Rozdział 26

207 24 10
                                    


                                                             Ponad pół roku później.


Alex


Pogoda dzisiejszego poranka, wcale nie rozpieszcza. Typowo angielska, deszczowa zima odeszła w zapomnienie i całe miasto pogrążyło się w białym puchu. Podczas jazdy autem, widzę całą masę dzieciaków, rzucających się śnieżkami lub lepiących bałwany razem z rodzicami. Choć wygląda to, co najmniej uroczo, to nienawidzę zimna i tego, co czeka mnie po wyjściu z rozgrzanego samochodu. A czeka mnie to już całkiem niedługo.

Parkuję ostrożnie w miejscu, gdzie powinien znajdować się chodnik, ale przez tę kupę śniegu nic nie widać, a pług przejeżdżający tędy niedawno, tylko pogorszył sprawę. Wychodzę z auta i klnę pod nosem, na atakujące mnie natychmiast mroźne powietrze. Otwieram bagażnik i wyciągam z niego ogromne pudło, które ledwo udało mi się tam upchać. Zastanawiam się, czy papier prezentowy w tęczowe jednorożce, którym jest pokryty, wytrzyma opad śniegu, nim dojdę do drzwi. Cieszę się, że udało mi się zaparkować niemal pod samym domem.

– Cześć Jacob – witam się z sąsiadem Alice, który chyba jako jedyny poświęca sobotni ranek na odśnieżanie podjazdu. – Syzyfowa praca, co?

–Siema krawaciarzu – przerywa na chwilę, by podać mi rękę. – No niestety. Widzę, że ty masz o wiele przyjemniejsze plany – mówi, wskazując na prezent.

– Taak, dziecięce bale to moja specjalność. A ty, zaglądniesz dzisiaj na imprezkę?

Facet wzdycha i wzrusza ramionami.

– Na pewno przyprowadzimy dziewczynki. Sam nie wiem, może zostaniemy na chwilę – odpiera.

– Jako sąsiad masz honorowe miejsce przy stole – mówię i klepie go w ramię. – Wiesz, że jeżeli nie zostaniecie na torcie razem z Martą, one wam tego nie wybaczą. Widzimy się o szesnastej, nie chcę słyszeć odmowy.

– Ok, niech ci będzie prawiczyno – drwi ze mnie jak zawsze i żegna skinieniem głowy.

Stoję pod drzwiami i wciskam przycisk dzwonka. Znajomy sygnał rozlega się wewnątrz domu, a ja czuję się dziwnie zestresowany faktem, że będę pierwszy raz uczestniczył w urodzinach mojej córki.

W ciągu ostatnich miesięcy mój kontakt z nią uległ diametralnej zmianie. Rose nadal jest nieświadoma faktu, że jestem jej ojcem. Ale wie, że ja i Alice przyjaźniliśmy się dawno temu i chyba tym tłumaczy sobie to, jak często ich odwiedzam poza pracą. Choć od czasu, gdy przeprowadziły się do fagasa Alice, spotykamy się tylko w tym domu i to najczęściej bez samej rudej. Rose bardzo często spędza soboty u babci, bez swojej mamy.

– Witaj Alex. – Drzwi otwiera mi, pani domu we własnej osobie. – Miło cię znowu widzieć.

– Panią również. Wygląda pani zdecydowanie młodziej niż ostatnio. – Uśmiecham się szeroko.

– No już mi się nie podlizuj, nakarmię cię tak czy inaczej. Wchodź do środka, bo zamarzniesz – odpiera i odsuwa się, aby mnie wpuścić, po czym znacznie ciszej dodaje. – Pewna młoda dama, nie mogła się już ciebie doczekać.

Ledwo skończyła wypowiadać te słowa, a z kuchni wyskoczyła Rose.

– Alex, nareszcie jesteś! – krzyczy i podbiegła do mnie, a ja odstawiam pudło, by chwycić ją w ramiona. Natychmiast ściska mnie na powitane i zaczyna trajkotać:

Sekrety AliceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz