«36»

32 5 2
                                    

Złapał go za rękę wzdychając głośno. Przybiegł do szpitala chwilę po tym jak mama szatyna powiedziała mu co się stało. Dokładnie dwa dni później po tym jak był z nim umówiony.

- Otwórz oczy, Cameron to już tydzień od kiedy postanowiłeś zasnąć - powiedział słabo ostatnie słowa.

Tego dnia Luke cierpiał najbardziej. Zdecydowanie bardziej niż pani Lee mogłaby sobie wyobrazić. Może nie znali się zbyt długo, ale Carter zdążył podarować Cameron'owi całe swoje serce. Serce które z rozpaczy rozrywało się na pół. Serce którego bicie przyprawiało go o zawroty głowy gdy szatyna nie było obok. Serce którego żyło bez miłości. Właśnie tak. Lukas Carter kochał go i nie chciał temu przeczyć.

Dlaczego wiec tamten go zostawił? Zasiał ziarno niepokoju nie zastanawiając się co mogliby czuć jego bliscy. Nie doszło nawet do ich spotkania, którego chłopak tak pragnął od momentu gdy tylko zobaczył jego anielską twarz.

Nie wiedział co ma zrobić. Był bezradny jednak nie chciał nikomu o tym mówić.  Wolał trawić swój ból sam, a ból trawił jego. Czymże jest miłość bez cierpienia? Brunet cierpiał i nie dało się tego ukryć za jego pozornym uśmiechem.

Cameron musiał się obudzić.
Musiał i nie było innej opcji.
Bo co innego mógł robić Luke niż mieć nadzieję.

Oparł głowe o łóżko swojej miłości i zamknął oczy wciąż trzymając go za dłoń.

- Nie zostawiaj mnie samego. Nie chcę być sam. - Przygryzł wagę czując łzy napływające mu do oczu. - Proszę...nie zniosę tego.

Minął tydzień od feralnego dnia. Carter cały ten czas spędził przy Cameronie nie odstępując go nawet na krok. Wszyscy się martwili jego zachowaniem. Szczególnie Cooper, który po części był winny temu wszystkiemu. Nikt nie mógł nic zrobić.  Nawet czas płynął wolniej niż powinien.

- Luke musisz w końcu stąd wyjść.  - Pani Lee zmarczyła groźnie brwi w zmartwieniu. - Rozumiem, że martwisz się o niego. Ja też się martwię,  ale nie możesz tu siedzieć cały czas. Musisz odpocząć.

- Nie. Nie chcę.  Nie potrzebuje tego. - Podniósł na nią zmęczony wzrok i powiedział twardo jak gdyby oznajmiła coś nie tak.

Kobieta westchnęła tylko nic nie mówiąc i spojrzała na swojego syna. Nieruchomego, ledwo odpychającego i przytrzymwanego przy życiu syna. Naprawdę było jej ciężko.  Bo komu by nie było, która matka byłaby obojętna w tej sytuacji.

Kto by pomyślał,  że zniknięcie jednej osoby przyprawiało wszystkim tyle bólu. 

Cameron nie wiedział. Nie wiedział jak bardzo się mylił.  Nie wiedział kiedy spadł śnieg,  a serce jego ukochanej miłości straciło nadzieję.

Cameron nie wiedział niczego będąc pogrążonym w śnie, przez który nikt nie mógł się przedrzeć.  Nie słyszał jak wielokrotnie był błagany o powrót. Nie słyszał ile razy wyznawano mu miłość i trzymano go za dłoń.  Szatyn nic nie czuł.  Nie słyszał.  To nie tak,  że był martwy, bo żył. Nie mógł jednak nic zrobić zbyt pogrążonym w ciemności, która go zabrała.

Niczym jesienny deszcz spadł na serce Lukasa rozpuszczając je. Niczym grad poobijał jego wnętrze. Odszedł bez słowa. 

Cameron był kimś kogo Luke nigdy nie chciał stracić.

Teraz widząc go nieruchomego widział chłopca z dzieciństwa, przez którego był tak nieśmiały, że jego mama musiała odprowadzać go do rodzinnego domu szatyna gdy ten chciał spędzić czas z nim nie mówiąc mu o tym. Był tym, którego zawsze chciał mieć obok i nie wiedział czemu od razu go nie poznał.

Czemu nie poznał kogoś bez kogo nie wyobrażał sobie życia?

- Czemu nie mogłem przy tobie trwać gdy mnie potrzebowałeś? - Jego wzrok stał się mętny, a szczęka zacisnęła się boleśnie uwydatniajac jego kości policzkowe. - Dlaczego nie mogłem Cię kochać?

Następne dni były niczym w porównaniu do tych, w których uśmiech szatyna witał go przyprawiając o szybsze bicie serca.

a/n: Koniecznie napiszcie co myślicie! Wróciłam do was i jeśli nic nie pokrzyzuje mi planów zamierzam skończyć tą książkę.  Do zobaczenia w następnym rozdziale!

SILENT LOVE ➱ DARKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz