~19~

28 8 0
                                    

Vanessa stała na podwyższeniu, kiedy trzy krawcowe upinały na niej biały jedwab. Tak blisko… Już niedługo zostanie jego żoną, będą mieli dzieci, spędzą razem całe życie… Będą idealną parą, cudowny rycerz bez zmazy i zawsze wierna hrabianka u jego boku.  Wszystkie przyjaciółki będą jej zazdrościć! A ich ślub będzie wyjątkowy, białe konie, białe róże, białe gołębie, przepych i bogactwo, dokładnie taki, o jakim marzyła! a najlepsze jest, że nie będzie tam wiedźmy! Liadan kiedyś przebąkiwał, że chciałby ją zaprosić, ale ostatnio zrezygnował  z tego pomysłu, więc wszystko będzie perfekcyjnie.

- Dodaj więcej haftów na gorsecie, doszyj koronki na trenie, a te wstążki zawiąż odrobinkę niżej! - rozkazała krawcowym. Suknia panny młodej jest zawsze w centrum uwagi, więc razem z matką spędziłą długie dni poszukując odpowiedniego projektu. Z niecierpliwości Nessa ledwo była stać nieruchomo podczas przymiarki. Od kiedy Liadan wręczył jej pierścionek miała ochotę skakać z radości, każdy dzień był jak sen, a teraz kiedy zaczęły się przygotowania do wesela, to było jakby sen stawał się rzeczywistością! Tylko kilka tygodni…

**********

    Dni mijały, a Aithne, a raczej Kibil coraz bardziej przyzwyczajała się do klasztornego życia. Jednak przyzwyczajenie nie oznaczało, że zaczęło się ono jej podobać. Habit plątał się i krępował ruchy, modły doprowadzały ją do szewskiej pasji, za każdym razem kiedy spędzały godziny na kazaniach miała ochotę walnąć przeoryszę jej własnym modlitewnikiem. Jedyną ulgę dawała jej praca w przyklasztornym ogrodzie, jej znajomość ziół dała jej możliwość spędzenia czasu na świeżym powietrzu, a co ważniejsze spotykania kruków, które przenosiły jej wiadomości od  Nata. Jeszcze tylko parę dni, wytrzymaj. Robiła co mogła, by pokazać siostrom, że doznała nawrócenia, zawsze pracowała najgorliwiej ze wszystkich, starając się wkupić w łaski przeoryszy. I chyba jej się udało, bo ostatnio oznajmiono, że Kibil wraz z kilkoma innymi mniszkami będą asystować przy ślubie jednego z królewskich dostojników. Skrytobójczyni została wybrana ze względu na swój głos, który bardzo przypadł do gustu opiekunce chóru i jej zadaniem miał być śpiew podczas ceremonii. Teraz pozostało czekać, aż będzie mogła wyjść poza te mury.

**************

Liadan wpatrywał się  z okna swojej komnaty w zachodzące słońce. To już jutro. Jutro nie będzie odwrotu. Wciąż nie rozumiał decyzji Aithne, zakonnice przekazały, że dziewczyna nie chce go więcej widzieć i na razie nie ma zamiaru opuszczać chramu. Któregoś dnia nawet pojechał pod klasztorne mury, jednak mniszki odmówiły wpuszczenia go do środka, a Aithne odmówiła widzenia się z nim. Tak przynajmniej powiedziała mu odźwierna. Ale to nic, w końcu to jej sprawa. On powinien teraz myśleć tylko o Nessie i czekającej go ceremonii. Teraz zmieni się całe jego życie. Miał nadzieję, że nie popełnia błędu…

**********

Stała w tłumie granatowych habitów, czekając na pojawienie się gości aby rozpocząć śpiew. Wśród przybyłych widziała kilka twarzy znanych z dworu, ale sama pozostała nierozpoznana, w końcu nikt nie spodziewał się znanej  ze skandali skrytobójczyni wśród ascetycznych mniszek. Znudzona obserwowała z boku zbierającą się szlachtę. Zawsze gardziła tym światem, tak pełnym fałszu. Pozory i intrygi były wszystkim, przyjaźń i miłość były pustymi słowami bez znaczenia. A teraz życie tych wszystkich ludzi się zmieni… Również za jej sprawą. Nieznaczny uśmiech na jej twarzy zniknął kiedy zobaczyła nadchodzącego pana młodego… Nie, to nie miało być tak!

**************

Kiedy zagrałą muzyka Liadan wstrzymał oddech. Czekał przy ołtarzu na swoją ukochaną, swoje słoneczko, z którym miał być od teraz nierozłączny. Zerknął na swoją matkę, która ukradkiem ocierała łzy i na lady Sol, która zupełnie otwarcie roniła łzy radości.  Tak długo czekały na dzień, kiedy staną się rodziną. Sekundy ciągnęły się jak godziny, kiedy stał w galowym mundurze, z bogato zdobionym, paradnym mieczem u boku, wbijając spojrzenie w drzwi świątyni. Wydawało się, że całe wieki minęły, kiedy w końcu uchyliły się i dostojnym krokiem weszły dwie najmłodsze siostry Liadana sypiąc płatkami róż. A za nimi… Za nimi podążała drobna istotka, w szerokiej sukni, haftowanej perłami i drogocennymi kamieniami. Długi welon niosły druhny panny młodej, a prowadził ją ojciec, lord Sol.  Wszyscy zebrani zamilkli, zachwyceni pięknem tej sceny. Za to Liadan zaczynał wpadać w panikę. Czy na pewno dobrze robi? Nessa zamiast słodkiego aniołka, zaczęła mu jawić się jako pusta, porcelanowa lalka, kiedy tak stąpała ku niemu w sukni kapiącej bogactwem. Dlaczego teraz? Co się dzieje? Zawsze był taki pewny, dlaczego przed wykonaniem ostatecznego kroku zaczyna się wahać? Wziął głęboki wdech i opanował emocje. To nic nie znaczy, to tylko zdenerwowanie, wszystko będzie dobrze… Vanessa już stanęła obok i ujęła go pod ramię. Czy jej uśmiech zawsze był taki słodko sztuczny? Stój, nie myśl o tym! Przecież ją kochasz idioto! Ramię w ramię stanęli przed obliczem króla, który rozpoczął tradycyjną formułę. Liadan słyszał go jakby z oddali, ledwo był w stanie skupić się na słowach. Zaraz nadejdzie czas na przysięgę, padną słowa, których cofnąć się nie da… Ale jest w stanie to zrobić, nie zawiedzie swojej rodziny! Kiedy otwierał usta, aby przypieczętować swój związek z Vanessą, przerwał mu huk otwieranych wrót. Do świątyni wgalopował konno mężczyzna w pełnej zbroi i srebrnej masce na twarzy. Tuż za nim wkroczyli kolejni zamaskowani wojownicy. Błękitnowłosy jeździec zatrzymał się tuż przed obliczem króla, który tak samo jak wszyscy zebrani skamieniał ze zgrozy.

-Nazywam się Kheled Narag Amidell i w imieniu królowej Lothiriel ogłaszam, że jeśli w ciągu trzech dni nie ustąpisz z tronu, który zdobyłeś dzięki zdradzie, wówczas królowa przystąpi do wojny! Zrobi to w imieniu i z pełnym poparciem wszystkich ras, którym twoje rządy odebrały prawa! Masz trzy dni na odpowiedź Diarmadzie Trucicielu!

Kheled zawrócił konia i traktując ślubne bukiety zwrócił się do zgromadzonych dostojników.

-Damy i lordowie tej krainy! Wielu z was nie zdawało sobie sprawy ze zbrodni waszego władcy. Ci, którzy podążali za nim nieświadomie, nie mają się czego obawiać. Jednak tym, którzy dali mu przyzwolenie, aby gnębił i doprowadził do upadku lud faerie, wymierzymy karę! - z tymi słowami błękitnowłosy wyciągnął miecz.

-Brać ich! - łamiącym się głosem rozkazał król Diarmad. Ten okrzyk obudził osłupiałą szlachtę, mężczyźni porwali za broń, kobiety zaczęły szlochać i krzyczeć. Liadan własnym ciałem zasłonił Nessę i wyciągnął miecz, aby powstrzymać napór zamaskowanych postaci.  A tajemniczy wojownicy rozpoczęli krwawy taniec. Upadł lord Gardin, ugodzony śmiertelnie w pierś, upadł baron Tezaran, ostrze rozorało mu gardło.. Liadan zamierzył się na nadbiegającego zabójcę i jednym cięciem przerąbał mu ramię. Krew spalmiła szkarłatem biała suknię Nessy. Hrabia silnym ruchem zerwał długi welon z jej głowy, ignorując krzyk bólu, kiedy poczuła szarpnięcie za włosy. Złapał ją za ramię i zaczął przedzierać się do wyjścia w bocznej nawie. Kątem oka zauważył swojego ojca, prowadzące lady Artair i córki. Znikąd w świątyni pojawił się dym, temperatura zaczęła rosnąć… Pożar!

*****************

    Aithne ujrzała zmierzającego w jej stronę zabójcę, szybkim ruchem zrzuciła habit, ukazując ukryty pod nim strój bojowy. Niełatwo było przemycić go do klasztoru, ale dla szczura i kilku ptaszysk nie ma rzeczy niemożliwych. Założyła podaną jej ukradkiem maskę i puściła się biegiem w stronę wyjścia. Wtedy usłyszała płacz dziecka. Miriel, siostra Liadana, którą skrytobójczyni poznała podczas Vanimelde, zgubiła się w tłumie i płakała w kącie. Aithne, nie zważając na jej przerażone okrzyki chwyciła ją za małą rączkę i doprowadziła do wyjścia. Jeden z baronów, myśląc, że porywa dziecko zamierzył się na nią mieczem, lecz upadł ugodzony strzałą. Asasynka odprowadziła Miriel na plac przed świątynią.

-Zostań tu i czekaj na Liadana. Pod żadnym pozorem nie wracaj do środka, rozumiesz? - krzyknęła Aithne na odchodne. Dziewczynka była zbyt przerażona by odpowiedzieć, lecz wojowniczka nie zwróciła na to uwagi. Zagrały rogi ogłaszające odwrót, więc wsiadła na konia, którego wodze podała jej jedna z masek i galopem ruszyła na wschód. W biegu zdążyła tylko szepnąć:

-Miło cię znów widzieć Nat.

***************

Liadan wpatrywał się  w płonący gmach, płomienie pożerały rzeźbioną fasadę i ślubne dekoracje. Dookoła kłębił się przerażony tłum. Choć atak sprawiał wrażenie bezmyślnej rzezi, był doskonale zaplanowany, zabójcy doskonale wiedzieli kto był ich celem. Nie ucierpiało żadne dziecko ani kobieta, kilka rodów w tym Artair, uszło bez żadnych strat, jednak niektóre zostały wyrżnięte w pień. Nessa, w sukni zabarwionej krwią szlochałą na ramieniu matki. Jej ojciec w walce stracił rękę, a niektóre z jej przyjaciółek zostały półsierotami. Śmierć zebrała tego dnia obfite żniwo, ale najgorsza była bezsilność. Zapadający zmrok i brak koni uniemożliwiły pogoń za zabójcami. Obecnie wszystkie oczy kierowały się na króla Diarmada, jednak władca wypowiedział do zgromadzonych tylko kilka słów:

-Szykujcie się do wojny!

Edgar i bzdury o szpiegachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz