Rozdział I

41 2 0
                                    

Minęły 3 lata odkąd widziałam
go po raz ostatni. Jak dotąd to właśnie on wywołał największe zamieszanie w moim życiu. Mimo wszytko sądzę, że po części o nim zapomniałam. Niedawno zaczęłam pracę jako terapeutka, psycholog śledczy. Właściwie, to lubię tą pracę jednak nie miałam jeszcze okazji się wykazać.
W końcu, pewnego dnia, kiedy siedziałam w domu i w najlepsze oglądałam telewizję zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam a moim oczom ukazał się listonosz. Był poddenerwowany, w ręce trzymał kopertę. Chwilę stał osłupiały, przyglądał mi się. Wkrótce jednak wybełkotał cicho:
,,To z więzienia, nie wiem...kogo pani
zabiła i chyba wiedzieć nie chcę."
Uśmiechnęłam się i wyrwałam mu kopertę z rąk. Zatrząsnęłam drzwi nogą i podekscytowana rozerwałam papier. Szybko przeczytałam treść.
,,No nareszcie" powiedziałam sama do siebie i bez wahania pojechałam na wskazany adres.

Dojechałam na miejsce. Dwóch wartowników otworzyło potężną bramę.
Na plac weszłam z obstawą trzech mundurowych. Każdy z nich miał w ręce po kałachu. Z ciekawości zagadałam:
-Nie za ostry sprzęt, jak na ludzi?
Usłyszałam zupełnie bezuczuciową odpowiedź:
-Wybaczy pani ale z takimi trzeba krótko,
bez pierdolenia.
-Rozumiem - odparłam i rozejrzałam się.
Wbrew pozorom więzienie tętni życiem, jeśli miałoby się je porównać do placów zabaw w dzisiejszych czasach. Każdy ma tu jakieś zajęcie. To niesamowite jak wiele osób się tu znajduje.

Zostałam wprowadzona do dużej, jasnej sali z bardzo wysokim sufitem. W każdym z okien widniały kraty. Na podłodze były białe kafle, naprzeciwko drzwi znajdował się długi, wąski korytarz a na końcu duże, brązowe drzwi. Nagle zza nich wyłonił się niski, grubawy facet, na oko przed sześćdziesiątką. Ukłonił się nisko i zaprosił mnie do śródka. Był to jak mniemam dyrektor więzienia i jego gabinet. Pokoik był mały, zupełnie bez ładu. Wszędzie walały się papierki po różnego rodzaju batonach, wycinki z gazet i zużyte chusteczki do nosa.
Na samym środku stało duże, ciemne biurko, za nim ozdobny bordowy fotel i dosyć dziwaczna lampa.
-Proszę usiąść - powiedział serdecznie. 
Przez chwilę miałam wrażenie jakby więzienie ludzi sprawiało mu nie lada przyjemność. Usiadłam, dyrektor podziękował za zjawienie się. Odbyliśmy krótką rozmowę, podpisałam pare protokołów i zostałam oficjalnie zatrudniona jako,,Więzienny psycholog". Mężczyzna uścisnął mi dłoń i otworzył drzwi. Ku mojemu zdziwieniu ciągle stali za nimi ci sami mundurowi. Zaprowadzili mnie do miejsca w ściśle strzeżonej lokacji.
Dostałam swój gabinet oraz mały pokój.
Całe pomieszczenie było urządzone schludnie. Pod oknem stało drewniane łóżko. Na ziemii leżał dywan w paski. Tuż przy dużym oknie stała niewielka, starodawna komoda. Położyłam swoją torbę na łóżku. Nie zdążyłam się rozpakować a już odebrałam zgłoszenie. Nakazano mi udać się do nowego gabinetu. W środku już czekał "pacjent". Facet miał około 30 lat, był zrozpaczony i w kółko powtarzał:
,,To nie ja, to nie ja, to nie ja ją zabiłem."
Strasznie ciężko było zacząć z nim rozmowę:
-Dzień dobry, jestem tu po to by ci pomóc. 
-Nic pani nie rozumie. - prychnął
-Chyba chciałabym zrozumieć.
-CZY WIE PANI JAK TO JEST KOCHAĆ KOGOŚ I NAGLE...jakiś skurwiel ci ją odbiera?! -wybuchnął nagle.
Popatrzyłam na niego uważnie.
Nie wyglądał na psychopatę.
Raczej na kogoś mocno zranionego miłością, a może właśnie jej brakiem. Muszę przyznać, że poniekąd rozumiałam jego słowa. Pomimo to nie dpowiedziałam, to nie był czas na zwierzenia. Od tej chwili facet zamknął się całkowicie, nie odpowiadał już na żadne z pytań więc poprosiłam o wyprowadzenie go. Wkońcu, po całym dość męczącym dniu udałam się na zasłużony odpoczynek.

Sk@zanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz