26."Do not make this mistake like me."

300 51 13
                                    

 Chcę podziękować!

Podziękować za wsparcie i cierpliwość, gdy ja musiałam zniknąć na pewien czas.
Jesteście cudowni.
Dlatego ten rozdział dzisiaj jest dla wszystkich, którzy byli ze mną, gdy mnie nie było.
Dziękuje!  

Zapraszam do czytania!


Chłopcy zostali na noc. Ja jednak nie mogłem zasnąć. Cicho wstałem, zwinnie mijając szatyna i blondynka, którzy spali na ziemi, wyszedłem dyskretnie z pokoju. Zobaczyłem światło w salonie. Powoli wszedłem do tego pomieszczenia i zobaczyłem moją ciotkę siedzącą na fotelu z książką w dłoni.

-Czemu nie śpisz?-zapytałem zachrypniętym głosem. Ta podskoczyła wystraszona i zdjęła okulary z nosa.

-A ty?-zmierzyła mnie wzrokiem.

-Nie mogę spać.-podszedłem do niej i usiadłam na dywanie przed nią.

-Nie martw się. Jesteś zdrowy.-uśmiechnęła się do mnie.

-Wiem i przepraszam za ten mój napad.-spuściłem wzrok na podłogę zawstydzony.

-Ostatni czas jest naprawdę ciężki, to wybaczalne.-uniosłem wzrok na nią i blado się uśmiechnąłem.-Andy...-zaczęła po chwili ciszy.-Wiesz, że miałam być twoją matką chrzestną?-pokiwałem przecząco głowa i zaciekawiłem się.-Jadnak, gdy twój ojciec...znalazł mnie bliską śmierci z nie jedną strzykawką...zabrał mi tą przyjemność.-widziałem, jak jej oczy się szklą.-Jednak to nie pomogło...wdałeś się we mnie.-dodała drżącym głosem.

-Co chcesz przez to powiedzieć?-zmarszczyłem brwi i złapałem ją za dłoń.

-Widzisz...jestem panną. Ja myślisz dlaczego?-spojrzała na mnie, biorąc głęboki oddech.

-Nie wiem. Pewnie jakiś palant się nie nadawał.-zmierzyłem ją wzrokiem, chcąc odczytać jakieś emocje.

-Jestem zbyt wierna, by zdradzić...dlatego, gdy rozstałam się z moją dziewczyną, nie mogłam już z nikim innym być, czułam się tak, jak bym ja zdradzała.-otworzyłem usta, ale nie wiedziałem co powiedzieć.-Ale żebyś nie myślał, że to choroba czy coś.-dodała szybko.

-Jestem gejem, bo ty jesteś lesbijką?-wykrztusiłem z siebie.

-Nie Andy, po prostu wdałeś się we mnie, nie żeby to była jakaś choroba.-uniosła się nico.

-Wiem, że to nie choroba. Nie mogę tylko w to uwierzyć...ale to dlaczego się o nią nie starałaś, sokoro tylko ją kochasz?-moja ciekawość wzięła górę.

-To nie było takie proste. Ona wyjechała, a ja miałam do niej przyjechać, gdy tylko minie twój chrzest, jednak ja popadłam w nałóg, a nasz kontakt się powoli urwał. Nawet nie zerwałyśmy oficjalnie, po prostu zniknęłyśmy dla siebie z życia.-powiedział, a jedna samotna łza spłynęła jej po policzku.-Mówiłam sobie, że znajdę jeszcze kogoś. Myliłam się.-pokiwała głową z niedowierzaniem.

-A może ona do ciebie przyjedzie? Wiesz tak jak w filmach?-powiedziałem, chcąc ją pocieszyć.

-Nie wróci. Tam ma życie, a życie nie jest takie jak w filmach.-westchnęła.

-Co na to tata?-zapytałem po chwili, czując jak, zaczynam drżeć w środku.

-Nie miał z tym problemu, a co do ciebie też by to zaakceptował.-spuściłem wzrok na ziemię.

-Chciałbym mu przedstawić Ryana.-spojrzałem na nią.-Mam nadzieję, że znajdę w sobie na tyle siły, by wreszcie móc być kim więcej dla niego niż przyjacielem.-westchnąłem.

-Nie popełnij tego błędu co ja.-spojrzałem na nią i zobaczyłem, że coś jeszcze chce mi powiedzieć.-Ona ma męża dwójkę dzieci.-powiedziała z bladym uśmiechem. Otworzyłem usta, ale ona mnie ubiegła.-Zawsze chciał mieć męża, ale mówiła, że ja jestem wyjątkowa.-już wiedziałem, że temat musi być zakończony natychmiastowo.

-Rozumiem ciociu. Podziwiam cię, że się tak pozbierałaś. Powiem Ryanowi wszystko, już za niedługo.-powiedziałem pewny siebie i wstałem z podłogi.

-Idź spać, musisz odpoczywać.-pogładziła mnie po przedramieniu.

-Dobranoc.-ziewnąłem.-Ty też się już kładź.-ruszyłem do pokoju.

Kompletnie zapomniałem o chłopakach na podłodze. Zawadziłem nogą o Brooklyna i przewróciłem się wprost na niego.

-Auł!-jęknął blondynek, a po chwili przebudził się Mikey.

-Co wy robicie?-zapytał zaspany.

-Jezu Brook przepraszam.-sturlałem się z chłopaka, padając na podłogę.

-Co jest?-wymruczał z łóżka Jack.

-Co cie tak napadło? Ja spałem.-powiedział oburzony blondynek.

-Wybacz.-powiedziałem zmieszany.

-No dobrze, ciesz się, że cię kocham.-powiedział przeciągając się. Uśmiechnąłem się do niego. Chłopak spojrzał na swoją komórkę.-O Rye dzwonił...no nie.-jęknął.

-Co się stało?-zapytałem, patrząc na niego badawczo.

-Bateria mi padła.-spojrzał na mnie, robiąc podkówkę z ust.  

-Zadzwonię do niego.-powiedział sennie Jack szukając dłonią po łóżku swojej komórki. Gdy już ją znalazł, a ja zdołałem doczołgać się na swoje łóżko. Powoli wybrał numer.

-"Przepraszamy wybrany numer nie istnieje."-zmarszczyłem brwi. 

-Zasięg u niego jest szałowy.-mruknął i padł na poduszkę otulając się kocem. 

*Rye*

  Siedziałem w pokoju. Rozmowa z rodzicami przybiła mnie całkowicie. Wybrałem numer do Brooklyna, ale po pierwszym sygnale się rozłączyłem. Jak mam powiedzieć moim najlepszym przyjaciołom, że nie mogę się już z nimi widywać? Schowałem twarz w dłoniach. Nagle ciche pukanie. Po chwili skrzypnięcie drzwi. Niechętnie wyjrzałem za dłoni.

-Rye...-zaczęła moja matka.-Tata nie chciał na ciebie nakrzyczeć.-przełknąłem gorzkie łzy i wyprostowałem się.

-Urywam z nimi kontakt.-powiedziałem już bez emocji, choć w środku cały drżałem.

-Kochanie wybacz, że tak wyszło, ale sam odczułeś skutki twojej orientacji.-spojrzałem na nią szybko.

-Ile razy mam powtarzać. Taki jestem i się nie zmienię!-po moich słowach do pokoju wszedł mój brat, Rob.

-Mamo daj nam chwilę.-ona wyszła roztrzęsiona.

-Nie odzywaj się.-mruknąłem i zacząłem blokować chłopaków. Nie chciałem mieć z nimi kontaktu ani tłumaczyć czemu musimy zerwać kontakt. Po prostu chciałem zniknąć, jak by mnie nigdy nie było. Tak jak po pożarze... Ogień zabłyszczał mi przed oczami. Poprzednie życie. Znów odczułem jego obecność. Słabość, jak po lekach tego ostatniego dnia. 

-Rye, porozmawiaj ze mną.-usiadł na skraju mojego łóżka, a ja się ocknąłem. 

-Nie ma o czym.-mruknąłem.

-Porozmawiam z nimi. Tylko ochłoń.-pokiwałem przecząco głową.

-Za niedługo szkoła. Zajmę się nauką, zapomnę o nich...już teraz dam radę.-ostatnie zdanie dodałem praktycznie niesłyszalnie.

-Rye. Ja wiem, że to twoi przyjaciele.-zacisnąłem dłonie w pięści.

-Ojciec ma rację. Wszystko mi się ułoży jak z nimi zerwę kontakt. Muszę zacząć od nowa.-wziąłem głęboki oddech, opanowując emocje.

-A ten chłopak...ten, co ci to zrobił?-zapytał niepewnie.

-Policja go szuka.-wzruszyłem ramionami.-"Teraz to może mnie nawet zabić."-dodałem w myślach.

-Pomogę ci zawsze bracie.-złapał mnie za dłoń, ale ja ją zabrałem, obejmując swoje ramiona.

-Możesz mnie już zostawić samego. Chcę iść spać.-powiedziałem cicho.

-Dobrze. Dobranoc.-wyszedł z mojego pokoju, a ja zakopałem się pod kołdrą. Nagle moja komórka zaczęła wibrować. Numer a przy nim imię blondyna. Jedyny, którego nie zablokowałem. Spojrzałem na jego zdjęcie. Podniosłem komórkę, zacząłem drżeć i po chwili rzuciłem telefonem, a ten uderzył, w ścisnę, pękając. Schowałem głowę pod poduszkę i po dłuższym czasie zasnąłem.

Rano obudziły mnie krzyki z dołu. Usiadłem, czując ból głowy.

-Andy nie wchodź!-krzyk mojego brata. Zmarszczyłem brwi, a wtedy do pokoju wpadł blondyn, a za nim Rob.-Rye nie mogłem go zatrzymać.-powiedział szybko.

-Co ty odpierdalasz?!-wydarł się za nimi Mikey. Przeczesałem włosy dłonią.

-Wyjdźcie.-powiedziałem z chrypą w głosie.

-Co?-zapytał zaskoczony blondyn.-Wiem, że nie masz do mnie już zaufania, ale porozmawiaj z nami, chociaż. Wytłumacz, co cię tak napadło.-mówił szybko i mierzył mnie wzrokiem.

-Wyjdźcie już.-powiedziałem stanowczo. Widziałem, jak chłopaki nie wiedzą co powiedzieć, a następnie po prostu wyszli. Opadłem na plecy, biorąc głęboki oddech.  



Hej witajcie!

Co tu się dzieje? Chłopcy czy rodzice? Co wybierze Ryana? 
Piszcie w komentarzach co o tym myślicie i jak wam się podobało.

Dedykacja dla wszystkich którzy byli ze mną gdy mnie nie było ;* 


Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę 


It is not in me This is part of me-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz