Wigilia

630 60 24
                                    

Steve Rogers był skromnym człowiekiem, ale z pewnością mógł nazwać siebie spostrzegawczym. Martwił się o dwójkę swoich najlepszych przyjaciół – Natashę Romanoff i Jamesa Barnesa.

Kobieta dalej pracowała dla Tarczy, jeździła na misje i robiła tam Jedyny-Bóg-Wie-Co. Rogers czasem jej towarzyszył i cieszył się, kiedy widział skupienie na jej twarzy. Nie musieli się obawiać już aż tak bardzo o swoje życie, martwił się jednak tym, że z wojny rzuciła się w wir pracy. Zawsze wykonywała sporo misji, ale Steve uważał, że teraz zaczyna przesadzać. Bywała w bazie tylko w weekendy, ale i tak niewiele się odzywała, siedząc w salonie bądź sali zebrań ze stertą jakichś dokumentów. Za plus natomiast uważał fakt, że wróciła do swojego rudego koloru włosów. Wciąż nie mógł jej rozgryźć i nie wiedział, co tkwi jej w głowie.

Sprawa miała się nieco inaczej z Buckym. Musiał pogodzić się z przeszłością, z tym, że był Zimowym Żołnierzem. Po „naprawieniu go" w Wakandzie, zaczął przypominać sobie wszystko, czego dokonał na przestrzeni tylu lat służby dla Hydry. Starał się z tym kryć, żeby nie martwić Kapitana Ameryki, ale ten dokładnie wiedział, że Jamesowi ciężko pogodzić się z demonami przeszłości. Niby miał świadomość, że nie był sobą, ale wciąż brał wszystko zbyt poważnie. Jego ponure usposobienie udzielało się wszystkim i, pomimo ogromnych starań, wspólne posiłki były po prostu sztywne. Rozmawiał z Buckym, chciał go wysłać do psychiatry, ale przyjaciel zapierał się nogami i rękami, twierdząc, że wszystko jest w porządku. Rogers jednak wiedział swoje.

Steve starał się jakoś tę dwójkę rozruszać. Długo myślał, aż któregoś dnia wpadł na wspaniały pomysł. Boże Narodzenie spędzone tradycyjnie, rodzinnie. W końcu tworzyli w jakiś powichrowany sposób rodzinę. Natasha, słysząc o jego inicjatywie, skomentowała to na swój sposób. „Idiotyczny pomysł", ale bez słowa skargi zrezygnowała z misji w wigilię. Nie spodziewał się też entuzjastycznej reakcji po Buckym, ale został zaskoczony. Mężczyzna uśmiechnął się i zaoferował pomoc w przygotowaniach.

- Zupełnie jak za dawnych czasów – powiedział mu.

Wybór prezentów świątecznych dla przyjaciół okazał się nie lada wyzwaniem. Chciał dać im coś, co jednoznacznie będzie się kojarzyć z nim, a jednocześnie będzie użyteczne. Na pomysł wpadł dopiero kilka dni przed wigilią, więc czasu nie miał zbyt wiele. Koszulki treningowe zawsze się przydają, jednak stwierdził, że odrobine je... spersonalizuje. Na obu na piersi napisał „Steve Rogers' best friend", z tyłu natomiast znalazły się znaki rozpoznawcze jego przyjaciół. Na koszulce Natashy oczywiście był to znak Czarnej Wdowy, natomiast u Bucky'ego mały, słodki, biały wilczek. Musiał przyznać, że był naprawdę zadowolony z efektu.

Na samą kolację wpadło jeszcze kilka osób. Pojawił się Clint z żoną i dzieciakami czy Tony z ciężarną Pepper. Dzięki temu w bazie trochę odżyło. Dzieci śmiały się, Pepper wściekała się na Tony'ego, który zrobił się nadopiekuńczy i chciał aż przedobrzyć. Steve był w świetnym humorze, widział też, że z twarzy Bucky'ego nie schodził uśmiech. Natasha też wyglądała na pogodniejszą niż zwykle, podtrzymywała rozmowy i generalnie zachowywała się jak dusza towarzystwa. Większość stwierdziłaby, że nie ma w jej zachowaniu nic dziwnego, jednak Steve znał swoją przyjaciółkę i wiedział, że to tylko fasada. Pozwolił jej jednak na to małe kłamstewko. Rozumiał, że nie chciała nikogo martwić, chociaż nie popierał tego i miał zamiar w najbliższym czasie znów z nią poważnie porozmawiać. Prezenty okazały się trafione, z czego Steve był naprawdę dumny. Bucky wyglądał, jak małe dziecko, które właśnie odkryło, że w święta dostaje się prezenty, Natasha natomiast wyściskała go, uśmiechając się promiennie.

Po tej pamiętnej wigilii, Kapitan Ameryka odkrył pewną zmianę w zachowaniu Jamesa. Uśmiechał się częściej, nie chodził aż tak ponury, przede wszystkim nie wpatrywał się w kubek kawy w sposób, który jasno sugerował, że mocno się zastanawia nad tym, czy lepiej wypić napój, czy też się w nim utopić. Cieszył się, że jego przyjaciel powoli wychodzi na prostą. Może nie był to ten Bucky, którego pamiętał z czasów ich młodości, ale nie sądził, że w ogóle jest możliwe wrócenie do takiego stanu po wszystkim, co przeżył.

Natashy wciąż nie widywał zbyt często, ale pojawiała się zdecydowanie częściej, co napawało go optymizmem. Wielkiej różnicy w jej zachowaniu nie odnotował, może oprócz tego, że chętniej dołączała do wieczorów filmowych, które zaczął organizować z Buckym.

Kolejną rzeczą, którą zauważył, były ukradkowe spojrzenia, które rzucali sobie jego przyjaciele. Delikatne uśmiechy, z pozoru niewinne gesty, które wykonywali w swoim kierunku, dawały mu do myślenia. W końcu znał ich, czuł, że w ich relacji coś się zmieniło, nie mógł jednak do końca określić co. Żadne z nich nie powiedziało mu jasno, że coś się tworzy między nimi, dlatego sam postanowił działać i zapytać. James stwierdził tylko, że się przyjaźnią, a podejrzanie dobry humor, który ostatnio miewał to wynik odzyskiwania spokoju ducha. Natasha natomiast chciała wysłać go do lekarza, bo Steve podobno zaczął chorować na „starcze pierdolenie".

I pewnie tak by zostało, Steve w końcu by odpuścił, gdyby nie sytuacja, która wydarzyła się kilka tygodni później. Natasha wykonywała jakieś tajne zadanie dla Tarczy, natomiast Kapitan Ameryka chciał skonsultować z przyjacielem wybór filmów na ich wieczór. Zapukał do pokoju Jamesa i już chciał wchodzić, gdy powstrzymało go gorączkowe „moment!". Po chwili przyjaciel otworzył drzwi, jednak nie wpuścił go do środka. Był wyraźnie zmieszany i lekko zdyszany. Rogers odnotował kilka niedociągnięć w wyglądzie Bucky'ego, między innymi brak koszulki czy włosy w totalnym nieładzie.

- Coś się stało, Steve? – powitał go, zastawiając wejście do pokoju.

- Chciałem skonsultować wybór filmów na jutrzejszy wieczór – odpowiedział mu Steve nieco niepewnie, uważnie obserwując wygląd przyjaciela.

- Słuchaj, masz świetny gust. Niezależnie od tego, co wybrałeś, na pewno będzie genialne – przyjaciel poklepał go po ramieniu, ale Rogers nie dał się spławić. Nie z nim te numery, dokładnie widział, że James robił coś, o czym Kapitan Ameryka miał się nie dowiedzieć.

- Co Ty właściwie robiłeś? – zapytał go, mrużąc oczy.

- Ja... uhm... Ćwiczyłem. Tak, ćwiczyłem. Wiesz, w formie trzeba zostać – Bucky zmieszał się jeszcze bardziej. Dla pewności jeszcze dwa razy powtórzył, że ćwiczył. Nie wiadomo tylko, czy bardziej chciał upewnić Steve'a, czy też samego siebie.

- Ćwiczyłeś... w dżinsach? – jeden rzut oka na spodnie przyjaciela upewniło go w tym, że ten coś ukrywa.

W środku pokoju zapanowało małe poruszenie. Zaraz po tym w drzwiach pojawiła się Natasha w koszulce Bucky'ego.

- Na litość boską, James, ile my mamy lat, że się tak kryjemy? 4? – kobieta wyglądała na nieco sfrustrowaną całą sytuacją.

- Hm. To wyjaśnia brak Twojej koszulki – rzucił zaskoczony Steve, patrząc raz na jedno, raz na drugie.

Spodziewał się wszystkiego. Ataku kosmitów. Potajemnego jedzenia śliwek. Obserwowania w lustrze swojego ciała. Ale chyba nie tego, że dwoje jego najlepszych przyjaciół spędzało czas w taki, a nie inny sposób. I co gorsza ukrywali to przed nim! Sam fakt, że nie wiedział o ich potajemnych schadzkach zbulwersował go bardziej niż same schadzki.

Nie pozostało mu nic innego, jak pogratulować im szczęścia i oddalić się, zbierając szczękę z podłogi. Później wyjaśnili mu wszystko. Natasha naprawdę jeździła na misje, tylko zwykle... wracała pół dnia wcześniej niż deklarowała. Podejrzanie dobry humor Jamesa był związany z tym, że odnalazł swoje szczęście w postaci tego niepozornego, rudego tornada. Wszystko zaczęło się w wigilię, kiedy oboje wyszli, by odetchnąć od zgiełku.

- Zaczęliśmy rozmawiać i tak jakoś wyszło – zakończył swoją opowieść Bucky – Słuchaj, stary, my naprawdę nie chcieliśmy aż tak długo tego przed Tobą ukrywać, ale nie wiedzieliśmy, jak zareagujesz. Wybacz.

Natasha pokiwała głową, zgadzając się ze słowami swojego partnera. Steve patrzył na nich z marsową miną. Trochę zabolał go fakt, że nic nie wiedział. Albo była to jego urażona duma, że nie zorientował się wcześniej. Cóż mógł zrobić? Uśmiechnął się szeroko i przytulił mocno oboje.

- Idioci – mruknął pieszczotliwie, ciesząc się szczęściem swoich przyjaciół. 


Jest godzina 1:55, a ja sobie piszę, zamiast uczyć się do kolokwium. Trzymajcie za mnie kciuki, bo to jakaś chora tragedia jest. :D 

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now