Rozdział Czternasty

1.4K 110 6
                                    


Harry z zachwytem rozglądał się po znajomych korytarzach zamku. W Hogwarcie nie było go od lat. Właśnie trwały lekcje, korytarze opustoszały z uczniów, którzy z pośpiechem popędzili na zajęcia. Harry z uśmiechem rozglądał się po gawędzących na ścianie obrazach, które natychmiast milkły, gdy dostrzegały twarz wybrańca, a kiedy tylko przeszedł, zaczynały o nim głośno szeptać. Potter był przyzwyczajony. To szeptanie słyszał za każdym razem, gdzie by się nie pojawił. W pracy, na ulicy Pokątnej, w szpitalu. Szepty to było nic, najczęściej zdarzało się, że ludzie padali mu do stóp i płakali ze szczęścia wniebogłosy. Luna znosiła to dużo lepiej niż on. Obracała to wszystko w żart, promiennie się uśmiechała i nie przejmowała szeptami, więc korzystając z jej przykładu, po tylu latach udało mu się do tego przyzwyczaić. Szkoda tylko, że nawet w ukochanym domu, nie mogło się bez nich obyć.

- Harry? - Ciemnowłosy zerknął przed siebie. W jego stronę zmierzał Neville, w zielonobutelkowej szacie i wysokiej tiarze na włosach. Jego pyzate policzki zrobiły się różowe. - Co ty tutaj robisz?

- Wybacz, nikogo nie uprzedziłem- speszył się Potter. Longbottom zlustrował go spojrzeniem, a potem zaśmiał się i klepnął mężczyznę w plecy.

- W porządku - spoważniał i zmarszczył brwi. - Tylko powiedz: co cię tu sprowadza?

- Chcę porozmawiać z Dumbledore'em - wyznał Harry, a Neville zaniepokojony otworzył usta, jakby już miał pytać o stabilność zdrowia psychicznego przyjaciela. Potter szybko się poprawił. - Z jego portretem.

- Och, jasne - energicznie pokiwał głową Neville, a potem się zmartwił. - Ale ja nie znam hasła...

- Nie martw się - machnął ręką Harry z dziarskim uśmiechem. - W końcu bycie aurorem zobowiązuje.

- No tak - uśmiechnął się Longbottom, drapiąc się po czole. - Pamiętasz drogę?

- Tak, chyba tak - Harry wzruszył ramionami i zrobił krok do przodu, a potem nagle coś mu przyszło do głowy i odwrócił się z ciekawością do przyjaciela. - Czy ty nie powinieneś być czasami z Ginny?

- Cóż... ostatnie miesiące były takie zwariowane - Neville otarł pot z czoła rękawem szaty, a potem zaśmiał się niepewnie. - Wciąż latałem z domu do Hogwartu i z powrotem. Wiesz, z Ginny nam się dobrze układało, ale od kilku miesięcy... dziwnie to zabrzmi... jakby mnie nie potrzebowała... jakby wręcz nie chciała, żebym obok niej był - parsknął znowu histerycznym śmiechem, a Harry poczuł, jak zasycha mu w gardle. Neville opanował się i już spokojnie dokończył. - To zapewne tylko objawy mojej paniki przyszłego rodzica, czy coś. Oczywiście, pójdę na urlop i pomogę Ginny zajmować się naszym synem. To mój ostatni dzień do przepracowania. - Widząc niemrawą minę Harry'ego, szybko dodał. - Nie martw się. Moja babka opiekuje się Ginny i Frankiem. - Harry otworzył usta. Był pod wrażeniem, że babcia Neville'a jeszcze żyje. Najwidoczniej Neville odgadł myśli Pottera, bo powiedział z uśmiechem. - Trzyma się. - Wzruszył ramionami. - Więc Ginny jest w dobrych rękach. Zresztą Luna z nią jest, nieprawdaż?

Tego Harry nie wiedział, ale podejrzewał, że tak. Perspektywa tego, że obie kobiety siedzą razem i nie wiadomo co wyprawiają omal nie zwaliła go z nóg. Postarał się jednak o sztuczny uśmiech na Neville'a i skinął głową.

- Tak, być może.

- Dobra, ja lecę - Neville zerknął na zegarek na nadgarstku. - Mam za godzinę lekcję ze ślizgonami.

Przewrócił oczami, a Harry udał, że się śmieje i przez chwilę jeszcze obserwował, jak przyjaciel oddala się pospiesznie.

- Neville? Gratulacje tak w ogóle. - Rzucił do Longbottoma, który odwrócił się w biegu i mrugnął do niego jednym okiem.

- Dzięki.

***

- Lukrowane nuggetsy z kurczaka - rzucił Harry od niechcenia hasło, a chimera pozwoliła mu przejść do gabinetu byłego dyrektora, który niezmiennie od kilku lat stał pusty. Potter zahaczył spojrzeniem o wystrzępioną Tiarę Przydziału, o rzędy buteleczek z najprzeróżniejszymi substancjami i kredens, w którym schowano myślodsiewnię. Aż wreszcie popatrzył na rzędy drzemiących portretów byłych dyrektorów i uśmiechnął się od razu, dostrzegając znajomą postać w okularach z szkiełkami w kształcie półksiężyców. Mężczyzna odwzajemnił z ciepłem w błękitnych oczach uśmiech.

- Proszę, proszę, któż to mnie odwiedził?

- Dzień dobry, panie profesorze - Harry skłonił lekko głową.

- Dawno cię tu nie było, Harry - poprawił sobie na nosie okulary Dumbledore, a Potter przytaknął.

- Miałem wiele różnych zajęć.

- Za to o twoich synach, co się nie nasłucham - Albus zaśmiał się w głos. - Nauczyciele notorycznie przychodzą tu narzekać. Potterowie to, Potterowie tamto. Są hybrydą twojego ojca, ciebie

i bliźniaków Weasleyów.

- Chyba tak - zachichotał Harry, czule myśląc o członkach swojej rodziny.

- No dobrze, Harry - dyrektor spoważniał i zmierzył uważnym spojrzeniem byłego podopiecznego. - Ale chyba nie przyszedłeś tutaj na pogaduszki. Co ciebie do mnie sprowadza­?

- Panie profesorze, chciałem zapytać o to - Harry drżące ręką dotknął cieniutkiej blizny na czole. Dumbledore zmarszczył srebrne brwi, a Potter odchrząknął. - Ostatnio... córce Hermiony i Draco zagroziło niebezpieczeństwo... to wtedy właśnie blizna mnie zapiekła.

- Kiedy ostatnio to zrobiła? - Zagadnął dyrektor, a Harry podrapał się po nosie, spuszczając spojrzenie na swoje buty.

- Chyba... z siedemnaście lat temu - bąknął.

- Hmm, ciekawe - mruknął w zamyśleniu Dumbledore, skubiąc swoją długą brodę i zamilkł. Harry spojrzał na portret nieśmiało.

- Panie profesorze, jak pan myśli? Co to znaczy? - Harry przełknął ze zdenerwowaniem ślinę. - Czy to oznacza, że... może Voldemort... albo jakaś klątwa...

- Myślę, że niepotrzebnie się zamartwiasz - łagodnie uśmiechnął się portret dyrektora, a Harry otworzył usta z zaskoczeniem. - Czyż dzięki niej nie uratowałeś życia młodej Rose?

- Skąd pan wie? - Zapytał zdziwiony Potter, a Dumbledore znacząco spojrzał na towarzyszące mu podobizny innych dyrektorów.

- Mam swoje źródła - mrugnął jednym okiem przyjaźnie, a potem przybrał poważniejszy wyraz twarzy. - Mam pewną teorię odnośnie twojej blizny. Może jesteś z nią związany emocjonalnie bardziej niż myślisz. Może to właśnie dzięki niej jesteś w stanie ocalać osoby, które kochasz. Wykształciłeś w sobie alarm ostrzegawczy z pomocą czarnej magii, którą przesiąkłeś, gdy zabójcze zaklęcie Voldemorta odbiło się od twojego czoła.

- Ale panie profesorze - obruszył się Harry - czy czarna magia nie zniknęła we mnie, gdy zabiłem Voldemorta?

- Harry... - rzekł cicho Albus Dumbledore i poprawił okulary z oprawkami w kształcie półksiężyców na nosie. Zapadła niezręczna cisza, podczas której Harry wyczekiwał na słowa dyrektora z wypiekami na policzkach. Dyrektor odchrząknął, a potem spojrzał prosto w zielone oczy ze zmartwieniem i troską.

- Nic nie jest w stanie wypalić potężnego zła, można jedynie je zamaskować. Ale udawanie nie sprawi, że zło zaniknie. Wielki gniew, strach i wściekłość podsycają zło żyjące na dnie serca. Jeśli w porę się ich nie strawi, pochłonie nas nienawiść. I tak kończą nawet najwięksi bohaterowie.

- Pan sugeruje, że i ja taki się stanę? - Zapytał po chwili ciszy Potter, a dyrektor opuścił spojrzenie.

Potem szepnął cicho.

- Pragnę ci tylko przypomnieć, że upadły czarodziej rozpalił w twoim sercu zło wiele lat temu, a ty o tym zapomniałeś. Jeszcze możesz stać się tym złym.

- Nigdy nie mógłbym być taki jak Voldemort - odpowiedział z pogardą Harry, a na bladej twarzy dyrektora wreszcie pojawił się blady uśmiech. Pobłażliwie popatrzył na byłego ucznia.

- Wiem, Harry.

I końca nie będzie //DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz