17. Bliskość.

539 43 46
                                    

Głupota. Siedziałam w krzakach, patrząc jak dwójka Żandarmów kieruje się w stronę Armina. Blondyn zdziwił mnie swoją odwagą, zgłaszając się na przynętę, ale z drugiej strony, to głupota. Co, jeżeli strzelą?

No, ale nie strzelili. I zanim zdążyli zrozumieć, co się dzieje, kapitan i Mikasa opadli na nich z drzew i odebrali bronie. Szybko i sprawnie. I zdołałam wyjść z krzaków, nim obsiadły mnie mrówki. Podwójne zwycięstwo.

Żandarmi spojrzeli na mnie zaskoczeni. Czyżby nie wiedzieli, że do Zwiadowców przyłączyli się odmieńcy? Nie zwracając na nich uwagi, poszłam do naszego obozowiska, bo już nie byłam potrzebna. Uśmiechnęłam się do Conny'ego, który w kapeluszu ze sterczącymi gałązkami obserwował teren.

Na razie wszystko szło według planu. Spotkać Żandarmów patrolujących las i odebrać im stroje i broń, nie narażając żadnego z nas. Wykonane. Zostało tylko przebrać się w te ciuchy i zinfiltrować główną siedzibę Pierwszej Kompani. Łatwizna, prawda?

- Szeregowy Marlo Freudenberg z kwatery Żandarmerii w dystrykcie Stohes - przeczytał kapitan, krążąc po polanie jak drapieżnik.

- Zgadza się - odparł złapany chłopak. Był chyba młodszy ode mnie.

- Oraz szeregowa Hitch Dreyse z tej samej jednostki. Rekruci ze 104. Korpusu Treningowego, zaraz po szkoleniu oddelegowani do Stohes. Widzę, że stary zwyczaj zlecania całej brudnej roboty świeżakom nadal ma się w Żandarmerii świetnie.

Przyjrzałam się chłopakowi, nie kryjąc uśmieszku. O ile dziewczyna, Hitch, była po prostu wystraszona, o tyle ten cały Marlo zachowywał się, jakby zobaczył idola. Czyżby tak wpłynęła na niego obecność kapitana?

- Dobra, no to tak - zaczął kapitan. - W Stohes najprawdopodobniej przebywa jeszcze Pierwsza Kompania. Spróbujemy pojmać kogoś od nich i zmusić do mówienia.

- Tak jest!- zawołali Zwiadowcy, a ja pokiwałam głową.

- Wkraczamy do akcji, gdy tylko Żandarmeria rozszerzy teren poszukiwań na całą okolicę. Przygotujcie konie, by w każdej chwili były gotowe do drogi. A co się tyczy was, Marlo i Hitch, no cóż, nie mamy wyboru...

Zmarszczyłam brwi, ale nic nie powiedziałam. Wstałam z ziemi, rozciągając się do dalszej drogi. I wtedy Hitch przemówiła.

- Wiecie, że przez was w Stohes zginęło ponad stu cywilów?

Zamarłam i spojrzałam na każdego po kolei. Oblizałam wargi w zamyśleniu. To musiało się zdarzyć, zanim się pojawiliśmy. Za czasów tego tytana kobiecego.

- Może i w swoim mniemaniu działaliście w obronie sprawiedliwości, ale prawda jest taka, że w jednej chwili doprowadziliście do śmierci wielu niewinnych ludzi, a życie ich rodzin zmieniliście w piekło! - krzyknęła dziewczyna, w nagłym przypływie odwagi.

- Wiem o tym - odpowiedział ponuro kapitan.

- Jesteście z południowego korpusu treningowego, prawda? Tak, jak Annie Leonhart... Byliście z nią blisko? - Zwiadowcy spojrzeli na nią zszokowani, a mi i Obdarzonym pozostało tylko obserwować przebieg rozmowy. - Niech zgadnę, pewnie nie miała przyjaciół, prawda? Nie należała do zbyt towarzyskich osób. Wyglądała na kogoś, kto zasadniczo boi się ludzi. Niemal w ogóle nie zdążyłam jej poznać. A wtedy, tamtego dnia, nagle zniknęła... Czy to dlatego... ŻE ZOSTAŁA ZMIAŻDŻONA PRZEZ TYTANA, A JEJ ZMASAKROWANYCH ZWŁOK NIE DAŁO SIĘ ZIDENTYFIKOWAĆ?! TAK BYŁO, PRAWDA?!

- Nie - mruknął spokojnie kapitan, podchodząc bliżej oburzonej Hitch. - To Annie Leonhart była tytanem, który ukrywał się w waszych szeregach. Została pojmana i wtrącona do więzienia, gdzie nadal przebywa. Nie jest to wiedza dostępna pierwszym lepszym szeregowym, ale cóż, skoro już poruszyliśmy ten temat...

Czarownica kontra Tytani || Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz