Arabesque cz. II

290 53 15
                                    

Dokładnie o godzinie 9:30 James zapukał do drzwi Steve'a. Te po chwili się otworzyły. Mężczyzna od razu bezceremonialnie wpakował się przyjacielowi do mieszkania.

- Wpadłem na świetny pomysł - starał się ukryć swoją ekscytację, ale chyba niezbyt mu to wychodziło.

- Zaczynam się bać... - wtrącił Steve, ale Bucky zbył to machnięciem ręki.

- MUSISZ mi ją narysować.

James obserwował kalejdoskop emocji przechodzących przez twarz Rogersa. Od zaskoczenia, przez konsternację, aż do rozbawienia. Widząc jednak minę Bucka, mężczyzna od razu spoważniał.

- Ty wcale nie żartujesz - powiedział, a James pokręcił głową.

- Myślałem o tym długo - mruknął poważnie - Ja po prostu... Nigdy nie spotkałem nikogo o takim spojrzeniu. Nie ma szans, żeby tutaj została. Ba, nie jestem pewny, czy w ogóle umie mówić po angielsku. A chcę w jakiś sposób zachować ją w swoim życiu. Nawet w taki dziwny, pokręcony sposób.

Miał świadomość, że jego prośba jest niecodzienna. Wiedział też, że przez jego tryb życia, Steve mógł mieć wątpliwości co do jego intencji. A James chyba po raz pierwszy w życiu nie myślał tylko o tym, jak usidlić dziewczynę. W jakiś sposób był realistą i wiedział, że jej życie było po prostu ustawione.

- Po prostu to zrób, Steve. O nic więcej Cię nie proszę - dodał po chwili.

- Mówisz tak za każdym razem – jego przyjaciel westchnął ciężko - A za każdym razem przychodzisz z coraz głupszym pomysłem.

Steve pokręcił głową, ale podszedł do niewielkiej komody i wyciągnął potrzebne rzeczy.

- To totalne szaleństwo - powiedział, wzdychając - Ale ratowałeś mi skórę wielokrotnie. Jakim byłbym przyjacielem, gdybym nie chciał się odwdzięczyć?

Steve zgarnął szkicownik i kilka ołówków i ruszył do wyjścia z mieszkania, dając znak Jamesowi, że pora już wychodzić.

- Wciąż najlepszym – Bucky mruknął pod nosem tak, by Steve go nie usłyszał i poszedł za nim.


Sala treningowa była niewielka. James nie mógł określić, czy wyposażenie było odpowiednie – nie znał się na balecie w żadnym wypadku. Dziewczęta były już w środku, gdy dwóch mężczyzn weszło do środka. Oprócz nich, jedynymi przedstawicielami płci męskiej było dwóch - prawdopodobnie – ochroniarzy. Obaj wyglądali, jakby samym wzrokiem mogli położyć połowę armii. Z kolei drugą połowę zabiliby gołymi rękoma. Ale w przypadku grupy baletnic to w żadnym wypadku nie dziwiło ani Jamesa, ani Steve'a. Przywitali się z nauczycielką. Po wymianie koniecznych uprzejmości, przedstawiła im się jako Madame B. i poprosiła, by zajęli wcześniej przygotowane miejsca w rogu sali. James wyszukał wzrokiem rudowłosą dziewczynę i uśmiechnął się do niej. Dziewczyna popatrzyła tylko na niego z zainteresowaniem i wróciła do rozciągania.

Barnes czuł, że tym niewinnym uśmiechem ściągnął na siebie wzrok jednego z ochroniarzy. Nie czuł się z tym komfortowo, szczególnie że w swoim odczuciu nie zrobił nic złego. Nie chciał jednak sprawiać problemów, więc po cichu zajął miejsce obok Steve'a.

Bucky zupełnie nie znał się na tym, co dziewczęta wyprawiały. Madame B. wymawiała jakieś skomplikowane nazwy, na które baletnice przyjmowały odpowiednie pozy. Chociaż się nie znał, z ogromną uwagą obserwował każdy ruch, każdą zmianę pozycji, chociażby chodziło o delikatne przestawienie ułożenia nóg czy rąk. Nigdy w życiu się tak nie czuł, nawet nie potrafił tego opisać. I nawet nie wiedział do końca czy to jego emocje, czy po prostu ten balet oddawał takie uczucia. Obok niego siedział Steve i powoli szkicował rudowłosą dziewczynę. Na razie tylko ogólny obrys postaci, jednak Buck dokładnie wiedział, że jeśli uzbroi się w cierpliwość i poczeka kilka dni, to dostanie pełnoprawny portret z zaznaczeniem wszystkich tak bardzo istotnych szczegółów. Mężczyzna tylko nie był w stanie stwierdzić, czy będzie w stanie tyle wytrzymać.

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now