz?-ujęła moją twarz w dłonie.

-Możemy porozmawiać później?-czułem się taki zmęczony.

-Wyprowadziłeś się?-skinąłem głową na jej słowa i ruszyłem w stronę schodów. Jednak drogę zagrodził mi ojczym.

-A ty czego tutaj szukasz geju?-przewróciłem oczami.

-Nie jestem gejem. Terapia, na jaką mnie zapisałaś, podziała.-wyminąłem go i pierwszy raz nie usłyszałem na odchodne żadnego wyzwiska rzuconego w moją stronę.

Wszedłem do swojego pokoju i padłem na łóżku. Chciałem przespać te wszystkie najgorsze chwile. Jednak nie mogłem zasnąć. Kiedy tylko zamykałem oczy, pojawiała mi się zmasakrowana przeze mnie twarz Ryana. Nie mogłem zrozumieć, co mnie wtedy opętało. Dobrze wiem, że Rye nigdy by mi krzywdy nie zrobił, ale to ja go skrzywdziłem. Leżałem dłuższy czas, wpatrują się w sufit i wymyślając jakiekolwiek scenariusze, żeby wynagrodzić to, co zrobiłem Ryanowi. Usiadłem i spojrzałem na swoje dłonie. Były nadal we krwi bruneta wstałem powoli i poszedłem do łazienki, umyłem z trudem zaschniętą krew i wziąłem prysznic, następnie wróciłem na łóżko. Sam nie wiem, kiedy usnąłem.

-Andy obudź się.-otworzyłem powoli oczy i tuż nad moją twarzą zobaczyłem twarz Brooklyna.

-Brook?-zamigałem kilkakrotnie.-Boże Brook ja tak strasznie przepraszam.-powiedziałem, szybko całkowicie się wybudzając.

-To teraz jest mało ważne. Ryana zabrali, potrzebujemy twojej pomocy.-zmarszczyłem brwi.

-Ale on tam znalazł się przeze mnie.-wskazałem palcem na siebie.

-Tak i kretyn zastrzegł sobie, że tylko TY możesz do niego przyjść.-zmierzyłem go wzrokiem zaskoczony.-Andy musisz go wyciągnąć, zanim cokolwiek ustalą.-wziąłem głęboki oddech.

-Jak mam to zrobić?-blondynek oblizał usta i odwrócił się, przechodząc po pokoju parę razy.

-Najpierw musisz z nim porozmawiać. Dowiedzieć się czego on tak naprawdę chce. Nie będziemy mogli nic zrobić w brew jego woli.-skinąłem głową i wstałem szybko, założyłem pierwsze lepsze ubrania i ruszyłem do wyjścia.-Andy...-złapał mnie jeszcze za dłoń blondynek. Spojrzałem na neigo wyczekując tego, co ma mnie do powiedzenia.-Przepraszam w jego imieniu.-pokiwałem przecząco głową.

-Ale on niczym nie zawinił.-Brooklyn spojrzał na mnie z niezrozumieniem na twarzy.-To ja się na niego rzuciłem. Nie pytaj, czemu to zrobiłem...ale muszę go za to przeprosić.-powiedziałem stanowczo i wyszedłem z pokoju.

Wsiedliśmy do taksówki i ruszyliśmy w kierunku ośrodka, po drodze zabraliśmy jeszcze Jacka i Mikeya

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Wsiedliśmy do taksówki i ruszyliśmy w kierunku ośrodka, po drodze zabraliśmy jeszcze Jacka i Mikeya.

-Chłopaki...-zacząłem po dłuższej chwili ciszy w samochodzie.-Przepraszam was za moje zachowanie. Po tym ośrodku coś się we mnie zmieniło. Dopiero teraz zauważyłem, że na gorsze. Wybaczcie mi.-spojrzałem na nich niepewnie.

-Wiesz co? Z to, jak mnie spoliczkowałeś, powinienem ci oddać, ale rozumiem cię. Wybaczamy ci, ale masz zgodzić się na pomoc do wrócenia twojego poprzedniego stanu.-uśmiechnąłem się do niego.

-Jasne.-powiedziałem z ulgą. Reszta drogi minęła nam przyjemnie i w dobrej atmosferze. Jednak kiedy zatrzymaliśmy się przy bramie do ośrodka zacząłem się stresować. Powróć do tego strasznego ośrodka i do tego rozmowa z Ryanem. Czułem, że nie ominie mnie wspomnienie tego wszystkiego, co się ze mną działo w tym ośrodku.   



Hej witajcie!

Info
Tak mnie też dopadły wakacje. Czas inny i te sprawy. Rozdziały mogą nie być dodawane regularnie.

Dajcie znać w komentarzach jak wam się ten rozdział podobał.

Dedykacja dla:

ActusCactus002

Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę

It is not in me This is part of me-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz