Fourteen

196 38 41
                                    

Pov Ryan

 Minął miesiąc, a Brook dalej nie chciał opuszczać Jack'a na krok, czasami musiałem siłą go z szpitala wyciągać jedynie po to, by się umył w spokoju. Było mi go szkoda, a jeszcze bardziej było mi szkoda Irlandczyka, ponieważ ja wiedziałem, że szanse na jego wybudzenie są coraz to mniejsze, jedynie Gibson wierzył i pokładał nadzieję w tym, że on się niedługo wybudzi.

Dzisiaj, jak zwykle, z trudem zwlekłem się z łóżka, w sumie to z kanapy, ponieważ spałem w salonie i ruszyłem w stronę kuchni, gdzie przygotowałem sobie śniadanie. Od kilku dni jako śniadanie jem tosty  i zapijam je kawą. Nie czuję potrzeby, by zjeść coś więcej. To starcza mi na 3-4 godziny.

W trakcie  gdy jadłem Brooklyn zbiegł na dół, gotowy na to, bym zawiózł go do szpitala.

-Usiądź, zjedz ze mną, bo i tak musisz poczekać - próbowałem jakoś zacząć tą rozmowę. Chłopak nic się nie odezwał, tylko naciągnął rękawy bluzy i podszedł do stołu. Zabrał jednego tosta z mojego talerza i z uśmiechem zaczął go jeść. Ucieszył mnie ten widok, ponieważ on coraz mnie jadał, już widać było jak schudł.

Po opróżnieniu zawartości kubka oraz tego, co było na talerzu udałem się w stronę walizki, z której wyciągnąłem czyste spodnie i bluzę, następnie udałem się do łazienki się w nie ubrać i spryskać perfumami blondyna. No co? Są zajebiste.

Wyszedłem z łazienki i od razu po wejściu na korytarz zacząłem zakładać buty, bo Panowi Brookowi było śpieszno do Jack'a, który i tak się dzisiaj nie obudzi. powinien  podać lekarzom swój numer, by zadzwonili w razie gdyby się obudził, a nie cały czas przy nim być.

Wyszliśmy razem z domu, a on biegiem udał się do auta i czekał na mnie z zapiętymi pasami. Doszedłem do pojazdu powolnym krokiem i równie wolno do niego wsiadłem. Odpaliłem go i powoli  jechałem w stronę szpitala. Nie chciałem jechać szybko, ponieważ chciałem z nim chwilę porozmawiać.

- Brook - zacząłem - Daj swój numer lekarzom i powiedz byt zadzwonili, gdy Jack się wybudzi. To ciągłe siedzenie przy nim niczego Ci nie da. Tylko nabawisz się jakiejś anoreksji, chłopie ty praktycznie nic nie jesz - bolały mnie moje słowa, ale musiałem. Musiałem mu jakoś pomóc.

- Rye, wiem, że się o mnie martwisz, ale ja dam radę. Nie zachoruję na żadną chorobę, tego jestem pewny. Mogę ci obiecać, że będę jadł, ale Jack'a nie zostawię - odpowiedział z zadziwiającym spokojem.

Proszę... - mówiłem już z łzami w oczach - Widzę jak cię to boli, jak chcesz mu pomóc, ale samo siedzenie przy nim Ci nic nie da. Bardziej pomożesz mu dbając o siebie, by wtedy, gdy się wybudzi nie musiał siedzieć przy Twoim szpitalnym łóżku. Proszę wróć dzisiaj do domu i zostań tam ze mną przez  kilka dni. Wyjdziemy gdzieś czy coś, rozerwiemy się - moje słowa ewidentnie go ruszyły, ponieważ uśmiech zniknął z jego twarzy.

-Dobrze, dzisiaj jestem ostatni raz u niego w tym tygodniu. Wieczorem obejrzymy jakiś film, a co będziemy jutro pomyślimy - spojrzał na mnie - okej ?

-Tak, a teraz wysiadaj - ponagliłem, gdy stanęliśmy pod szpitalem.

Przytulił mnie jeszcze na pożegnanie i wyszedł z auta, a ja ruszyłem w kierunku adresu, który znalazłem na instagramie dzięki profilowi Brook'a. Ten blondyn miał na imię Andy i mieszkał parę ulic od szpitala, więc miałem blisko. W czasie  jazdy, wyciągnąłem z kieszeni bluzy kartkę na której napisałem krótki liścik do blondyna oraz swój numer telefonu jakby był zainteresowany.

Gdy zatrzymałem się pod jego domem, szybko wyszedłem z auta, przeskoczyłem furtkę i lekkim biegiem dotarłem do drzwi wejściowych, przez których dolną szparę  przepchnąłem kartkę i wróciłem do auta. Odjechałem z nadzieją, ze odpisze. No, w końcu nadzieja matką głupich.

~~~

Ryan'ek się chyba o kogoś martwi Ogólnie nie zauważyłem, ze zrobiłem wam taki "mały maratonik" potraktujcie go jako taki prezent na Święta 



Don't forget about me...|JACKLYN| //ZAKOŃCZONA//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz