~10~

26 8 0
                                    

Po zmroku Liadan wyszedł z posiadłości. Po dzisiejszym dniu z Vanessą musiał odpocząć. Spacerując po mieście zauważył, że w mieszkaniu Aithne pali się światło. Zatrzymał się, obserwując migającą w oknie sylwetkę. Miał ogromną ochotę wejść na parapet i zobaczyć co wiedźma robi o tej porze. Odparł jednak pokusę, próbując myśleć co robi w tym czasie Vanessa. Zapewne śpi, jak wszystkie grzeczne i przyzwoite panienki. Uśmiechając się pod nosem szedł dalej w pogrążone w ciszy miasto. Najwyżej w kilku domach paliło się światło. Na drzewie dostrzegł parę ptaków, które przekrzywiały łebki, przyglądając mu się. Wreszcie ruszył w ciemne zaułki, aby dojść nad rzekę. Jak widać przytułki dla biednych wybudowane z rozkazu króla spełniały swoją rolę, bo jedynymi ludźmi których zobaczył w ciasnych uliczkach, byli pijacy, którzy w drodze z karczmy postanowili uciąć sobie drzemkę. Nagle wzrok Liadana przykuła dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka, którzy kulili się, siedząc pod ścianą, przytuleni.

-Co tutaj robicie? - zapytał łagodnie hrabia, zbliżając się do nich. Dzieci podniosły na niego błyszczące oczy, ale się nie odezwały.

- Co tutaj robicie? - powtórzył pytanie - Gdzie wasi rodzice?

- Nie żyją - chlipnęła dziewczynka

- Przykro mi.

- To czemu nie było ci przykro jak ich zabijałeś? - syknął chłopczyk, obejmując opiekuńczo siostrę.

 Liadan stanął jak wryty, wpatrując się w rodzeństwo.

-Jak wam na imię? - zapytał podejrzliwie

- Nie mamy imion - odparła dziewczynka - Mamusia nawet nie wiedziała, że mamy się urodzić. Myślała, że nie może mieć dzieci.

- A teraz już jej nie zobaczymy- ciągnął chłopiec - Umarliśmy w jej łonie, więc nie ma dla nas miejsca na tamtym świecie. Nigdy nie zobaczymy mamusi i tatusia. A to wszystko twoja wina.

- Słuchajcie dzieciaki, to nie pora na żarty - Liadan próbował złapać dziewczynkę za ramię, ale przeniknęła mu przez palce - Jesteście… Duchami?

- Porońcami - odparły razem dzieci - Zabiłeś mamusię i tatusia! Kazałeś psom ich rozszarpać! Dlaczego nie pozwoliłeś im odejść? Tatuś by się zmienił, gdyby mamusia urodziła! - z ich oczu popłynęły łzy, zmywając nałożoną iluzję. Przeszywający duszę kolor trucizny, białe włosy dziewczynki… Liadan patrzył na rodzeństwo i zaczynał łączyć fakty. Porońce, czyli duszyczki zmarłych w łonie matki dzieci, błąkające się po świecie w postaci ptaków. Tych samych ptaków, które widział od kilku dni niemal cały czas. Zmarłe potomstwo Zalii i Laviego, o których istnieniu oni sami nie mieli nawet pojęcia.

- Zapłacisz nam za to co zrobiłeś - dzieci wstały, trzymając się za rączki. Ich źrenice zwężyły się jak u węża, zęby przeistoczyły w kły, a języki o kształcie tych należących do żmij wściekle syczały.

- Przeklinamy cię! - krzyknęły, aż ziemia wokół zadrżała - Twoja śliczna Vanessa, którą darzysz miłością, poroni boleśnie każde dziecko, które znajdzie się w jej łonie. Każda z tych małych duszyczek przemieniona w ptaki, będzie ci śpiewała co noc. Nie szukaj nawet sposobu, żeby zdjąć przekleństwo. Mama była potężną wiedźmą, twoje sztuczki są niczym w porównaniu z magią jaka przeszła na nas w chwili jej śmierci. Żegnaj morderco. - dzieci przemieniły się w ptaki i odleciały. Liadan padł na kolana, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stały. Próbował opanować drżenie rąk. To niemożliwe, żeby zwykłe porońce rzuciły tak potężną klątwę, nieważne jakie zdolności miała ich matka. Chociaż… Przemiana człowieka w zwierzę, w zaledwie kilka sekund… Przenoszenie się cieniem…

- Nie… Nie to niemożliwe… - szeptał Liadan - Vanessa… Moja kochana… Czemu…

**********

Edgar i bzdury o szpiegachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz