Małe kłopoty z czasem część II

618 54 105
                                    

Stwierdzenie, że spędzenie tego dnia z miniaturową wersją Bucky'ego było dla Natashy męczące, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Wieczorem miała ochotę pozabijać wszystkich wokół z Lokim i Strangem na czele. Powód był oczywisty – pierwszy był sprawcą całego zamieszania, a drugi prawdopodobnie się obraził i stwierdził, że kilka dni w towarzystwie czterolatka było odpowiednią karą dla Romanoff i Rogersa. Rudowłosa poważnie zastanawiała się nad słusznością oddania mu Kamienia, skoro miał takie braki umysłowe, że zostawił im pod opieką dziecko. Małą, żywą istotę! D Z I E C K O. Coś, z czym Natasha nigdy nie miała kontaktu. Ale to była tylko jej teoria spiskowa, tak naprawdę nie mieli czasu nawet sprawdzić, co robi ten pseudo doktor.

Nie mogła nawet powiedzieć, że jej kontakty z rówieśnikami w dzieciństwie były normalne, skoro od maleńkiego była nauczana bicia się z innymi. Steve starał się pomagać, jak umiał, ale sam nie miał doświadczenia.

Kryzys przyszedł, kiedy mały James zaczął płakać z głodu. Stali nad ryczącym czterolatkiem i nie wiedzieli, co robić.

- Czym się karmi tak małe dziecko...? – miała wrażenie, że Steve zaraz do niego dołączy i sam się rozpłacze. Tym razem z bezsilności.

- Pizza chyba nie jest dobrym wyborem, co? – spojrzała na czerwoną od płaczu twarz Barnesa. Chyba powinna go pocieszyć? Westchnęła i rzuciła Rogersowi telefon.

- Wygooglaj to i coś zamów – sama podeszła do Bucky'ego i kucnęła przed nim.

- Może powinniśmy coś ugotować? – w tym momencie naprawdę miała ochotę go udusić.

- Rogers, tryb dobrego ojca Ci się włączył? Czy Ty kiedykolwiek cokolwiek ugotowałeś w bazie? Czy Ty kiedykolwiek widziałeś MNIE przy garach? Prędzej puścilibyśmy cały obszar z dymem, więc rusz tyłek i zacznij coś zamawiać.

Skupiła się znów na chłopcu. Nie mieli w bazie żadnych zabawek ani niczego, czym można by odwrócić uwagę dziecka. Nie licząc broni, ale nie sądziła, żeby to był najrozsądniejszy pomysł. Wyciągnęła z kieszeni monetę.

- Hej, mały, spójrz co mam – pokazała mu przedmiot. Nie sprawiło to, że zupełnie przestał płakać, ale przynajmniej już nie wył jak syrena alarmowa. Wyciągnął swoje małe rączki, by chwycić monetę. Położyła ją mu na dłoni.

- Patrz uważnie – ukryła jego rączkę w swoich dłoniach i schowała monetę tak, by tego nie zauważył. Zabrała swoje ręce i patrzyła na jego reakcję. Bucky z niedowierzaniem przyglądał się swojej pustej dłoni. Patrzył raz na nią, raz na Natashę.

- O, czekaj – spojrzała na bok jego twarzy – Coś tu chyba masz.

Sięgnęła za jego ucho i wyciągnęła monetę. Pokazała ją chłopcu. Ten wyrwał jej przedmiot z rąk i zaczął się nim bawić. W całym zamieszaniu chyba zapomniał o tym, że miał płakać.

- Magiczny pieniążek, woah! – Natasha była zdziwiona, że zwykła moneta mogła odwrócić uwagę chłopca.

Cicho odetchnęła z ulgą. To, że James przestał płakać, nie oznaczało, że to koniec stresu dla nich. Doszła do wniosku, że naprawdę już wolała ten cały bajzel z Thanosem, całą tę wojnę i zamieszanie z nią związane. Na tym przynajmniej się znała, umiała walczyć. A na opiece nad dziećmi się nie znała, to powodowało u niej stres i małe załamania nerwowe. Co nie było takie powszechne, w końcu była znana ze swoich stalowych nerwów.

- Zamówiłem zupy – zakomunikował jej Steve i usiadł na kanapie obok Bucky'ego.

Ona sama też usiadła w końcu i obserwowała tę dwójkę. Musiała przyznać, że Rogers bawiący się z chłopcem był całkiem uroczym obrazkiem. Wyglądało na to, że mężczyzna miał jakiś instynkt, wyczucie, którego jej brakowało. Poczuła ukłucie w sercu. Steve miał szansę założyć rodzinę i mieć dzieci. Ona tej możliwości została pozbawiona dawno temu. Odrzuciła jednak smutne przemyślenia i z delikatnym uśmiechem obserwowała dwójkę przyjaciół. Po chwili w salonie rozbrzmiał wesoły śmiech chłopca, kiedy Steve zaczął grać z nim w łapki.

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now