Głaz sprawiedliwości przygniata siłą prawdy

1.5K 193 54
                                    

"Kiedy wszystko wokół nas się zmienia, dowiadujemy się, jacy naprawdę jesteśmy. To bardzo ważna i cenna wiedza. Poznajemy nasze prawdziwe pragnienia. W odmętach chaosu odkrywamy prawdę"

~ Megan Hart "Trzy oblicza pożądania"

Przyszedł czas ustalenia kary, a wraz z tym, koniec udawania nieistnienia sytuacji, w którą Billy Andrews, Josie Pye i Charlie Sloane się wpakowali. Przez cały czas trwania rozprawy panowało milczenie, niezmącone językami mieszkańców, usprawiedliwieniami ze strony dzieci lub ich opiekunów, czy wykłócaniem się rodziców ofiary, chcących zemsty za okropne potraktowanie ich przybranej córki. Choć był kwiecień, w środku sali wydawał się panować srogi styczeń, gdy świat umierał na te jedną kwartę, a cisza władała na pustkowiu śniegu. Nie było śladu po śnieżnym chłodzie, zima już dawno zniknęła, a mimo to, świat wciąż stał zamrożony na sali rozpraw, gdy tylko pojedyncze głosy odbijały się od ścian, wykładając monologi, zarzuty i usprawiedliwienia. Tylko jaki mógł być argument broniący tego, do czego się trio się dopuściło? Charlie prawdziwie żałował, Josie przynajmniej udawała skruchę, ogarnięta strachem, ale Billy stał dumnie, wypinając klatę i gryząc się w język, nim zacznie wyrzucać słowa z jadem, tłumacząc, dlaczego ta ruda sierota powinna opuścić Avonlea.

Nie powiedział tego, przynajmniej w taki sposób ratując skórę, chociaż odrobnę i wytrzymał ze zdenerwowaniem do zapadnięcia wyroku. Za wszystkie uszczerbki na zdrowiu, za cały strach jej rodziców i akcję ratunkową, na którą zdecydowali się mieszkańcy, ta trójka dzieciaków, ich rodziny, rodzice, muszą zapłacić w dolarach lub złocie. Cuthbertom nie zależało na pieniądzach, chcieli jedynie sprawiedliwości, której doczekali się wraz z zapadnięciem wyroku. Dzieciaki były winne i ich rodzie z pewnością nie odpuszczą, dopóki młodzi nie zwrócą im całej sumy. Sala szybko pustoszała, pozbywają się gapiów i ciekawskich plotkarek, pozostawiając w środku jedynie zamieszanych w sprawę.

Charlie czuł się okropnie i kolejny raz przepraszał Anię za to, co chcieli jej zrobić. Tak i teraz podszedł do niej, wciąż żałując i przepraszając, by wręczyć jej oficjalny list z przeprosinami. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że w jej wykonaniu wszystko musi być podniosłe, więc i tak miał zamiar się zachować, dorośle, z ogromną dozą powagi. Na niego Ania nie mogła się dłużej gniewać, choć wcale nie zdawała się zła, jakby cała sytuacja została jedynie dopisana do historii jej życia, ginąc wśród licznych rozdziałów. Jej głowa wypełniona była smutkiem i pełna złych wspomnień, jedno więcej nie robiło jej już wielkiej różnicy, szczególnie gdy miała wokół siebie osoby, które pomogą jej w każdej sytuacji. Szczęście radosnych chwil uderzało ją ze zdwojoną mocą, atakując słabe, nic niewarte, smutne wspomnienia, dlatego wciąż mogła się uśmiechać, z myślami pełnymi ran i blizn. Wiedziała, że gdyby Charlie się nie odezwał, wtedy przy Gilbercie, mogłoby jej teraz tu nie być. Już wtedy odkupił swoje winy. Dla jej złotego serca to było wystarczające.

Josie Pye, popchnięta przez matkę, ruszyła w stronę dziewczynki. Nim się do niej zbliżyła, jeszcze zarzuciła włosami, dumnie wypięła klatę i pewnym siebie krokiem podeszła do Ani, nie zdradzając żadnych uczuć, które kłębiły się gdzieś w jej głowie. Przeprosiła pannę Shirley, choć nikt nie umiał powiedzieć, czy jej słowa były szczere, czy nie, za to niezwykle neutralne, czym mogłyby się wpasować do każdej sytuacji i każdej osoby, jakby Josie musiała przepraszać wszystkich na swojej drodze i miała już monolog w zasięgu ręki. Ania znała jedną złotą zasadę, mówiącą, że naprawdę skrzywdzić człowieka mogą tylko ci, którzy są najbliżsi jego serca. Kim była dla niej Josie Pye? Absolutnie nikim, więc żadnej przyjemności nie byłoby w odrzuceniu przeprosin, tak samo, jak nie ma jej w akceptacji, która przynajmniej przyniesie względny spokój.

ImaginacjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz