Rozdział 4

7K 431 37
                                    

Dwa lata później.

- Dziś mam urodziny! - krzyknęłam rozanielona, wybiegając na polanę.

- I co z tego? Myślisz, że daje ci to prawo niszczyć innym bębenki w uszach? - prychnął.

- A od kiedy ptaki mają uszy? - zaśmiałam się.

- To metafora, durny bachorze.

- Przestań tak do mnie mówić! - oburzyłam się. - Mam już czternaście lat!

- Ale nadal jesteś durnym bachorem.

- Ale mnie lubisz!

- Nie, ani trochę.

- Rok temu dałeś mi w prezencie lot na twoim grzbiecie. Dziś też mogę? - spytałam z nadzieją, cała podekscytowana.

- Bo niszczyłaś moją psychikę, gadając w myślach - odparł zirytowany. - Ale nie licz na powtórkę, nie dam rady z tobą lecieć, mam już za dużo czarnych piór. Sam mam trudności z lataniem.

- Przepraszam, nie pomyślałam - odparłam ze skruchą i zaczęłam ucierać zioła.
Teraz była to już podwójna porcja tego co na początku przygotowywałam. A po wcieraniu tej papki w pióra, bolały okropnie ręce i cała śmierdziałam od tych okropnych ziół.

- Ty nigdy nie myślisz - zakpił - Ale od twojej paplaniny, bardziej irytująca jest twoja ohydna, zasmucona mina. Dam ci inny prezent.

- Jaki? - spojrzałam na niego szeroko uśmiechając się.
Wiem, że mnie lubisz ty wstręciuchu.

- Później się dowiesz. Zrób najpierw co masz zrobić - odparł niby znudzonym głosem, ale widziałam jak jego oczy rozbłysły.

****

Pół godziny później rozłożyłam się na trawie obok Feliksa, nieczując prawie rąk po wcieraniu papki.

- Ostatnio dobrze ci to idzie. Prawie nie czuje, gdy dotykasz moje pióra.

- Czy to była pochwała? - spytałam zszokowana jego słowami.

- Chcesz prezent, czy nie?

Kiwnełam twierdząco głową.

- Więc wstań i podejdź do mnie.

Zrobiłam co kazał, zastanawiając się o co chodzi.

- Odwróć się i podwiń bluzkę.

- Że co? Niby po co? - zaczęłam panikować.

- Wiem, że jesteś często bita po plecach. Takie durne dzieci jak ty trzeba karać by się czegoś nauczyły - odparł oschle nie patrząc mi w oczy. - Mój prezent sprawi, że nie będziesz czuć bólu, ale tylko na plecach.

Skąd o tym wie?

Nic nie odpowiedziałam, spuściłam tylko głowę by ukryć wstyd i łzy napływające do oczu.
Odwróciłam się i podwinełam bluzkę.
Od kilku miesięcy byłam bita prawie codziennie. Większość ciosów przyjmowałam za Cypriena, mojego prawie trzyletniego braciszka, który był wrodzonym diabłem. Ale tata uważał, że wcale nie jest za mały aby dostać lanie, za niszczenie wszystkiego w domu i szukanie go po mieście przez pół dnia bo chował się bojąc się kary. Stawałam w jego obronie, zasłaniając własnym ciałem i błagałam aby to mnie uderzył zamiast niego. Plecy były najmniej widoczną częścią ciała, więc teraz wyglądały jak jeden wielki siniak z kilkoma rozciętymi miejscami.

- Tata nie jest złym człowiekiem - mówiłam, czując na sobie wzrok Feliksa. - Troszczy się o nas, ale tak on został wychowany i sądzi, że to jest słuszne.

Łzy feniksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz