Ostatnia noc (+18)

695 57 176
                                    

Szykujcie dowodziki, dzieciaczki. Mój osobisty bodyguard będzie stał na bramce i sprawdzał. 




James ocknął się dopiero, gdy poczuł ciepłą dłoń kobiety na swoim policzku. Mówiła do niego ciepłym, kojącym głosem, zapewniając o swojej obecności i o tym, że nic mu nie grozi. Zamrugał kilka razy, orientując się w sytuacji. Zdał sobie sprawę, że przyciska Natashę do materaca, uniemożliwiając jej jakąkolwiek ucieczkę i przymierzał się do wymierzenia ciosu, zupełnie tak, jakby była wrogiem. A zdecydowanie nim nie była. Puścił ją natychmiast i odsunął się. Usiadł na łóżku, tyłem do niej i ukrył twarz w dłoniach.

- Ja... przepraszam, Nat – powiedział. Nagle zrobiło mu się sucho w ustach.

Mógł ją skrzywdzić.

Koszmary ostatnio nasiliły się. Wcześniej po prostu się budził bądź był budzony przez kobietę. Obecnie zaczął działać podczas snu, walczyć z wrogami, których nie było. Rzucał się po łóżku, chociaż ostatnimi czasy było coraz bliżej do tego, by uderzył Natashę czy zrobił coś gorszego. A ona... ona zachowywała pogodę ducha, podtrzymywała go. Robiła wszystko, by mu pomóc. Dzięki niej nie był sam.

- James, spójrz na mnie – Natasha położyła mu dłoń na ramieniu.

Nie była zła, nigdy nie była. Rozumiała i to chyba było w tym wszystkim najgorsze. Chyba wolałby, żeby puściły jej hamulce i kazała mu się wynosić. Żeby zrobiła to, na co on nie miał odwagi, bo cholernie bał się samotności i nie chciał żyć bez niej.

Ponaglony jej delikatnym pociągnięciem, w końcu opuścił dłonie i spojrzał na nią. Obserwował, jak wysuwa się z łóżka i staje przed nim. Patrzyła na niego z taką troską w oczach. Złapał jej dłoń i ucałował jej wnętrze.

- Zadzwonię rano do doktora Smitha, dobrze? – zaproponowała mu, a on pokiwał głową. Bał się, że głos mu się załamie – Jeśli nie on, to poszukamy kogoś innego. Będzie dobrze, zobaczysz.

Cała Natasha i jej analityczny umysł. Zapewne miała w telefonie zapisane numery do co najmniej 10 psychologów, psychiatrów, terapeutów czy kogo tam jeszcze, kto mógłby mu pomóc.

Jeszcze raz ucałował jej dłoń i wstał. Natasha była przy nim śmiesznie niska. Zmarszczył brwi i popatrzył na nią.

- Dlaczego to robisz? – zapytał i podszedł do okna. Nowy Jork był nienaturalnie cichy – Zasługujesz na coś lepszego.

- Nie chcę nic „lepszego", James – miał wrażenie, że przeprowadzali tę samą rozmowę za każdym razem – Chcę ciebie. I chcę, żebyś był szczęśliwy.

To było dziwne. Kobieta walczyła o niego bardziej niż on sam o siebie. Była lwicą czy innym uosobieniem jakiegoś zwierzęcia, które walczy do końca. Nie był do końca pewny, nie znał się na popkulturze.

- Powinienem odejść – w końcu powiedział to, co trzymał w sobie od dłuższego czasu – Jestem potworem.

- Nie – Natasha podeszła do niego i odwróciła go przodem do siebie – Nie, James. Nie jesteś potworem. Nie powinieneś odejść. Nie rezygnuj z nas, a przede wszystkim nie rezygnuj z siebie.

- Boję się... - tu na moment zawahał się, ale w końcu chodziło o nią – Boję się, że zrobię ci krzywdę.

Natasha uśmiechnęła się łagodnie i dotknęła jego policzka. Jej dotyk koił jego nerwy. Nawet jeśli nie przynosiło mu to realnej ulgi, to przynajmniej nie czuł, że jest sam. Miał ją – rudą iskierkę nadziei.

Winter Widow OneshotsWhere stories live. Discover now