Die Hard

638 50 118
                                    


James Barnes był odważnym człowiekiem. Stawiał dzielnie czoła codziennym obowiązkom, wypełniał je sumiennie i najdokładniej jak umiał. A jednak, pomimo wszelkich starań, znalazł się w punkcie, w którym patrzył w oczy śmierci. Czuł, jak zimne macki wciągają go do środka, zabierając ze sobą jego duszę. Wszystko, czego dokonał, nie miało teraz znaczenia. Ludzie, których kochał, w szczególności ta jedna, wyjątkowa kobieta... Miał świadomość, że te drobne sprzeczki z żoną nie miały sensu. A mógł cieszyć się każdą daną mu chwilą u boku tej wspaniałej kobiety. Odetchnął ciężko. Czuł, że to jego ostatnie oddechy, ostatnie sekundy na ziemi. Na szczęście nie umierał samotnie, tak przynajmniej mu się wydawało. Cieszył się, że mógł tuż przed śmiercią widzieć twarz Natashy. Nie miał do końca pewności, czy to, co widzi, jest rzeczywistością, czy też wytworem jego mózgu. Ostatkiem sił uśmiechnął się do kobiety i położył dłoń na jej dłoni.

- Pamiętaj, że zawsze będę cię kochać, Nat – wychrypiał, a potem odpłynął.


Steve i Natasha siedzieli w kuchni przy stole. Wokół panowała przejmująca cisza. Żadne z nich nie poruszało się ani o milimetr. Kobieta ogrzewała ręce o kubek z kawą. Zwykle zimno jej nie przeszkadzało, była w końcu Rosjanką, jednak dziś... dziś czuła niecodzienny dla niej chłód, przenikający do najgłębszych warstw jej ciała. Pewna epoka się skończyła, czarne chmury zgromadziły się nad ich domem. Steve okazał się nieocenionym wsparciem. Bez niego prawdopodobnie nie dałaby sobie rady. A jednak wiedziała, że najgorsze jeszcze przed nią.

Czuła świdrujący wzrok przyjaciela na sobie. Obserwował ją, jakby niepewny tego, co kobieta zamierza zrobić. Ona tymczasem wpatrywała się tępo w ścianę. W końcu nie wytrzymała i wstała od stołu.

- Na litość Boską! – krzesełko, pod wpływem gwałtownego odsunięcia, przewróciło się, jednak nie zwróciła na to większej uwagi – Niech on przestanie się zachowywać, jakby umierał! To tylko grypa!

Steve również wstał. Podniósł krzesełko i usadził ją z powrotem przy stole.

- Natasha, uspokój się. To nie „tylko" grypa. To poważna sprawa. Musisz postępować rozważnie – starał się mówić jak najciszej. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że Bucky podsłuchuje, a zdrada tajemnicy o „męskiej chorobie" była nie do przyjęcia – Jeden fałszywy krok może zaważyć na przyszłości waszego małżeństwa.

Gdyby Natasha mogła zabijać wzrokiem, to Steve prawdopodobnie by umarł już mniej więcej siedem razy. Wcale jej się to nie podobało. Szczególnie, że sytuacja nie była aż tak tragiczna, a jej mąż zachowywał się, jakby zostały mu ostatnie sekundy życia.

- Odetchnij, Nat. Musisz to przetrwać. Dasz sobie radę. Okaż mu trochę cierpliwości, naprawdę – wiedziała, że Steve chciał ją uspokoić, ale to wszystko przynosiło odwrotny skutek. Najchętniej złapałaby Jamesa za szmaty i wysłała na „uzdrawiający trening" w postaci 30 okrążeń wokół domu. Na nią to działało jak nic innego.


Kobieta weszła po cichu do sypialni. James spał, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Na stoliku nocnym postawiła talerz z zupą, a potem usiadła na łóżku. Mogła się złościć na tę szopkę, którą Bucky odstawiał, ale w rzeczywistości martwiła się. Pogłaskała go po policzku. Był taki uroczy, kiedy spał i nic nie gadał. Przynajmniej teraz. Nic nie irytowało jej bardziej, niż jego zbolały ton głosu, gdy cokolwiek mówił. Steve miał rację. Męska choroba była wojną, w której Natasha walczyła ze samą sobą. Z jednej strony miała ochotę wynieść się i wrócić dopiero wtedy, gdy Bucky wyzdrowieje. Z drugiej natomiast przyrzekła, że będzie z nim „w zdrowiu i w chorobie".

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now