20."I have not heard your laughter so long ago"

334 60 13
                                    

-Co się stało? Uciekłeś?-zapytał w końcu, a widziałem po nim, że nie mógł znieść ciekawości.

-Wypuścili mnie...-złapałem go za dłoń i zaprowadziłem na łóżko, usiedliśmy naprzeciwko siebie i zacząłem mu opowiadać wszystko, co się wydarzyło. Jedynie pomijając momenty związane z Benem.

-Czekaj... Czekaj...mój ojczym cię tam wpakował?-zamrugał kilkakrotnie.

-Andy wiem, że to brzmi dziwnie...-nie dał mi dokończyć.

-Nie, nie brzmi, normalnie on jest chory. Mama go wreszcie wywaliła z domu, mam nadzieję, że już nigdy nie wróci do naszego życia.-uśmiechnąłem się do niego delikatnie i złapałem za dłoń.

-Damy radę.-powiedziałem pewny siebie. Blondy się uśmiechnął. Ten uśmiech tak dawno zapomniany przeze mnie i jego. Szczery i pełen szczęścia, nadziei.-Tęskniłem.-chłopak zmarszczył brwi.

-Nie widzieliśmy się praktycznie takie naciągane dwa dni.-pokiwał głowa, nie rozumiejąc.

-Nie...tak naprawdę nie widzieliśmy się ponad trzy miesiące.-spoważniałem.

-Już nigdy nie pozwolę, by ktoś mną zawładnął.-uśmiechnąłem się blado.-Naprawdę. Obiecuję ci to.-złapał w palce moją brodę i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.

-Nie obiecuj.-powiedziałem drżącym głosem.

-Nie możemy żyć tamtym życiem.-zagryzłem wargę niepewnie.

-Następnej straty nie przetrwam.-poczułem, jak zaczynam drżeć z emocji.

-Rye nie stracisz mnie, ale... nie rób tego więcej, choć by nie wiem co.-złapał mnie za dłoń i podciągnął mój rękaw, odkrył wszystkie rany.

-Czterdzieści osiem.-szepnąłem. Blondyn spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Przejechałem opuszkiem palca po ranach i zacząłem je liczyć.

-Rye?-spojrzałem chłopakowi w oczy.

-Nie straciłem kontroli.-szepnąłem z ulgą.

-O czym ty mówisz?-wyprostowałem się i wziąłem głęboki oddech.

-Liczę je, by mieć pewność, że nie stracę kontroli. To było jak obrona przed szaleństwem, a zarazem krop przed śmiercią.-widziałem, jak w oczach blondyna błyszczą łzy.

-Co ty wygadujesz?-uśmiechnąłem się blado.

-To, że jedyną rzeczą, którą mnie obroniła przed szaleństwem to usunięcie z pamięci napadów szaleństwa.-zacisnąłem usta w cienką linię.

-Chłopaki wiedzieli, że nie jest z tobą dobrze, a pomimo tego nic nie zrobili?-oblizałem usta i przełknąłem głośno ślinę.

-Odwiedzali mnie codziennie. Zawsze, gdy mnie znajdowali w łazience ledwie przytomnego...brali apteczkę i zajmowali się mną. Jack jako pierwszy przestał na mnie wrzeszczeć. Uznał, że to i tak nic nie zmieni. Pomimo tego, że błagali i starli mi się przemówić do rozumu, ja dalej to robiłem. Pomimo tego, że widziałem, jak Brooklyn płacze w pokoju, ja nie przestałem. Moje serce wtedy było jak z kamienia. Właśnie gdy Mikey przyszedł i oznajmił, że wychodzisz. Byłem wtedy w stanie to zakończyć. Ale gdy usłyszałem słowa "Andy dzisiaj wychodzi musisz z nim porozmawiać" poczułem, jak moje serce rozbija tan kamień. Nie wiedziałem, że gdy odkryje się z kamienia, zadasz mu taki cios...-Andy nic się nie odzywał, słuchał mnie w skupieniu i przyglądał mi się uważnie.

-Ja byłem pewny, że robię dobrze. Po tym, co słyszałem, co robią takim jak my. Bałem się, nie chciałem cierpieć.-odezwał się po chwili.-A wiedziałem, że ty jedynie możesz znów sprowadzić na tę starą drogę.-wziął głęboki oddech.-Chciałem, byś stał się dla mnie obojętny. Chciałem cię... zapomnieć. Tak bardzo, że aż czasami zapominałem to wszystko, co razem przeszliśmy.-pokiwałam głową z niedowierzaniem.-Jak mogłem być taki głupi?-nie wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić, czy mogę go pocieszyć jakoś inaczej niż tylko przyjacielski uścisk.

It is not in me This is part of me-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz