Obudził się...

391 18 0
                                    

-Prawie tak dobrze, jak brat z siostrą - dodała Melanie, a ja posłałam jej pytające spojrzenie. -Jesteśmy kuzynami, ostatni raz widzieliśmy się kilka lat temu...no ale tej głupkowatej twarzy nie mogłabym zapomnieć- zwróciła się do Paula, po czym popsuła mu trochę fryzurę.

-Wow to naprawdę świetnie, że po tylu latach mogliście się znowu zobaczyć- skomentowałam zajście, a oni przytaknęli głową.

Ta dwójka zaczęła prowadzić między sobą dialog, podczas gdy ja wykorzystałam to jako szansę na jeszcze jedne odwiedziny w sali mężczyzny. Oddaliłam się powoli z miejsca, w którym przed chwilą staliśmy i skierowałam się w stronę pomieszczenia.

Swoją drogą, trochę dziwnie się czułam podczas całej tej rozmowy. Oni tacy zadowoleni, roześmiani, jakby zapomnieli gdzie w ogóle przebywają. Tymczasem ja, między nimi, tłamiąca w sobie prawdziwe emocje...smutek, rozczarowanie.
Często mam tak, że wolę ukryć prawdziwe emocje niż pokazywać je przed innymi. Inni ludzie potrafią być naprawdę okrutni i wykorzystać nasze słabości w momencie, w którym najmniej się tego spodziewamy.

Otworzyłam cicho drzwi, które swoją drogą nieźle skrzypią. Rozejrzałam się wokół. Tak cicho, że słychać było bicie własnego serca, własny oddech.
Najważniejszym był ten, który spokojnie, nieustannie w tej samej pozycji, leżał na łóżku szpitalnym. Za każdym razem, kiedy na niego popatrzyłam, przypominał mi się jego obraz zaraz po wypadku. I ten bukiet. Bukiet czerwonych róż, który ciągle tkwił w jego dłoni...

Siedziałam już przy chłopaku przez bardzo długi czas, podczas gdy zdążyli go odwiedzić Melanie, Paul i mój brat, który teraz razem z nimi przebywali na korytarzu. Przez cały ten czas wpatrywałam się w niego, opowiadając mu nasze wspomnienia, co jakiś czas przecierając łzę, która wolno spływała po policzku.

W końcu wstałam i podeszłam do lustra, które wisiało na białej ścianie. Wyglądałam tragicznie. Moje oczy popuchnięte i czerwone, twarz blada jak nigdy, a usta spierzchnięte.
Gdybym była teraz umówiona na spotkanie z Max'em, pewnie od razu zaczęła bym doprowadzać się do normalności. Ale nie teraz. Teraz nie liczył się dla mnie mój wygląd...tylko on się liczył.

W pewnym momencie usłyszałam jak drzwi cicho się uchylają, a do pomieszczenia wchodzą rodzice Max'a. Byli załamani stanem syna. A przynajmniej matka, która wyglądała dużo gorzej ode mnie.
Napewno chcieliby cofnąć czas i znów móc zobaczyć, jak ich syn się uśmiecha. Niestety, nie wszystko jest takie łatwe, na jakie wygląda. 

Postanowiłam wyjść z pomieszczenia i zostawić ich samych wraz z synem, kiedy zatrzymała mnie mama Max'a. Popatrzyłam na nią pytająco, a ona tylko wyszeptała mi na ucho:

-Dziękuję...

Siedziałam na korytarzu i postanowiłam przejść się po kawę. Na dolnym piętrze znajdowała się szpitalna kawiarenka. Nie to, że nie sprzedawali tam herbat...ale one nie dodawały mi energii tak jak kawa, której (o matko) nienawidzę.
Sącząc napój, który wyjątkowo mi nie smakował, zaczęłam powoli wracać na miejsce. Zauważyłam, że przyjaciele są już zmęczeni, dlatego też odprawiłam ich do domu, na co zresztą przystali. Został tylko Lucas, który uparł się, że nie zostawi mnie samej.
Siedzieliśmy tak, aż do wieczora...

Przy wieczornej wizycie lekarz powiedział, że na dzień dzisiejszy stan chłopaka się nie zmienił. I to jutro dowiemy się, co dalej będzie się z nim dziać.

Lucas podprowadził mnie do samochodu i zabrał do domu. Po przyjeździe do domu wzięłam odświeżający prysznic, którego naprawdę potrzebowałam. Po zejściu na dół, zobaczyłam mojego brata w kuchni, który przygotowywał zapiekankę.
On uwielbia kombinować w kuchni...
W bardzo szybkim tempie zjedliśmy kolację, która swoją drogą okazała się być wyjątkowo apetyczna. Brat zaproponował mi wspólne obejrzenie filmu w salonie, ale przeprosiłam go i odmówiłam mu, tłumacząc, że jedyne czego teraz naprawdę potrzebuję, to zasnąć i obudzić się dopiero jutro...albo wcale.
____________________________________
Idę przez korytarz w szpitalu. Widzę przed sobą drzwi. Spojrzałam na numer. Chwila...zniknął. 

Powoli otwieram klamkę i wchodzę do pomieszczenia. Widzę białe, zaścielone łóżko. Ogarnia mnie panika. Nagle do sali wchodzi lekarz.

-Gdzie jest pacjent, który tutaj leżał?- pytam lekarza, nerwowo splatając swe dłonie. -Chodzi o Max'a South...

On tylko spojrzał na mnie, pokiwał głową i odrzekł:

-Bardzo mi przykro. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale nie starczyło czasu. Pan Max South nie żyje..

I znowu ciemność. Pustka.
Otchłań, w którą nagle zaczynam się zatracać.
____________________________________
-Max!-krzyknęłam głośno, budząc się gwałtownie z koszmaru. Mój oddech był bardzo przyspieszony, a na gdy przetarłam czoło, poczułam, jak bardzo moje czoło było mokre.

Nagle do mojego pokoju wszedł Lucas. Z jego miny można było wyczytać, że coś się dzieje. Rozmawiał z kimś przez telefon, na końcu dziękując za informacje. Kiedy się rozłączył, podszedł do mnie i przytulił, co trochę mnie zdezorientowało. Spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy i chwycił za rękę.

-Dzwonili ze szpitala...-natychmiast podniosłam się do pozycji siedzącej, a brat kontynuował. - Max właśnie się obudził, a jego stan uległ znacznej poprawie...- kiedy wypowiedział do mnie te słowa, odwzajemniłam uśmiech i zaczęłam płakać, ale tym razem były to już łzy szczęścia...

************************************
Hello! Tak jak mówiłam dodałam nowy rozdział. Zostawcie gwiazdkę i komentarz! Bye ;3

Zraniona [W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz