18. Pościg

87 7 4
                                    

Po dwóch tygodniach ciężkiej pracy, kłótni, niedomówień, robienia wszystkiego na ostatnią chwilę i zapominania o wszystkim, wszystko było gotowe. Nie będę ukrywać, szykowanie wesela w dwa tygodnie może wykończyć psychicznie i popsuć ciepłą domową atmosferę. Na szczęście miałam obok ciocię Megan i moje druhny które nad wszystkim czuwały. Megan w ostatnich dniach zastępowała mi matkę, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Ocierała moje łzy których było ostatnio aż w nadmiarze, stres u wilków odbija się o wiele większą czkawką niż u zwykłych ludzi. 

Zaskoczeniem dla mnie była postawa Amy, która zachowała się wzorowo. Rola mojej szwagierki przypadła jej do gustu. Ciągle pomagała mi i Chrisowi. Cody wprowadził się do nas dwa dni po niej więc mieliśmy kolejne dwie ręce do pomocy. Chłopaki pomagali sobie nawzajem a Amy trzymała się mnie. Zaczynało mi się to podobać. Jako jedynaczka nigdy nie miałam tak bliskiego kontaktu z młodszymi osobami. Teraz czułam się jakbym miała siostrę.

W naszym ogrodzie rozstawiliśmy krzesła i kwiaty. Dekoracje prezentowały się świetnie. Panowała tu teraz wspaniała, miła atmosfera. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie krzyk dobiegający z naszego salonu. Słyszałam go wyraźnie stojąc w miejscu gdzie następnego dnia miałam złożyć przysięgę małżeńską, nie chciałam kojarzyć go z awanturą. Przewróciłam teatralnie oczami i ruszyłam na nasz taras. Przez drzwi widziałam Chrisa machającego rękami  i większość mojej dużej rodzinki. Niektórzy go słuchali inni trzymali się za głowy i wzdychali. Uśmiechnęłam się pod nosem. Co tym razem?

Weszłam do środka, krzyk mojego narzeczonego był teraz wyraźniejszy. Podeszłam do niego i objęłam go rękami.

- O co chodzi? - zapytałam najdelikatniej jak mogłam.

- Musimy jechać odebrać resztę kwiatów i ciasta a ktoś zgubił moje klucze do samochodu! Położyłem je na blacie w kuchni ktoś je wziął!

Stanęłam przed nim tak aby patrzył mi w oczy. Uśmiechałam się i pocierałam dłońmi o jego umięśnione ramiona aby go uspokoić.

-Kochanie, macie jechać odebrać garnitury i balony a nie kwiaty i ciasta. A klucze zostawiłeś w przedpokoju na szafce. - Chris spojrzał na mnie pełen zaskoczenia i ulgi, uśmiechał się głupkowato. - Nie ma za co...

Zabrałam kubek z kawą który trzymał Luke i ruszyłam na górę. Uznałam, że muszę chwilę odpocząć. Wzięłam długą kąpiel w wannie pełnej piany. Włączyłam głośno muzykę klasyczną aby zagłuszyć hałas dobiegający z dołu. Musiałam się trochę odprężyć. Gdy leżałam tak w gorącej wodzie z zamkniętymi oczami miałam zaskakująco dużo czasu na myślenie o wszystkim z wyjątkiem ślubu. 

Zauważyłam ostatnio, że wyostrzyły mi się zmysły. Potrafiłam się lepiej kontrolować. Tak samo zdolności jak i swój organizm. Dokładnie czułam każde zarastające się zadrapanie na moich nogach po długich dniach spędzonych w naszym ogrodzie. Czułam jak moja skóra reaguje na słońce, drobinki kurzu wdychane razem z powietrzem. Nie będę ukrywać to było niesamowite uczucie. Nigdy wcześniej nie czułam się silniejsza, bardziej żywa niż teraz. 

Moje zdolności, tak to też było coś. Potrafiłam już powiedzieć gdzie jest każdy członek mojej rodziny. Co dokładnie robi, jak się czuje. Miałam tak wyostrzone zmysły, że w pewnych momentach dosłownie potrafiłam ich zobaczyć. Bez trudu odczytywałam ich myśli, uczucia, to w jakim są nastroju. 

Nie wiedziałam od czego to zależy. Ostatnio coraz częściej zamieniałam się w wilka. Może dlatego. Może to stres, zmęczenie. Nie wiedziałam co, ale zdecydowanie działało. 

Wyszłam z wanny, osuszyłam się ręcznikiem i położyłam do łóżka. Chciałam się zdrzemnąć, niestety drzemka okazała się zbyt krótka. Otworzyłam oczy, było już prawie ciemno. Chris i Luke byli jeszcze w pracy. Ciotka Megan pojechała z Lili, Tess, Carmen i Jessicą do miasta kupić ostatnie rzeczy potrzebne na ślub. Bill, Shawn, Nick i Don zrobili sobie trochę większy obchód niż zwykle, jakieś trzy kilometry od starego obozu. Cody i Ron grali na PlayStation w domu obok. Została tylko Amy, która spała w salonie przed telewizorem i Maria, która siedziała w sypialni na strychu. Czułam, że coś jest nie tak. Ktoś był w pobliżu. Uma z Patrickiem i dzieciakami miała przyjechać dopiero jutro rano przed ślubem. Założyłam spodnie i białą bluzkę. Miałam jeszcze wilgotne włosy po kąpieli. Zeszłam na dół i otworzyłam drzwi od tarasu. Amy podniosła głowę.

- Clary? Wszystko okej?

Po schodach zeszła Maria. Na początku nie zwróciła uwagi, że coś się dzieje. W połowie drogi do kuchni przystanęła i patrzyła na mnie.

- Co się dzieje?

Nie ruszałam się. Skupiałam się na odgłosach lasu. Szum drzew, wiatr, ptaki, strumień... ludzki oddech. Mam cię! Wybiegłam z domu na bosaka i zaczęłam biec za nieproszonym gościem. Uciekał co jakiś czas spoglądając w moją stronę. Nie bał się. Chciał mnie odciągnąć od domu. Chciał zostać ze mną sam na sam. Słyszałam jego myśli.

- Stój! Nikogo tu nie ma!

Zatrzymał się a ja kilka metrów od niego. Miał na głowie kaptur. Był wysoki i umięśniony. Zmiennokształtny. Znałam jego zapach, już go wcześniej widziałam.

- Byłeś w mieście... widziałam cię. Patrzyłeś na mnie gdy siedziałam w kawiarni. 

- Nazywasz się Clary Black.

- Nie, Blackwood. 

- Nie prawda, Black. Twój ojciec nazywał się Black. Ale wstydził się tego nazwiska więc je zmienił. 

- Skąd ty o tym wiesz... Znałeś go?

- Znam...

W naszą stronę zaczęli biec Bill, Shawn, Don i Nick. Za nimi w tyle Cody, Amy i Ron. Ten chłopak jeszcze ich nie usłyszał więc miałam trochę czasu.

- Jak się nazywasz? Kim jesteś?

- Ja... nie mogę ci powiedzieć. Ale bądź czujna. On jest wściekły, oszalał. 

- Ale kto?!

Chłopak usłyszał kroki i zaczął biec przed siebie jak najszybciej mógł. Biegłam za nim, chciałam wyczytać coś z jego myśli ale nie potrafiłam, mimo że słyszałam wyraźnie myśli Rona który był daleko za nami. Poczuła w sobie jakąś frustrację, nigdy wcześniej nie miałam takiego problemu. Zaczęłam się gotować w środku. Nie mogłam zmienić skóry, bałam się że zrobię mu krzywdę. Przyspieszyłam tak jak nigdy dotąd. Czułam nieprzyjemne kłucie w klatce. Podmuchy wiatru sprawiały, że ledwo widziałam co się dzieje. Kiedy chłopak był na wyciągnięcie ręki skoczyłam na niego. Upadliśmy na ziemie i spadaliśmy przez chwile z jakiegoś pagórka. Był już wieczór ale księżyc w pełni oświetlał wszystko dookoła. Szarpałam się z nieznajomym dopóki nie udało mi się ściągnąć kaptura z jego głowy. Tak, miałam rację. Gdy go pierwszy raz widziałam bardzo przypominał mi kogoś znajomego. Był cholernie podobny do mojego ojca. Mimo, że nie widziałam go tyle lat dokładnie zapamiętałam jak wyglądał. Mieli takie same oczy. Czy to przypadek? 

Przyciskałam go swoim ciałem do ziemi. Nadgarstki chłopaka zamknęłam w żelaznym uścisku. Patrzył na mnie próbując złapać oddech. Miał okropnie żółte oczy. 

- Kim ty jesteś do cholery?

Po tych słowach poczułam okropny ból. Jakby potrącił mnie samochód. Poleciałam kilka metrów do tyłu i uderzyłam głową w pień drzewa. Zamroczyło mnie. Przez chwile widziałam tylko czarne plamy. Próbowałam skupić wzrok na chłopaku który podnosił się z ziemi. Nie miałam już siły go gonić. Ruszył między drzewa i po chwili zniknął. od kilku dni czułam się silna jak nigdy, w tym momencie czułam jakby cała siła po prostu ze mnie uciekła. Leżałam na ziemi tylko mrugając co jakiś czas. Po chwili dobiegła do mnie reszta watahy. Nie mogłam mówić, poruszyć się. Co się właśnie stało? Obok mnie pojawił się Chris. Co on tu robił? Która jest godzina? Jak długo tu leżę? 

Słyszałam ich głosy jakby zza szyby. Gdzieś z daleka.

________________________________________________________________________________

Nie sprawdzałam go więc przepraszam za błędy. Miłego czytania.

Do następnego!

Clary: Ciemna Strona LasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz