Chapter six

699 52 6
                                    

Soundtrack -Lana Del Ray- Put me in a move

21:34
Światła lamp ulicznych rozmazywały się w moich zaszklonych oczach, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku ostatni raz patrząc na tablice informacyjną:
„Welcome to long island city"

Znowu tu jestem chociaż tak bardzo nie chce.

Pomimo upływu czasu za dużo się tutaj nie zmieniło,
do obrzydzenia typowo nowo yorskich wieżowców,
pięcio-gwiazdkowych hoteli,
Egzotycznych restauracji
i mnustwa ciemnych uliczek na których uczyłam się dealować tym syfem.

Nie mogło zabraknąć również najważniejszego czynnika tworzącego wielkomiejski klimat,
Tak chodzi mi o korki.

Przysięgam ze jeśli do 22 się nie ruszy to wysiądę z tego samochodu i na przedmieścia dostanę się na piechotę.

Wyciągając się w stronę siedzenia pasażera otworzyłam schowek i wyjęłam z niego paczkę papierosów ,
„Lucky strike blueberry" Awięc będę zwiększać ryzyko raka swoich płuc niczym prawdziwa dama.

22:04
Dookoła tak samo nudne i jednakowe ceglane kamienice, które z wszech obecną wodą tworzyły scenerie jak z jakiegoś norweskiego kryminału z motywem gwałtu i w ostateczności znalezienia zmasakrowanych zwłok w pobliskim kanale.

Samochód zaparkowałam obok granatowej nubiry mojej matki,
Zawsze miałam tendencje do szybszego przywiązywania się do rzeczy niż do ludzi, może to dlatego ze bałam się ich straty w końcu kurtka twojego najlepszego przyjaciela nie stwierdzi nagle ze nic dla niej nie znaczysz i po prostu odejdzie.

Podobnie tyło z tym samochodem tylko w kompletnie innych relacjach,
Kojarzył mi się z z najgorszym okresem w moim życiu i budził raczej negatywne emocje.

Nadal pamiętam jak któregoś październikowego wieczoru wracałam wcześniej z klasowej wycieczki integracyjnej.

Dlaczego?

Jakiś chłopak którego imienia nie pamietam i szczerze mówiąc nie chce pamiętać, złamał troyowi rękę w nadgarstku podczas gry w koszykówkę , a ja w odwiecie rozbiłam mu nos o ścianę.

Niestety różnica pomiędzy tymi dwoma rzeczami była taka że złamana ręka mojego przyjaciela była wynikiem przypadku, a ja zrobiłam to z premedytacją.

No cóż następnym razem będzie bardziej uważał.

Ale wracając do sedna sprawy,
Jechałam przez dwie godziny w kompletnej ciszy z obojgiem swoich rodziców którzy zostali wezwani żeby odebrać mnie z campusu.
Ta właśnie głucha cisza wyżerała mnie od środka razem z myślami o tym co zrobią mi rodzice.

W takich monetach błagałam los o to żeby ta jebana nubira sprzeciwiała się zamiarom kierowcy i zamiast w stronę naszej obskurnej kamienicy wjechała w prost do pobliskiego kanału.

22:11
-otwarte!- wrzasną wyraźnie zmęczony i zdesperowany głos który po jego lekkiej chrypie i braku wyrazu można było stwierdzić ze nie pozbierał się jeszcze po porannym kacu.

Mamo widzę ze nic się nie zmieniło.

Od razu na wejściu uderzył we mnie bardzo dobrze znany mi zapach,
Szlugi, alkohol, kórz i stęchlizna.

Cała Jade

Ruszyłam ciemnym korytarzem w stronę pomieszczenia z którego wcześniej usłyszałam głos swojej matki.

Zatrzymałam się na chwile obok starej komody z czasów zapewne jeszcze z przed wojny secesyjnej, żeby odłożyć swoje bagaże.

Przekraczając próg kuchni zobaczyłam swoją matkę układającą talerze na granatowym obrusie.

Miała na sobie gróby szary sweter z plamą po kawie na lewym rękawie i za duże przetarte jeansy, chyba znowu wyłączyli jej ogrzewanie.
Znacznie schudła i na jej głowie i pojawiło się mnustwo nowych siwych włosów.

-hej- rzuciłam niepewnym głosem

-siadaj- odpowiedziała odwracając się w moją stronę, mimo to unikając kontaktu wzrokowego

Zajmując miejsce na wysokim mahoniowym krześle, głośno westchnęłam co zwróciło uwagę mojej rodzicielki.

-aż tak zmęczyła cie ta podróż?-zapytała wymuszając śmiech na końcu swojej wypowiedzi

-nie było wcale tak źle, mieliśmy tylko małe opóźnienie - dodałam przeczesując pałacami włosy

-No właśnie, co słychać w los Angels- kontynuowała ciąg swoich pytań nakładając steka na mój talerz.

-um- próbowałam ubrać swoje myśli w słowa drapiąc się po karku.
-u babci Lilith wykryto stwardnienie rozsiany, Carmen jest w ciąży uśmiechnęłam się blado

-Carmen...-matce mina momentalnie zrzedła a ja zaczynałam żałować tego co powiedzałam.
-jak można być takim bez serca...-wyszeptała bardziej do siebie niż do mnie.
-Napijesz się czegoś?-dodała zanim zdążyłam otworzyć usta.

-mamo?- wyszeptałam zaniepokojona.

-Ty i tak nic nie rozumiesz-wycedziła nie przerywając przygotowywać kawę o którą jej nawet nie prosiłam.

-przestań traktować mnie jakbym nie widzała co się dzieje- prawie krzyknęłam w jej stronę kiedy ta zdawała się mnie ignorować.

Nic nie mówiąc postawiła przede mną kubek z kawą która przypominała bardziej lurę.

-on już dawno zaczął nowy rozdział a ty nie możesz zamknąć starego- mówiłam i czułam jak powoli łamie mi się głos

Stała twarzą do okna rękawem wycierając łzy z policzków.

-mamo tego już nie zmienisz wszystko się już stało-wykrzyczałam dając łzom spokojnie spływać po moich policzkach.

Alive Commodity | lil peepOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz