Arbitralne wnioski prowadzą do krzywdy

1K 124 89
                                    

"To jest nieodpowiednie miejsce 

aby Cię oszukiwać,

to jest nieodpowiedni czas. 

Ona wyciąga mnie z kłopotów, 

to jest drobne przestępstwo, 

a ja nie mam żadnego usprawiedliwienia"

~ Damien Rice "9 Crimes" 

Zarzuty Billy'ego z początku nawet nie docierały do Ani. To wszystko było dla niej zbyt niedorzeczne. Gilbert Blythe winny czynienia zła? Równo dobrze mógł oskarżyć jakieś leśne zwierzątko o podpalenie szkoły, co byłoby nawet mniej nielogiczne, niż pomysł, że mógłby to zrobić Gilbert. Bo w końcu on sam wspiął się na dach, narażając swoje życie najbardziej ze wszystkich. Mógł nawet udusić się dymem, który, jak wiadomo, ucieka w niebo, przez co w czasie pożarów trzeba się chować jak najniżej. Ten chłopak w ogóle się nie chował, więc skąd całe te podejrzenia? A jednak coś w mieszkańcach Avonlea pozwalało im myśleć, że ułamek prawdy może kryć się w słowach Andrewsa. Wszyscy bali się zmian, jakie przywiózł ze sobą wraz z Sebastianem, więc kto wie, może podpalając szkołę, miał zamiar coś im pokazać? Nie wiedzieli co. To nie było istotne. Najważniejsze, żeby znaleźć winnego.

Shirley-Cuthbert w razie potrzeby była gotowa osłonić go własnym ciałem, nie przejmując się tym, że była tylko chudą i drobną dziewczynką, którą sam osłaniany mógłby bez problemu podnieść i przestawić, a następnie ruszyć w wir walki. Dziewczynka cała się spięła i stworzyła tarczę ze swoich rąk, przez którą nie chciała przepuścić chłopca, by ten podszedł do rzucającego mu wyzwanie Andrewsa. Gilbert docenił ten gest, jakąś jego ukryta cząstka cieszyła się z tego, że Ania się o niego martwi, ale to była sprawa, którą musiał załatwić sam. Ominął ją, głaszcząc po rudych włosach w porannym nieładzie i zapewniając, że zaraz to wszystko wyjaśni. Powiedział jeszcze jedną, znacznie gorszą rzecz, a dokładnie "wszystko będzie dobrze", co niechybnie wiązało się z tragedią. Gdyby wszystko miało być dobrze, to czy w ogóle trzebaby o tym zapewniać?

— Wszyscy wiemy, że po ognisku nie poszedłeś grzecznie do domu, może pochwalisz się, co robiłeś potem? — mówił do Gilberta Billy z wyzwaniem w spojrzeniu.

— Bez problemu — odpowiedział Gilbert, spokojnie stawiając krok za krokiem w stronę Andrewsa — Odprowadziłem Anię do domu, tak, jak obiecałem to państwu Cuthbert.

— A potem?

— A potem wróciłem do domu.

— To dziwne, bo widziałem cię przez okno, jak biegniesz w stronę szkoły — skłamał, ostatecznie przeciągając na swoją stronę słabe umysły mieszkańców.

Te silne wciąż nie chciały wierzyć w winę Gilberta. Sweter jego ojca wciąż pozostawał zaciśnięty w pięści pastora, który nie wiedział, co ma zrobić z trzymanym dowodem. Znał Blythe'ów i nigdy przez myśl mu nie przeszło, by ci dobrzy i bogobojni ludzie byliby zdolni do tak złowieszczych czynów i zniszczyli nieswoją własność. Johna znał świetnie, a Gilbert był jego idealnym odzwierciedleniem. Odziedziczył po nim każdą najlepszą cechę, więc nie było możliwości, by to on podpalił szkołę. Kilka osób również o tym pamiętało i nie dało się zwieść pełnym jadu i kłamstw słowom Billy'ego, ale jego zwyczajowa charyzma i poważanie względem całej rodziny pozwalało pozostałym wierzyć, że to, co mówił, było prawdą. Gilbert był szczery, nawet w swoich uczuciach, dlatego nie umiał powstrzymać się przed zaciskaniem pięści, ale Billy utrzymywał stoicki spokój, choć równie mocno szalał w środku ze strachu o to, że prawda mogłaby wyjść na jaw.

ImaginacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz