Chciałam ostrzec wszystkich ze słabą psychiką. Pisałam ten rozdział pod wpływem bardzo silnych, złych emocji.
Chwyciłam ostry koniec bransoletki. Przyglądałam mu się chwilę. Obracałam w palcach. Ważyłam ryzyko. Nie byłam w stanie wytrzymać tego bólu, on wręcz rozrywał mnie od środka. Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy. W końcu wybrałam. Muszę. Muszę przelać choć trochę, choć na chwilę ten psychiczny ból na fizyczny.
Przyłożyłam rzemyk do skóry. Przeszedł mnie dreszcz. Przytknęłam oczy i kilka małych kropli spłynęło ciurkiem po moim policzku. Było mi zimno. Czułam sie... martwa.
Przejechałam sobie ostrym kawałkiem po wewnętrznej stronie ręki. Strużka krwi spłynęła do łokcia i zaczęła skapywać na podłogę. Odchyliłam głowie do góry i przymknęłam oczy. Czy czułam ulgę? Przez chwilę. Krótką chwilę ale jednak. Raniłam się jeszcze kilka razy. W okół mnie była już kałuża krwi. Podciągnęłam nogi do reszty ciała. Zaczęłam cicho łkać.
Ja naprawdę nie chciałam aż tak źle. Ja naprawdę go kochałam... może jednak dalej kocham? Już sama gubię się w moich uczuciach. W tym wszystkim.
Pieprzony ból. Pieprzone życie.
Następne dni mijały podobnie. Nieprzespane noce i dnie. Nie jadłam i nie piłam. Na moim wychudzonym ciele mogłam policzyć żebra. Miałam podkrążone i czerwone od płaczu oczy. Rękę miałam całą w ranach i zaschniętej krwi. Czy ciełam się jeszcze po tym pierwszym razie? Tak. Kilka razy. Nie jestem nawet do końca pewna czy to mi pomagało. Napewno karałam tak samą siebie... Za to wszytko. Momentami czulam ulgę. Na chwilę za bardzo skupiałam się na tym bólu fizycznym i zapominałam. Na chwilę... Niestety... Po niedługim czasie to wszytko do mnie wracało. Uderzało we mnie z wielką siłą a ja znów zamieniłam się w małą skrzywdzoną dziewczynek która nie ma już prawie sił by żyć nie mówiąc o normalnym życiu.
Z każdego dnia na dzień coraz bardziej zamykałam się z tym wszystkim w sobie. Tęsknota za nim wyżerała mnie od środka. Moją psychikę. A zdrowie fizyczne niszczyłam sobie sama samookaleczaniem. Momentami miałam nadzieję. Może jednak wykrwawię się na śmierć? Może jednak nie obudzę się jutro?Może jednak ktoś wbiegnie tu i rzuci na mnie Avadę? Ile bym dała za choć małe Crucio...
Tak właśnie miłość wyniszcza człowieka. Krok po kroku. By bardzieje bolało. By cierpienie mogło sie zabawić. Wylać więcej łez. Więcej krwi. Więcej złych myśli i więcej bólu.
W mojej głowie wirowały miliony pytań. Jednym z nich było gdzie podział się Voldemort? Gdzie podziała się Pansy? Rodzice? Ja naprawdę nie oczekuję tak wiele. Wystarczy że przyjdą i powiedzą. Cokolwiek, byle bym czuła się dla kogoś ważna. Choć dla jednej osoby, kogokolwiek. Byle bym czuła się potrzebna. Byle bym wiedziała że jednak ktoś będzie za mną płakał. Że jednak dla kogoś mogę żyć. Choć dla jednej osoby trzymała bym się przy życiu.
Teraz? Leżę i płacze. Tone w łzach zmieszanych z krwią. Potem? Muszę wstać i udawać że jednak nie jest tak źle. Będę musiał otrzeć łzy i uśmiechać mimo że i tak będzie mnie rozwalało od środka. Mimo że i tak jedyne co będę chciała to zobaczyć własną krew. Paranoja.
W końcu przestałam płakać. Dlaczego? Nie miałam już czym? Ktoś mądry kiedy powiedział że płacze się tylko gdy ma się nadzieję, potem następuje już tylko przerażający spokój. Czy oznacza to że jednak miałam te nadzieję do momentu? Do tej jednej chwili gdy uświadomiłam sobie co tak naprawdę robię. Jak niszczę i okłamuje samą siebie. Musiałam znaleźć siłę. Ja musiałam znaleźć cel w życiu. Cokolwiek lub kogokolwiek dla kogo jedynka mogłabym żyć. Codziennie rano wstawać. Uśmiechać się, jeść, pić. Ale co jeżeli już poznałam tę osobę? Wybranka mojego czarnego i kruchego jak węgiel serca. Moje serce już bez wątpienia ból przeżarła na wylot. To jak przygwoździć kogoś nogi do ziemi i kazać iść. Niewykonalne prawda? Mojego serca zapewne też już się nie da uratować. Mimo tej lichej nadziei tlącej się w nim jeszcze. Bez ciemności i nie było by światłości. Jednak powinny być one zrównoważone bo inaczej wszytko się wali niczym domek z kart tknięty lekkim wiaterkiem. Właśnie taka jest wytrzymałość mojego serca... Psychiki?
CZYTASZ
Tyle Razy Zraniona.. || Draco Malfoy || W trakcie korekty
RomanceCzego tak naprawdę się boję? Boję się, że ktoś odkryje we mnie coś czego sama nie znałam. Boję się, że kiedyś się zawaham i stracę to wszystko co mam. Boję się, że osoba której ufam mnie zrani, a ja nie będę umiała się pozbierać. A najbardziej boję...