13. Powrót.

467 34 33
                                    

- Chcesz mi powiedzieć, że Desiderio żyje?

Zacisnęłam zęby, aby nie palnąć czegoś głupiego. Mówiłam to już po raz szósty, a pani Hideyoshi w tym czasie krążyła po sali konferencyjnej w Domu Głównym, mrucząc coś pod nosem jak wariatka i obdarzając mnie, Kanahę i Levia spojrzeniami pełnymi niedowierzania. Jeśli chodzi o tego ostatniego, odkąd dojechaliśmy do wioski nie odezwał się słowem. Może go to wszystko nudziło, może nie wiedział, co powiedzieć, albo po prostu postanowił zostawić wszystko w moich rękach i nie mieszać się w sprawy wewnętrzne wioski. Jednak mimo tego, że zachowywał się jak jakaś zjawa, nie odstępował mnie na krok. Ani gdy zawzięcie broniłam Kanahy przed mieszkańcami Kanyss, ani teraz, gdy próbowałam przekonać przewodniczącą wioski do niewinności przyjaciela. Levi po prostu stał lub siedział, czujnie obserwując otoczenie, a gdy tylko robiłam kilka kroków dalej, wwiercał mi spojrzeniem dziurę w głowie. No ale narzekać nie mogłam, bo mimo dziwności jego metody, czułam się dziwnie spokojna z myślą, że jest obok, gotów na wszelki wypadek zareagować.

- Ale to niemożliwe.

- Pani Hideyoshi, niechże się pani wreszcie otrząśnie! - zawołał Kanaha, wstając gwałtownie ze swojego stałego miejsca, a matka Hadriana odskoczyła natychmiast, patrząc na niego podejrzliwie. - Zrobiłem, co musiałem, aby pomóc Desiemu, i tego nie żałuję, ale skoro on sam uznał, że należy się ujawnić, nie mam zamiaru dłużej być postrzegany jako morderca.

Na krótką chwilę zapanowała cisza, przerwana nagle oschłym, niskim, zachrypniętym śmiechem Kanahy. Mężczyzna, bo tego trzydziestoczteroletniego faceta chłopcem już nazwać nie mogłam, wykrzywił twarz w ponurym grymasie i ponownie opadł na krzesło, które zaskrzypiało pod ciężarem tej kupy mięśni.

- Zabawne jest to, że od początku nie spodziewałem się ciepłego powitania, a jednak postanowiłem wrócić do domu. Miałem nadzieję, że oni - tu wskazał podbródkiem na pozostałe krzesła, w tym na moje - mi pomogą, ale, cholera, nie spodziewałem się, że wyjechali. - Znowu się zaśmiał, ale tym razem z nieco większą wesołością. - Gdzie wy się szlajacie, młoda? I kim jest twój chłopak? Nie chcę nic mówić, ale on...

- Nie jestem jej chłopakiem. - Podskoczyłam na dźwięk wypranego z emocji głosu Levia i lekko się skrzywiłam na szybkość, z jaką zaprzeczył. Nie było mi przykro, ani nic z tych rzeczy, co czułyby zakochane małolaty, ale to ja chciałam pozbyć Kanahę złudzeń! Teraz to mogło wyglądać, jakbym co najmniej mu się narzucała...

- Ty mówisz... no nieźle. Och, gdzie moje maniery, nie przedstawiłem się.  Jestem Kanaha, jeden z dziewięciorga Obdarzonych. - Mój przyjaciel wyciągnął masywną dłoń w stronę kapitana, uprzednie ją wycierając w serwetkę, co chyba spodobało się Ackermannowi, bo bez zawahania podał mu swoją. Co tu się wyprawia?

- Nazywam się Levi Ackermann, jestem kapitanem Oddziału Specjalnego Zwiadowców.

Kanaha gwizdnął z podziwem i skinął w moją stronę głową.

 - Dobra partia, aprobuję go, możesz z nim być. Desiderio będzie dumny.

Wykazałam się wyjątkową siłą woli, nie rzucając się na niego z chęcią rozszarpania tchawicy. A było blisko, ach, jak blisko. Zamiast tego zacisnęłam pięści, wbijając przydługie paznokcie we wnętrza dłoni i mrużąc gniewnie oczy. Mężczyzna uniósł dłonie w geście poddania, ale z jego ust nie zszedł prześmiewczy uśmiech pełen kpiny i szczerej radości z mojej złości. A już zdążyłam zapomnieć, jakim może być dupkiem.

- Czy możemy wrócić do ważnych spraw? - Kiwnęłam głową w stronę pani Hideyoshi. - Dziękuję. A więc dobrze, Desiderio żyje. To by tłumaczyło, dlaczego Larissa porzuciła niedawno odkryte powołanie na wyzwalanie ludzkości i wraz w kapitanem pojawiła się w naszych progach bez żadnych bagaży. Ale czy ty, Kanaho, możesz mi wytłumaczyć, co tobą kierowało cztery lata temu i jak mam to wytłumaczyć mieszkańcom wioski?

Czarownica kontra Tytani || Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz