~8~

32 8 3
                                    

Fachowym spojrzeniem obrzucił stojące przed nim eliksiry i dekokty. Powinno wystarczyć. Aptekarski czeladnik już biegł po lekarza, ale Liadan wątpił, czy w tej mieścinie znajdzie się ktoś z większą wiedzą niż jego samego. Życie Aithne było w jego rękach. Okrył kocem wstrząsaną dreszczami skrytobójczynię i rzucił się mieszać zioła: jaskółcze ziele, liść ogniokrzewu, nasiona srebrnych traw…  Prawie siłą wmusił napar w rzucającą się w konwulsjach Aithne. Zgniótł ziela aby przygotować opatrunek na jej zraniony nadgarstek. Ran od trucizny nie mógł wyleczyć magią, byłoby to zbyt ryzykowne. Teraz pozostało tylko czekać. Jeśli do północy dreszcze nie ustaną nie pozostanie nic co mógłby dla niej zrobić.

*********

Aithne czuła krążący jej w żyłach jad, palący niczym lód. Nie miała pojęcia co się  z nią dzieje, wspomnienia mieszały się z halucynacjami. Co już było? Co dzieje się teraz? Znów ma kilka lat,  stoi na zimnym bruku, przed nią wysokie postacie królewskiej żandarmerii i szorstki głos Nathaira tłumaczącego coś żołnierzom. Znów jest bosa, znów biegnie po dachach w zimnej ulewie, ściskając pod pachą swój łup. Na małym nożyku lśni krew… Czyja? Tamtego strażnika? Jej własna? Upada, musi się podnieść, musi biec, uciekać… Ale nie może wstać, trzymają ją czyjeś silne ramiona. Czyje? To nie jest postać z jej dzieciństwa. Dlaczego mimo uwięzienia czuje się tak… bezpieczna?

***********

Zegary na wieżach wybiły północ. Aithne spała spokojnie, pod czujnym okiem hrabiego.  Liadan odetchnął z ulgą, jego towarzyszka uspokoiła się godzinę temu, jednak były momenty, kiedy był pewien, że to  już koniec. Próbowała wstawać, zrywać opatrunki, wołała czyjeś imiona, chcąc nie chcąc musiał siłą przytrzymywać ją na posłaniu. Dopiero kiedy jej urywany oddech się uspokoił Liadan pozwolił przybyłemu medykowi czuwać przy chorej  w swoim zastępstwie. Sam miał wiele do przemyślenia, strach o życie towarzyszki ustąpił miejsca palącej wściekłości. W jego obecności, osoba powierzona jego opiece mało nie straciła życia! Przypomniał sobie mroczne spojrzenie starego szpiega, który żegnał go przed wyjazdem na misję. W tym momencie miałby pełne prawo dosypać mu do jedzenia jakiegoś świństwa. Jak mógł tak zepsuć sprawę? I to przez kogo? Parę aroganckich, prostackich uliczników! On, sir Liadan Daveth Raegan aep Artair tak tego nie zostawi! Poczują czym jest królewska sprawiedliwość. Rana na ramieniu okazała się niegroźnym draśnięciem, pozbył się jej jedna magiczną formułką. Przypiął miecz u boku i wybiegł w noc. Wędrował pustymi uliczkami, do miejsca gdzie ostatnio widzieli morderców. Oparł się o mur kamienicy, uspokoił oddech, starając się oczyścić umysł. Nienawidził tego zaklęcia, ale złość pozbawiła go wszelkich zahamowań. Wypuścił macki myśli w uśpione miasto, wyczuwając życiową energię otaczających go istot. Skomplikowane umysły ludzi ignorował, byli słabi, pełni skrupułów, strachu i wydumanej ,,moralności”. Oni nie mogli mu pomóc. Zagłębił się bardziej, przeszukiwał śmietniki i ruiny domostw, aż znalazł. Proste, rządzone nie mądrością a instynktem umysły zdziczałych, wychudzonych psów. Całe ich sfory żyły w cieniach zakazanej dzielnicy. Wlał w te umysły swój gniew, swoją chęć zemsty i walki. Otworzył oczy, widział szkieletowate sylwetki przybywające na jego wezwanie. Furia szpiega i pierwotne instynkty watahy zlały się w jedno.  Liadan setką nosów wyczuł ulotny zapach krwi, jadu… a co najważniejsze - woń pary morderców. Uśmiechnął się zimnym, okrutnym uśmiechem, uśmiechem, który nie sięgał oczu. ,,Prowadźcie”- nakazał swym towarzyszom. Pchane jego gniewem psy pobiegły, wyjąc i ujadając, budząc grozę w okolicznych mieszkańcach, podążając za zapachem śmierci. Liadan biegł za nimi, pewien, że tym razem cel nie ma szans na ucieczkę. Sfora doprowadziła go do ujścia kanałów i dalej, w głąb cuchnących korytarzy. Zakrył nos i usta połą płaszcza, ignorował grząskie podłoże i gromady uciekających szczurów. Teraz polował, był częścią stada, liczyła się tylko ofiara. Psy zatrzymały się przy metalowych wrotach w bocznej odnodze kanału. Drapały śliską powierzchnię, czując dochodzący zza nich zapach celu. Liadan jednym zaklęciem wyważył przeżarty rdzą zamek. Szczerząc kły psy wbiegły do niskiego pomieszczenia, zapewne zapomnianej piwnicy. Słysząc demoniczne wycie dwie postacie odwróciły się zdziwione - białowłosa i jej towarzysz. Z prędkością błyskawicy wyciągnął noże, a kobieta przywołała węże. Bezskutecznie. na miejsce jednego padłego kundla przybywały dziesiątki kolejnych, wgryzały się w nogi walczących i wieszały u rękawów, krępując ruchy. Hrabia z nagim mieczem w dłoni wkroczył do piwnicy.

Edgar i bzdury o szpiegachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz