*trzy tygodnie później*
Nie sądziłem, że podałam. Ojciec przeniósł mnie do równoległej klasy, żebym nie był w klasie z Mikeyem. Zniknęli z mojego życia, a w nich miejsce przyszły nowe rany. Tym razem na udach. Mój kontakt z matką się praktycznie urwał, rzadko kiedy nawet mówię jej "cześć". Głównie uczę się zamknięty w pokoju z żyletką w palcach.
-Rye pójdziesz z nami na plac?-zapytał Sammie ciągnąc bluzę po zmieni.
-Nie. Zapytajcie Roba.-mruknąłem. Również stałem się oschły i nieczuły dla braci.
-Braciszku, ale my chcemy iść z tobą.-spojrzałam na niego, czując irytację.
-Dobrze.-powiedziałem od niechcenia i wstałem. Zgarnąłem bluzę i wyszedłem z moimi młodszymi braćmi z domu. Powoli szedłem z animi, gapiąc się na swoje buty. "Ciekawe czy o mnie myślą jeszcze?" przeszło mi przez myśl. "Andy pewnie wrócił do nałogu." westchnąłem. Nawet już nie zauważam ich na korytarzach, co jakiś czas zobaczę ich twarze w tłumie, ale stają się dla mnie tylko kolejnymi twarzami, które zapomnę zaraz po dzwonku, jak i nie wcześniej. Nagle klakson. Podskoczyłem jak oparzony i widziałem przerażoną twarz Shawna i Sammie mocno ściskającego jego dłoń. Stali tuż przed maską ciemnej furgonetki. Szybko złapałem ich, unosząc i przenosząc na chodnik.
-Rye?-usłyszałem znajomy głos.-Czemu przestałeś przychodzić?-zobaczyłem Rona w oknie furgonetki.
-Życie się powaliło.-powiedziałem bez emocji.
-Chcesz z nim pogadać?-skinąłem prędko głowa i wsiadłem do furgonetki wraz z chłopcami.-A to, co za maluchy?-zapytał, jadąc w dobrze znanym mi kierunku.
-Moi bracia. Samie i Shawn.-powiedziałem i wymusiłem uniesienie kącików ust.
-Nie bujaj w obłokach, gdy z nimi wychodzisz na spacery, bo omal nie roztarłem ich po asfalcie.-spojrzał na niego, a po chwili na mnie.
-Wiem.-było mi głupio.
Po niedługiej drodze. Już kierowałem się sam, chłopcy zostali z Ronem, a ja przeszedłem przez furtkę i odnalazłem grób z czerwoną różą. Ron dba o te groby. Tak dawno tu nie byłem, było mi głupio tu teraz stać. Nawet przed nagrobkiem nie umiałem się wytłumaczyć.-Szkoda, że cię nie ma. Potrzebuje, byś znów pomógł mi zapomnieć.-westchnąłem i przykucnąłem, biorąc w dłoń różę.-Ojciec się wściekł, gdy dowiedział się o tym, co zrobił mi Ben. Musiałem zerwać z nimi kontakt inaczej on by to zrobił za mnie. Już nawet nie zauważam ich na korytarzu szkolnym.-obracałem różę w dłoniach, patrząc na jej krwiste płatki.-Znów to robię. Praktycznie nie rozstaje się z żyletką. Nie potrafię wrócić na moją ścieżkę.-spoglądam na wyryte w skale litery układające się w imię "Jacob".-Jeśli bym poprosił...przyjąłbyś mnie do siebie?-wyszeptałem po chwili.
-Nie przyjąłby.-spojrzałem za siebie, widząc Rona, a za nim w bezpiecznej odległości chłopców.-Wykopałby cię z powrotem na ten świat.-wstałem, odkładając różę.
-To, co ja mam robić?-spojrzałem mu w oczy.
-Zabierz braci do domu. Porozmawiaj z rodzicami. Muszą zrozumieć inaczej...następne mogą być ostatnimi.-zobaczyłem w jego dłoni żyletkę.-Wypadła ci w samochodzie.-zabrałem ją od niego zmieszany.
-Oni nie rozumieją.-powiedziałem zawiedziony.
-Powiedz im, co czujesz.-skinąłem głową i ruszyłem w kierunku jego samochodu wraz z braćmi.
Gdy przekroczyłem próg domu, cała pewność, jaką odczułem, do Rona uleciała. Spojrzałem na moją matkę i zaniemówiłem.
-Rye gdzie wy byliście tak długo?-zapytała szybko.
-U Jacoba.-ona zrobiła duże oczy na moje słowa i złapała mocno za rękaw bluzy i zaciągnęła do pokoju, gdzie był tylko tata.
-Wiesz gdzie, twój kochany syn się szlaja?-zapytała z wręcz wyczuwalną od razu złością, która parzyła mnie w serce.-Teraz sobie chodzi do Jacoba.-mój ojciec spojrzał na mnie. Przewróciłem oczami.
-Tego chłopaka, który się zabił?-czułem, jak wspomnienia wracają.
-Czy wy musicie mi to robić? Sprawia wam to przyjemność?-pękłem.-Ja już dłużej tego nie wytrzymam...starałem się, ale już nie potrafię.-wyszedłem prędko i równie prędko wsiadłem do samochodu.
