Kasztanowego konia rozmazane grzywy

1.3K 189 70
                                    

"Czasami, ratując kogoś innego, ratujesz też trochę samego siebie. Kochając kogoś innego i nie oczekując niczego w zamian, uczymy się kochać siebie. Może to ten zwykły akt działania na innych sprawia, że czujemy się lepiej we własnej skórze."

~ Tarryn Fisher "Margo"

Gilbert nie mógł powstrzymać nóg, by przestały biec, żeby chłopak mógł nabrać powietrza. Nie biegł bardzo długo, bo może od piętnastu minut, gdy bezustannym sprintem pokonywał kolejne metry. Charlie był niedaleko swojego domu, gdzie właśnie się zakradał i nieszczęśliwie natknął się na Gilberta. Gdyby nie noc, na twarzach obu można by dojrzeć szkarłatny odcień, u obu z winy napływającej krwi, ale z dwóch powodów. Jeden z nich biegł zbyt długo, drugiemu twarz zarumieniła od wstydu, przez czyn, którego się dopuścił. Gilbert, jak światło księżyca przebijające się tej nocy między drzewami, przeniknął przez myśli Charliego, od razu domyślając się jego winy. Sloane wiedział, co stało się z Anią, był winny, choć mogło jeszcze nie być za późno, by odwrócić całą tragedię.

Chłopcy stali tam, niczym wilk i sarna, łowca i ofiara, wyczekując, który zrobi pierwszy ruch. Charlie wreszcie nie wytrzymał i ruszył biegiem, a za nim Gilbert, rozgrzany od ciągłego ruchu, więc co to była dla niego za różnica, by pokonać jeszcze kilka metrów? Charlie nie miał najmniejszych szans, by uciec, wyglądał całkowicie nieporadnie w porównaniu do Blythe'a, który złapał go w ciągu kilku sekund. Razem runęli na ziemię, bo Gilbert za mocno zerwał się z miejsca i gdy już doszło do zderzenia, upadł, przewracając przy tym ściganego. Wstał szybko, ślizgając nogami po ziemi, trzymając chłopaka jedną ręką, by ten mu się nie wywinął. Złapał go za kołnierz, unosząc lekko, Teraz Charlie już nie miał jak uciec.

— Nic nie zrobiłem! — krzyknął Sloane, przypominając sobie, że nikt nie wiedział o ich planie, poza wtajemniczoną trójką. — Po co w ogóle mnie gonisz, Blythe? — zapytał, odbierając taktykę niewiniątka.

— Żartujesz sobie? Nie mam czasu, lepiej mów gdzie ona jest i co jej zrobiłeś! — krzycząc, potrząsał kolegą z klasy.

— Nie mam pojęcia, o kim mówisz. — Charlie nie odpuszczał.

Wtedy Gilbert nie wytrzymał, rzucił chłopakiem tak, że ten uderzył w drzewo, tracąc dech w piersi. Wtedy Gilbert znowu go podniósł, oparł o dąb i celował dłonią w jego twarz, ale nie umiał się zmusić, by ruszyć ręką, więc stał z zaciśniętą pięścią, gotową do ruchu w każdej chwili. Charlie bał się, zamknął oczy i odwrócił głowę, kuląc się w sobie. Drapał paznokciami drzewo, którego kora wbijała mu się w plecy, okropnie je raniąc, ale nie zwracał na to uwagi. Jak mógł, skoro głowę miał zajętą szykowaniem się na cios, który nie nadchodził? Dobre serce Gilberta nie pozwalało mu skrzywdzić innych, nawet wtedy, gdy tak bardzo pragnął zdobyć informacje, których potwór przed nim nie chciał mu zdradzić. Poluźnił uścisk, nie wypuszczając przy tym chłopaka, ale opuścił dłoń, trzymanie jej w powietrzu nie miało sensu, nawet gdy gniew nie chciał go opuścić.

— Dlaczego jej to robisz, co? — zapytał Gilbert, pozwalając, by emocje wyszły mu przez łzy, nie przez pięści.

— Nic nie zrob... — zaczął Charlie, ale Blythe nie miał zamiaru wysłuchiwać jego kłamstw.

— Jak w ogóle mogłeś twierdzić, że ją kochasz? Kłamałeś, a ona miała rację, odrzucając twoje zaręczyny. Nie zasłużyłeś na nią — mówił, a jego oczy powoli zachodziły czerwienią od piekących łez.

— A niby na kogo zasłużyła? Na ciebie? — zapytał Charlie z wyrzutem, uważając, że całe to wydarzenie dzieje się właśnie przez zazdrość Gilberta. Przez to, że Ania go nie wybrała, przez to, że wolała być z Charliem. Nie spodziewał się odpowiedzi, którą otrzymał.

ImaginacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz