Był pewien, że gdy otworzy oczy, będzie w jednej wielkiej pustce, albo gdzieś z mamą. Nawet Piekło przeszło mu przez myśl, mimo że nie bardzo w nie wierzył, podobnie jak w Niebo. Rozpatrywał wiele opcji, ale na pewno nie spodziewał się tego, co faktycznie się wydarzyło.
Pierwszym, co zaczęło do niego docierać, były dźwięki aparatury szpitalnej. Nie - pomyślał przerażony i jego pierwszą myślą była ucieczka. Jeśli to ojciec go tu zabrał... jeśli znów mu to zrobi... dlaczego nie rzucił się pod pociąg? Albo z mostu? Byłoby skuteczniej.
Niepewnie otworzył oczy. Czuł czyjąś obecność, ale tak bardzo bał się odwrócić wzrok w stronę krzesła, które znajdywało się przy łóżko. Bał się tego, kogo tam zobaczy. Opcje miał dwie.
Opcja pierwsza: Sam. To wiązałoby się z pytaniami i niedowierzaniem w wersję Deana, a to tylko pogorszyłoby jego stan o ile to w ogóle możliwe. Nie chciał rozmawiać o tym z bratem. A już na pewno nie teraz. Nie był na to gotowy i być może nigdy nie będzie. Tak właściwie to był pewien, że nigdy nie dożyje tej rozmowy.
Opcja druga: ojciec. Na samą myśl o tym, że ten bydlak może tu być chciało mu się wymiotować. Nienawidził go, a przez to wszystko co mu robił, nienawidził też siebie. Bał się go. Cholernie się bał, że to jego zobaczy obok i usłyszy jakim to nic nie znaczącym idiotą jest i że gdy tylko go wypiszą, czeka go powtórka wiadomej czynności. Wolał umrzeć niż do tego dopuścić.
Nie wiedział, która opcja była gorsza. Nie był pewien, kogo spotkanie mniej by teraz w niego uderzyło. Chciał spotkać mamę, dołączyć do niej, mieć spokój. Dlaczego nawet to nie było mu dane? Dlaczego ktoś go uratował, ktokolwiek to był? Dlaczego mu się udało?
Musiał jednak w końcu mieć pewność, kogo ma obok siebie. Przechylił lekko głowę w kierunku osoby, która była tu z nim i... zmarszczył brwi.
Na krześle siedział młody brunet. Dość przystojny młody brunet ubrany w czarny garnitur, białą koszulę, niebieski krawat i... czy to był trencz? Tak, zdecydowanie beżowy trencz. Niebieskie jak ocean oczy wpatrywały się w Deana z troską, z jaką w życiu patrzyła się do tej pory na niego tylko mama. Był pewien, że nigdy go nie widział, ale miał wrażenie, że go zna. Było w nim coś, co sprawiało, że mu ufał, nie bał się. Nie był jednak jeszcze pewien co to było.
Chciał o coś zapytać, ale nie był w stanie nic powiedzieć - był za słaby, aby cokolwiek z siebie wydusić. Brunet nie wyglądał na takiego, co dużo rozmawia, ale Deanowi to nie przeszkadzało. Przynajmniej to nie był ani ojciec, ani Sam i tylko to miało dla niego teraz znaczenie. O resztę zapyta potem.
Dziwiło go to, że brunet praktycznie na drgnął. Cały czas siedział w jednej pozycji, przypatrując mu się. Sprawiło to, że Dean patrzył się na niego, próbując cokolwiek wyczytać. Przynajmniej odciągało to jego myśli od tego, co działo się na chwilę przed tym, gdy tu trafił.
- Jak się czujesz? - brunet przerwał w końcu ciszę i Dean od razu wyłapał, że jego głos jest niski. Nienaturalnie niski.
Próbował odpowiedzieć coś bardziej konstruktywnego, ale było go stać jedynie na krótką, ledwie słyszalną odpowiedź.
- Bywało gorzej - nadal przyglądał się tajemniczemu gościowi. Skądś go znał... nie pamiętał jego twarzy, ale czuł, że go zna. - Kim jesteś?
- Castiel - odparł brunet, a Dean przytakna chwilę zamilkł. Co to za imię? Nie znał żadnego Castiela, tego był pewien. Zapamiętałby przecież kogoś o tak oryginalnym imieniu. Może jednak go nie znał, a przeczucie było fałszywe? Zdarzało mu się już tak wcześniej.
Patrzył na Castiela, jakby oczekując od niego czegoś więcej - jakiś wyjaśnień co tu robi, kim jest. Nie doczekał się jednak niczego takiego. Znowu zapadła dziwna cisza. Dziwna, bo mimo, iż powinna, to nie była niekomfortowa i to było coś, czego Dean nie był w stanie zrozumieć.
CZYTASZ
Anioł Stróż [Destiel AU]
FanficDean od zawsze ma wrażenie, że ktoś nad nim czuwa. Nikt mu w to jednak nie wierzy - nawet jego młodszy brat Sam. Z czasem przestaje w to wierzyć, aż do momentu, gdy w najcięższym momencie swojego życia poznaje swojego anioła stróża, Castiela.