Rozdział XI

17 2 1
                                    

Wróciłam do pokoju spakować potrzebne rzeczy. Popatrzyłam na siebie w lustrze. W zwykłym swetrze i czarnych spodniach nie wypadało iść w odwiedziny. Z szacunku do tych ludzi postanowiłam ubrać się jakoś elegancko. Założyłam czarną sukienkę i szpilki w tym samym kolorze.
-Nie wiem czy to dobry pomysł.-powiedziałam do siebie - Starsi ludzie raczej nie przepadają za czarnym. Ten kolor raczej kojarzy im się ze...- zawahałam się.
Nagle zadzwonił telefon.
Zaniepokojona odebrałam.
Słychać było tylko przeraźliwe krzyki. Nie mogłam zrozumieć żadnego słowa.
Nagle ktoś krzyknął:
,,Nie żyją! Izabell i Albert nie żyją!"

Pędem wybiegłam z pokoju, ledwo co nie skręciłam kostki na obcasach. Wparowałam do pokoju dyrektora, który siedział spokojnie i jak gdyby nigdy nic palił cygaro.
-Wie pan co się właśnie...
Przerwał mi:
-Popełnili samobójstwo. Moi ludzie już tam są. Sprawdzili wszystko, co do joty. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że targnęli się na własne życie. Niech się pani nie denerwuje, spokojnie.
Popatrzyłam na niego mściwym wzrokiem. ,,To jakiś słaby krętacz, nie wierzę mu."- wyszłam trzaskając drzwiami.
Nagle naszła mnie myśl. Pobiegłam do celi Brandona, siedział na łóżku i popatrzył na mnie ubawiony.
-Nie możesz...nie pozwalam ci wyjść na tą przepustkę! -krzyknęłam głośno
Wstał, podszedł bliżej:
-Dziewczyno, o co ci chodzi? -zapytał drwiąco.
Spojrzałam na niego poważnie. Wiedziałam, że tylko on może mi pomóc z tym wszystkim. Powiedziałam więc:
-Dziś, umarł jeden więzień. Ten, który miał dozwolone całodniowe wyjście z więzienia. Nie chcę żeby coś ci...To znaczy nie mam zamiaru ponosić kolejnej straty w pacjentach - odparłam stanowczo
Mina mu zrzędła. Patrzył w bok i się nad czymś zastanawiał. Chwilę później powiedział:
-Pojadę. - odezwał się oschle - Tamten facet był stary, może umarł naturalnie. I tyle.
-Jego żona także nie żyje Brandon. Dyrektor uważa, że to samobójstwo - ściszyłam głos -ale ja mu nie wierzę.
Popatrzył mi w oczy. Kiwnął głową.
-Mimo wszystko pojadę. - powiedział pewnie- Fajna kiecka, tak wogóle, ale teraz to chyba na pogrzeb, co? -dodał sarkastycznie.
-Dupek -odwróciłam się i poszłam do gabinetu.

Gdy weszłam zastałam straszny nieład. Wszystkie szafki były pootwierane, na podłodze walało się pełno papierów. Ktoś ewidentnie czegoś szukał.
Przypadkiem na coś nadepnęłam.
-Kurwa mać! - krzyknęłam głośno.
Nagle drzwi od gabinetu otworzył pan Steve. Był wyraźnie zaniepokojony.
-Boże, tak jak myślałem...-powiedział cicho- chyba nadszedł czas, żebyś poznała prawdę.

Sk@zanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz