Arabesque cz. I

469 53 103
                                    

Mały disclaimer: W tym shocie wojna się nie wydarzyła, Natasha urodziła się w 1928, James w 1925. Specjalnie przesunęłam odrobinę linię czasową, żeby wiek naszych bohaterów był trochę bardziej odpowiedni. Wszystkich miłośników historii nie przepraszam, tak miało być i tak właśnie będzie xD


Rok 1945

Obudzenie się w świecie wolnym od wojny było czymś ciekawym i dla Jamesa wciąż czymś nowym, pomimo tego, że minęło już kilka miesięcy. Churchill, Hitler i Stalin doszli do porozumienia i do wojny nie doszło. Cały świat odetchnął z ulgą, w tym również Rogers i Barnes. Steve dostał swoje serum tak "na wszelki wypadek". James czasem z zazdrością zerkał na bicepsy przyjaciela, który obecnie nie mógł odgonić się od adoratorek. Chociaż zakłopotanie Steve'a w takich okazjach było warte wszystkiego. No i pomimo wszystko był bohaterem narodowym, zapraszanym na wszelkie większe polityczne okazje.

- James, jesteś? - Steve wszedł do jego niewielkiego mieszkania na Brooklynie.

Bucky, wybudzony ze snu, przetarł twarz i spojrzał na przyjaciela, stojącego w drzwiach jego sypialni. Steve spojrzał na śpiącą towarzyszkę Jamesa i zarumienił się. Pewnych rzeczy nawet serum nie zmieni.

- Poczekam w kuchni - wymamrotał i dał parze czas na ogarnięcie się.

James wyskoczył z łóżka i zaczął w ogólnym rozgardiaszu szukać swoich spodni.

- Było miło, Diano - powiedział do poznanej poprzedniego wieczoru kobiety – Ale powinnaś się zbierać.

- Mam na imię Betty – kobieta była wyraźnie niezadowolona.

James tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się do niej. Nie mógł spamiętać wszystkich imion, a Betty, Diana, czy jak tam ona miała, powinna być tego świadoma. Wiedziała, na co się godzi.

Zarzucił na siebie koszulę i wyszedł do przyjaciela. W kuchni czekała na niego już kawa, zrobiona w międzyczasie przez Kapitana Amerykę.

- Peggy ma jakieś spotkanie w Tarczy – James w jakiś sposób podziwiał wierność mężczyzny względem agentki Carter – A ja mam bilety na występ baletowy na dzisiejszy wieczór. Muszę tam iść. Chcesz może iść ze mną?

Bucky zastanowił się chwilę. Czasem Steve dawał mu możliwość pokazania się publicznie. Robił za jego wsparcie, chociaż Rogers sam świetnie dawał sobie radę. Ale – jako wierny przyjaciel - wspierał go, jak tylko mógł. A takie wyjścia były tylko dodatkową okazją dla Barnesa, by wyłowić z tłumu jakąś miłą i ładną dziewczynę.

- Jasne, nie mam planów - kiwnął wychodzącej dziewczynie na pożegnanie i skupił się na kawie.

- To widzimy się wieczorem – przyjaciel poklepał go po ramieniu i wyszedł zaraz po kobiecie.


Wieczorem pojawił się przed miejscowym teatrem jako sierżant Barnes. Obserwował mężczyzn wchodzących do budynku wraz ze swoimi eleganckimi towarzyszkami. Z zamyślenia wyrwało go klepnięcie w plecy.

- To co to za balet? - zapytał przyjaciela, kiedy wspólnie pokonywali kolejne schody.

- Prosto z Rosji - powiedział Steve, podając bilety stojącemu przed wejściem mężczyźnie - Takie uczczenie porozumienia.

Brzmiało to sensownie. James podejrzewał, że sam występ będzie nudny jak flaki z olejem, ale bankiet po mógł być już czymś interesującym. Z pewnością pojawią się wszystkie najważniejsze osobistości, jak również nie – tak – bardzo – niewinne córki polityków.

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now