Po chwil leżałem na łóżku w domu Jacoba zamknięty na wszystkie możliwe zamki. Sam nie wiem, ile czasu spędziłem na płakaniu, ale nieustanne pukanie od dłuższego czasu stawało się nie do zniesienia. Wiedziałem, że to ktoś z mojej rodziny. Niechętnie otworzyłem drzwi i zobaczyłem Roba.
-Rye...-spojrzałem na niego, czując, jak moje oczy szczypią. Pokiwałem przecząco głową.
-Nie mam już brata.-wyszeptałem i zamknąłem drzwi.
-Ryan nie wygłupiaj się!-uderzył w drzwi.
-Zostaw mnie samego.-mruknąłem i ruszyłem w głąb domu. Wszedłem do kuchni i powoli zacząłem przeszukiwać szafki w poszukiwaniu wody. Bolało mnie wszystko jak po dobrej imprezie. Nie minęła chwila, a po kuchni rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Był tak nagły, że aż podskoczyłem i ze złością podszedłem od drzwi, otwierając je gwałtownie. Od razu moja wściekłość spadła, gdy zobaczyłem za drzwiami Brooklyna. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Chłopak wszedł do domu bez pytania i ruszył do salonu, usiadł na kanapie i spojrzał na mnie.
-Jako jedyny odebrałem do Roba.-zaczął, biorąc głęboki oddech.-Ledwo co przeżyliśmy ten cholerny psychiatryk...zrobiliśmy krok naprzód, ale teraz cofnęliśmy się aż od dwa kroki.-stałem w drzwiach, przyglądając się blondynkowi.-Może w końcu wytłumaczysz nam swoje pojebane zachowanie?!-uniósł się.-Jesteście moją rodziną...nie chcę was stracić.-dodał ciszej.
-Brook...ja nie mogę. Ojciec mi zabronił, moje życie się posypało.-wykrztusiłem z siebie.
-Nie mogłeś z nami porozmawiać?-spojrzał na mnie z pogardą.
-Stchórzyłem.-spuściłem wzrok na podłogę.
-W tamtym życiu nie byłeś taki słaby.-powiedział i wstał.-Już nie poświęciłbyś się dla nas.-wyminął mnie i wyszedł z domu. Po chwili otrząsnąłem się po jego słowach i wybiegłem za nim.
-Naprawię to!-zawołałem za nim. Blondynek jedynie wystawił mi środkowy palec. Szybko wybrałem jego numer, jednak nie odebrał, odblokowałem resztę numerów i dzwoniłem do każdego, żaden nie odebrał, jedynie nad numerem Andy'ego palec mi zawisł. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. Sygnał się nie urywa, zacząłem się denerwować. Nagle się urwał.
-Halo?-jego głos sprawił, że nie mogłem się odezwać.-Rye?-
-Andy czy moglibyśmy się spotkać?-
-Co tak nagle sobie o mnie przypomniałeś?-
-Ja ci wszystko wytłumaczę.-
-Niech stracę. Gdzie mam przyjść?-
-Do domu Jacoba.-
-Będę za chwilę.-rozłączył się.
Stałem przed domem, w bezruchu patrząc na ulicę. Jadnak, gdy w oddali zobaczyłem blond grzywkę, od razu oprzytomniałem. Chłopak podszedł do mnie, wciskając dłonie w kieszenie kurtki.
-Hej.-powiedział, zaciskając usta w cienką linię.
-Dziękuję, że przyszedłeś.-wymamrotałem, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, a ja zaprosiłem go do środka.-Od razu chcę ci wszystko wytłumaczyć.-powiedziałem szybko, a chłopak spojrzał na mnie przez ramię.
-Twój brat mi już wytłumaczył.-zmierzyłem go wzrokiem.
-To nie zamierzasz wykrzyczeć mi w twarz, jaki to ze mnie tchórz?-chłopak oblizał dolną wargę.
-Dzięki temu, że tak bez słowa urwałeś ze mną kontakt, Ben cię nie znalazł.-zamrugałem kilkakrotnie.
-Co? Gdzie był?-zrobiłem krok w przód, pokonując większą część dystansu, który nas dzieliła. Blondyn odwrócił się w moją stronę.
-Zabił moją ciotkę w zeszłym tygodniu. Zostawił tylko karteczkę o treści "Jeszcze cię znajdę sukinsynie i tą blond szmatę też"-powiedział to tak bez uczuć, że aż mnie to zabolało.
Hej witajcie!
Wiem znów długo mnie nie było. Jednak problemy z wattpadem nie były zbyt miłe co też powodowało spadek mojej weny.
Postaram się jakoś temu wszystkiemu zaradzić. Bardzo pomagają mi wasze komentarze które podnoszą mnie nie duchu.
Postaram się by rozdziały pojawiły się choć dwa razy w tygodniu.Dedykacja dla:
Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę
CZYTASZ
It is not in me This is part of me-*Randy*
JugendliteraturCzwarta część książki "Painkiller" Niby zwykły ośrodek do leczenia uzależnień, ale za dodatkową opłatą można się tam pozbyć również innego problemu. Dla jednych problemu, a dla drugich po prostu normalnego życia. Jak człowiek czuje się po takiej te...