XV. Prawdziwe imię

784 103 136
                                    

     Z niedzieli zrobił, się poniedziałek. Przyszedł niechciany jak miał to zwyczaju od ponad dziesięciu szkolnych lat Sherlocka.

Uczniowie prześcigali się w opowieściach o minionym weekendzie. Jednak na biol-chemie u Pana Gatissa to John Watson skupił na sobie uwagę wszystkich zebranych. Każdy chciał go zapytać gdzie rozciął sobie głowę.

Gdy po opowiedzeniu jak zaatakował go chiński sztukmistrz walki dodał, że to Sherlock zszył mu łuk brwiowy nicią dentystyczną w łazience, zrobił się taki szum, że ledwo można było usłyszeć nauczyciela prowadzącego lekcję.

– Słyszę głosy – oznajmił Gatiss – czy powinienem iść do lekarza?

Mimo tej uwagi pomiędzy uczniami wciąż przelewały się informacje. Doszło do tego stopnia, że niektórzy mówili nawet o ściąganiu rzekomego płatnego zabójcy i latających w powietrzu samochodach.

– Słyszałem jak ktoś powiedział "Watson wtedy oberwał" czy mogę się dowiedzieć co to oznacza? John, może ty mi wytłumaczysz?

John odsunął się od ławki i powoli wstał gdy cała klasa zwróciła na niego wzrok.

– To o to się rozchodzi? – zapytał profesor mówiąc najwyraźniej o rozciętym łuku brwiowym – Jak to się stało?

Blondyn spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię. Gdy już miał coś wydukać, Sherlock także wstał z krzesła i posłał mu krótki uśmiech, a potem nonszelancko skrzyżował ramiona.

– To moja wina, bardzo przepraszamy panie profesorze. Myślę, że klasa już będzie cicho.

Mark Gatiss udobruchany przeprosinami skinął żeby usiedli i wrócił do prowadzenia lekcji.

– Dzisiaj omówimy ponownie koniugacje pantofelka. – Po klasie przetoczyło się głośne westchnięcie niezadowolenia – Chce ktoś nam przypomnieć jak to przebiega?

***

Londyńska biblioteka jako jedna z najstarszych i największych w Europie szczyciła się ogromną sławą. I to właśnie tutaj Holmes postanowił wybrać się razem z Johnem aby przećwiczyć scenkę na zajęcia. Co prawda mogli to zrobić u któregoś z nich, ale u Watsona mama odsypiała nockę, a Sherlock miał dość swojego rodzeństwa.

– Kiedy mieszkałem w Londynie jeszcze przed przeprowadzką, często tutaj przychodziłem – westchnął John gdy wchodzili po schodach na piętro do starszej części budynku.

– Serio? Dziwne, że nigdy cię nie spotkałem. To była moja piaskownica. Razem z Vi... – nagle urwał zdanie w pół słowa – nieważne. Poprostu naprawdę często tutaj bywałem. Niektóre panie pamiętają bardzo dobrze jak w wieku ośmiu lat wypożyczyłem książkę o różnych sposobach na morderstwo. Potem nieźle mnie pilnowały żebym nie zapuszczał się w te "działy dla dojrzałych czytelników" – wyznał – skończyłem więc czytając opowieści o piratach.

Watson parsknął śmiechem. Sherlock wydawał się coraz bardziej złożony, coraz bardziej ludzki, coraz bardziej zabawny i coraz bardziej bystry. Nie żałował, że pierwszego dnia usiadł obok niego. Jak bardzo nudne musiałoby być jego życie towarzyskie, gdyby nie ten, pakujący się w tarapaty mądrala? Mijał dopiero tydzień odkąd na siebie wpadli, a on już mógł bez przeszkód stwierdzić, że są zgranym duetem.

– To co za scenkę odegramy Szekspirze? – zapytał blondyn opierając się o jeden z regałów.

– William Szekspir... William to moje imię – powiedział nagle po czym odchrząknął – znaczy się... no wiesz...

– Nie nazywasz się Sherlock?!

Brunet uciszył go agresywnym "ciiii" kładąc wymownie palec wskazujący na ustach.

SZTUKA //teenlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz