19."Rye, what are you doing here?"

276 54 27
                                    

-Dlaczego nic nie mówiłeś wcześniej?-zapytała wreszcie moja matka.

-Bałem się. Co do gejostwa... Tato wiem, co o tym myślisz, ale ja nie potrafię być inny. To nie jest coś we mnie, czego mogę się pozbyć. To jest część mnie, a jeśli ją stracę, to umrę.-zacisnąłem dłoń na koszulce.

-Synku... ale to jest niebezpieczne. Żaden z nich nie skończył dobrze.-widziałem, że mój ojciec nie może się z tym pogodzić.

-Wiem i to rozumiem, ale nie jesteś już w Hiszpanii, jesteś w domu... tu jest bezpiecznie.-zapewniłem go. On nagle wstał i mnie przytulił. Usłyszałem, jak pociąga nosem.-Dam radę.-szepnąłem.

-Nigdy w ciebie nie zwątpiłem synu.-zapewnił mnie i odsunął się ode mnie. Wtedy znów weszła opiekunka.

-Przepraszam, ale muszą państwo wyjść.-moi rodzice i bliźniacy pożegnali się ze mną. Jedyni Rob został.

-Rob?-podszedłem do niego. Spojrzał mi w oczy, a ja wadziłem, że go zawiodłem, a zarazem zraniłem.

-Dlaczego mi nie zaufałeś?-wyszeptał.

-Ja chciałem ci powiedzieć, ale... nie chciałem stracić brata po tym, jak dopiero co go odzyskałem.-powiedziałem płaczliwie. On mnie przytulił.

-Nigdy mnie nie stracisz.-zapewnił mnie. Nagle krzyki na korytarzu.

-Jak mogłeś mu to zrobić pedofilu!-krzyki mojego ojca. Szybko wyszedłem na korytarz i zobaczyłem, że on się bije z kimś. Kiedy zobaczyłem twarz, tej osoby aż pobladłem.-Jak mogłeś zrobić to mojemu synowi?! Zabiję cię skurwielu!-

Ojczym Andy'ego nie dawał za wygraną, odpychając mojego ojca. Dopiero ochrona ich od siebie oderwała. Widziałem jak moja matka wyprowadza Sammie i Shawna. Rob podbiegł do ojca i objął ramieniem. Ochrona wyprowadziła mojego brata i ojca z budynku. Stałem przerażony w drzwiach i nie mogłem się ruszyć. Ojczym Andy'ego ruszył w moim kierunku, chwiejnym krokiem jego brew była cała we krwi podobnie jak i warga.

-To wszystko woja wina.-wybełkotał pijanym głosem.

-O czym pan mówi?-zapytałem, nie rozumiejąc i cofnąłem się.

-Zniszczyłeś mi rodzinę, którą sobie znalazłem.-wskazał na mnie palcem.-Wywalili mnie przez ciebie śmieciu.-obrzydzenie na jego twarzy mnie przerażało.-Nie po to cię wsadziłem i buliłem ciężkie pieniądze w ten ośrodek, żebyś mi spierdolił życie!-złapał mnie za koszulkę i przyparła do ściany.-Nie po to pilnowałem tego blond pedała, by nie stał się ciotą, a ty mi to wszystko spierdoliłeś, co do ostatniego szczegółu mojego planu. Zniszczę cię.-wskazał na mnie palcem, wtedy ktoś go odepchnął ode mnie, a ja wszedłem do pokoju, stając w drzwiach gotów je zamknąć. Osobą, która mnie od niego uratowała, okazał się, być Ben. Trefiłem z deszczu pod rynnę. Odepchnął go i spojrzał na mnie. Zadrżałem i chciałem szybko zamknąć drzwi, ale je zatrzymał butem. Ojczym blondyna odpuścił i odszedł, jeszcze widziałem jak jedna z pracujących tam kobiet podeszła do niego.

-Oj Rye... nie ładnie.-cofałem się, aż pod samą ściąłeś, by być jak najdalej od tego potwora.-Co robiłeś z tym słodkim blondynem przed budynkiem?-zbliżył się do mnie, stając naprzeciw.

-Nic, kazałem mu się ode mnie odczepić. Nie chciał po dobroci, to musiałem użyć siły.- mówiłem przerażony.

-Mam nadzieję, że nie kombinujesz nic za moimi plecami.-zmrużył oczy. Pokiwałem szybko głową, przecząc i wtedy zobaczyłem, że on trzyma torbę w ręce.-tak dobrze zauważyłeś, wychodzę, w końcu łatwo jest zbałamucić ciotkę tego słodkiego blondyna.-prychnął.-Pakuj się.-rozkazał, a ja nie wiele myśląc, zacząłem robić to, co kazał. Po chwili zgarnąłem ostatnie moje rzeczy do torby. Ben wyszedł z pokoju i kazał iść za nim. Przy recepcji jednak opiekunka nas zatrzymała.

-Przepraszam, ale pan Beaumont nie ma wypisu.-zwróciła uwagę. Ben chciał się już coś odezwać, ale recepcjonistka go uprzedziła.-A nie przepraszam. Właśnie dostałam wiadomość, że została pan wypisany na skutek złamania umowy przez osobę spłacającą pana pobyt tutaj panie Beaumont.- Ben złapał mnie mocno za przedramię i wyprowadził z budynku, nie mogłem wykrztusić z siebie żadnego słowa. Z jednej strony właśnie uwolniłem się z tego wariatkowa, a z drugiej.... Ben mnie gdzieś wlecze, a ja nie mogę się uwolnić! Gdy wyszliśmy za ogrodzenie ośrodka, wyszarpałem mu się.

-Co ty odpierdalasz?-zapytał zły. Rozejrzałem się i zobaczyłem stację.

-Czego ode mnie chcesz?-zapytałem cofając się.

-Chcę dopilnować, że nie spierdolisz mi tego słodkiego blondyna, on jest mój, to ja go sobie wyszkoliłem.-w jego dłoni mi coś błysnęło. Nuż!

-On nie jest twój.-powiedziałem stanowczo.

-Ja go wychowałem, to ja go uleczyłem.-zaczął się do mnie zbliżać.

-On nie był nigdy chory.-po tych słowach ruszyłem biegiem w stronę stacji. Byłem przerażony, cały drżałem i błagałem o to, by dobiegnąć na tę, stacje.

-Ryan wracaj!-słyszałem, jak jego buty obijają się o chodnik tuż za mną. Wbiegłem na stacje i wpadłem za ladę.

-Co pan wyprawia, proszę wyjść, bo wezwę policje.-powiedział szybko kasjer.

-Nie! To znaczy, on mnie gonił, on ma nuż!-mówiłem, leżąc na podłodze za ladą.

-Gdzie ten sukinsyn.-zobaczyłem, jak kasjer wciska guzik pod ladą.

-Kogo pan szuka?-i zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Podsunąłem się, pod jego nogi kuląc, by mnie nie zobaczył. Nagle syreny policyjne. Usłyszałem, jak wybiega. Wstałem szybko i spojrzałem na kasjera.

-Dziękuję.-powiedziałem wdzięcznie. Wyszedłem za lady i podszedłem do stolika, usiadłem na kanapie, starając się uspokoić oddech. Znalazłem w komórce numer na taksówkę, kiedy miałem dzwonić na stacje weszło dwóch policjantów. Kasjer powiedział, że był tu facet z nożem, ale gdy usłyszał syreny, to uciekł. Zamówiłem taksówkę i wyszedłem ze stacji, dopiero go pojechał pod nią żółty samochód. Policja nie pytała mnie o nic, po prostu uznali to za niepotrzebne wezwanie. W taksówce siedziałem, nie mogąc się uspokoić, gdy pojechaliśmy pod dom, było już ciemno i dobrze po północy. Zapłaciłem kierowcy i wyszedłem z samochodu.

Wszedłem do domu i szybko skierowałem się do pokoju, w którym powinien być Andy. Otworzyłem drzwi, ale łóżko było puste. Oblizałem usta, czując, że nadzieję na odzyskanie blondyna mi ucieka. Nagle skrzypnięcie drzwi i zobaczyłem go w drzwiach do pokoju Jacoba, torba wypadła mi z dłoni. Jak najszybciej do niego podszedłem i rzuciłem mu się na szyję. Chłopak był zaskoczony i nie od razu oddał gest.

-Rye co ty tu robisz?-wyszeptał w moją szyję.

-Cii...nie mów nic.-poprosiłem, chowając się w jego ramionach.

Zaciągnąłem się jego zapachem, czułem też zapach mojej pościeli przyjemnie waniliowy, ale jego zapach był bardziej intensywny, sprawiał, że czułem się bezpiecznie i na odpowiednim miejscu. Moje roztrzęsione ciało znalazło ukojenie właśnie w jego ramionach. Z jednej strony byłem szczęśliwy i chciałem skakać z radości, a z drugiej chciałem się popłakać jak małe dziecko przez to wszystko, co mnie spotkało, przez ten cały czas, a teraz wreszcie jestem bezpieczny. Jedna łza spłynęłam na mój policzek i wsiąknęłam w ramie blondyna.

Sam nie wiem, ile trwaliśmy, tak wtuleni w siebie, ale gdy się od niego oderwałem, poczułem nieprzyjemne zimno na moim ciele.

Hej witajcie!
Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale.

Dedykacja dla :
user015121647210

Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę

It is not in me This is part of me-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz