"Koniec i bomba, kto czytał ten trąba"
~ Witold Gombrowicz "Ferdydurke"
— Gilbercie Blythe, och lepiej, żebyś nie przyznawał się, jeżeli nie miałeś zamiaru na mnie poczekać, bo inaczej może się to dla ciebie źle, bardzo źle skończyć! — krzyknęła za nim Ania, podkreślając swoje słowa trzaśnięciem drzwi, gdy wybiegła za chłopakiem z domu.
Blythe zatrzymał się. Tak długo udało mu się nie zmienić zdania, że żaden argument dziewczynki nic nie da. Poczekał, aż go dogoniła i ruszył dalej. Musiał stawić się na miejscu walki z Billy'm, no przecież robiło to dla Ani! W najmniejszym stopniu nie zależało mu na tym, by się bić. Nie lubił tego uczucia, całej tej złości, która zbiera się na chwilę przed uderzeniem i tej okropniej przyjemności, która pokazuje się, gdy złość już mija, wyładowana na cudzej twarzy, brzuchu, rękach, nogach. Wszędzie tam, gdzie uderzy, zaślepiony szałem. Żeby się bić, trzeba być silnym i ślepym, a Billy niestety, przewyższał go w obu tych warunkach. Jeszcze kilka lat temu, Blythe nie miałby wątpliwości, że wygra. Miał to szczęście urosnąć szybciej, nabrać siły dzięki pracy, której jego ojciec nie mógł wykonywać, podczas gdy Billy siedział sobie w domu, dokuczając siostrom. Teraz Gilbert już nie był taki pewny, czy wciąż jest silniejszy.
— Dlaczego chłopcom przyszło do głowy, że dziewczyny potrzebują ich siły? — zapytała Ania. — W ogóle by mi to nie przeszkadzało, gdybym to ja była silniejsza od ciebie. Czemu to rycerz zawsze musi bronić księżniczkę, skoro ona świetnie mogłaby poradzić sobie sama? Rozumiesz? Słuchaj mnie! Nie chcę, żebyś się o mnie bił, bo sama sobie poradzę — stwierdziła ostatecznie.
— Nie chodzi o to, że nie wierzę, że sama nie dasz rady... Mam dość ich — Gilbert powiedział zmęczony, nawet nie biorąc pod uwagę tego, że Shirley może go nie zrozumieć. Bo skąd miałaby wiedzieć, że za każdym razem, gdy tylko jakiś chłopak na nią spojrzy, w jego serce wbija się kolejna cieniutka igiełka?
Deszcz zaczął padać, a mimo tego ta dwójka wciąż parła do przodu, jakby nie zauważali kropelek, choć Gilbert z każdą chwilą musiał mówić głośniej, do dudniąca ulewa zaczynała zagłuszać jego słowa. Dzień był okropny, ale i okropna była sytuacja, w jakiej się znaleźli. Ani to byli źli na siebie, ani to zagrożeni, w sumie wszystko było dobrze, a i tak było źle. Teraz już nawet pogoda dobijała się do nich ze swoim zdaniem. Z każdą kroplą deszcz stawał się cięższy, oddzielając od siebie parę tarczą wody, więc Ania, choć była wściekłą na Gilberta, musiała z czasem się do niego przybliżać, aż w końcu szli ramię w ramię. Na jego ostatnie słowa, chmura jakby się zerwała tuż nad ich głowami, wylewając na nich deszcz, jak wiadrem i to bez ostrzeżenia. Nie był to jednak temat, o którym chcieli mówić, były ważniejsze sprawy, nawet jeżeli drzewa uginały się tuż przed ich oczami.
— Ich? — krzyknęła Ania, starając się przebić głosem przez nagły mocniejszy deszcz.
— Wiem, że Jerry i Cole, to twoi przyjaciele, ale czasami... czasami, gdy z tobą rozmawiają, gdy ich przytulasz, śmiejesz się z waszych wspólnych żartów, których nie rozumiem. Ja po prostu... Jestem zazdrosny, okej? — przyznał się, również krzycząc i bezsilnie zarzucając dłońmi. — I nie mogę nic poradzić na to, że chyba już zawsze będę o ciebie zazdrosny.
Shirley nie rozumiała nic z tego, co mówił. Jak w ogóle mogło mu przyjść do głowy, by być zazdrosnym o Jerry'ego lub Cole'a? Oni byli jej przyjaciółmi i żadne nie chciało nic więcej. Cole wolał chłopców i wielką ulgą byłoby móc to powiedzieć Gilbertowi, ale wiedziała, że nie może, to było niebezpieczne, więc chłopak mógł się trochę martwić, bo Ania miała z Mackenziem równie bliskie kontakty co z Dianą, ale Jerry? Chyba każdy zdążył zauważyć, że to już praktycznie jej brat. Gdyby nie miał rodziny, państwo Cuthbert bez zastanowienia polecieliby po papiery adopcyjne. Czemu tylko Gilbert tego nie widział. Nie ufał jej? Przecież nigdy, nigdy by go nie zdradziła i nigdy go nie zostawi. Chciała go o to zapytać, ale nawet nie potrafiła zdobyć się, by pytać o taką głupotę. Wiedziała, że Gilbert jej ufa, udowodnił to nieraz. Ostatnim razem minionej nocy, niemalże włamując się z nią do domów obcych ludzi. Mimo wszystko on dalej pozostawał zazdrosny.
CZYTASZ
Imaginacja
Fiksi PenggemarJak zapanować nad wyobraźnią, która po protu wylewa się w momentach, gdy powinna być stłumiona i siedzieć cichutko w kącie umysłu nie zakłócając dziewczynce dnia? Nie da się, nie można, to niewykonalne i niemożliwe, choć tak wielu ludzi marzy o tym...